[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucili się wszyscy na ziemię pośród wrzosów o parę jardów w bok od gościńca inatychmiast usnęli.Mieli wrażenie, że ledwie przez chwilę zmrużyli powieki, gdyGlorfindel, który czuwał przez cały czas nad śpiącymi, obudził ich znowu.Słońce stałowysoko, chmury i nocne mgły już się rozwiały.- Napijcie się rzekł Glorfindel nalewając każdemu kolejno napoju ze swojej srebrnej,powleczonej skórą manierki.Był to trunek przejrzysty jak woda zródlana i bez smaku, wustach wydawał się ani zimny, ani gorący, lecz kto go łyknął, czuł od razu przypływ siły iochoty w całym ciele.Po jednym łyku tego napoju, czerstwy chleb i suszone owoce boinnego prowiantu już podróżni nie mieli zaspokoiły ich głód lepiej niż obfite śniadaniaw Shire.165opas trwał niespełna pięć godzin i znowu ruszyli gościńcem.Glorfindel wciążnaglił i ledwie dwa razy pozwolił na chwilę wytchnienia w ciągu całego dniaPmarszu.Toteż przeszli do zmroku prawie dwadzieścia mil i znalezli się wmiejscu, gdzie gościniec skręcał w prawo i stromo opadał w dolinę, zbliżając się znowudo rzeki.Jak dotąd hobbici nie dostrzegli ani nie dosłyszeli żadnego znaku czy szmerupogoni, lecz Glorfindel często przystawał i nasłuchiwał, a gdy zwalniali kroku, wyrazniepokoju zasępiał mu twarz.Parę razy mówił też coś Obieżyświatowi w języku elfów.Mimo zaniepokojenia przewodników, nie było rady, hobbici naprawdę nie moglimaszerować dalej.Potykali się i zataczali z wyczerpania i nie byli już zdolni myśleć oczymkolwiek, tak ich bolały łydki i stopy.Frodo cirpiał okrutnie, a w miarę jak dzieńupływał, wszystko dokoła niego bladło, przybierając postać widmowych, szarych cieni.Niemal ucieszył się, gdy zapadł wieczór, bo świat po ciemku zdawał mu się mniejspłowiały i pusty.Hobbici nie zdążyli otrząsnąć się ze zmęczenia, gdy już musieli nazajutrzwyruszać znowu w drogę.Od brodu dzieliło ich jeszcze wiele mil, toteż parli naprzód, ilesił w nogach.- Największe niebezpieczeństwo grozi nam, gdy znajdziemy się nad rzeką powiedziałGlorfindel. Serce mnie ostrzega, że pogoń pędzi teraz za nami, a przy brodzie czyhabyć może zasadzka.Gościniec wciąż biegł w dół, a jego brzegi zarastała tu i ówdzie trawa, po którejhobbici maszerowali najchętniej, bo dawała trochę ulgi obolałym stopom.Póznympopołudniem dotarli do miejsca, gdzie gościniec wpadał niespodzianie w gęsty cieńwysokiego boru, a potem schodził w głęboki wąwóz, którego strome ściany zczerwonych kamieni ociekały wilgocią.Echo dudniło, kiedy biegli tędy, i zdawało się, żeniezliczone pary nóg tupoczą w trop za nimi.Niespodziewanie, jakby przez bramęświatła, gościniec z wylotu tunelu wynurzył się znów pod otwarte niebo.Hobbicizobaczyli spadzisty skłon, a u jego stóp płaski, długi na milę odcinek drogi i za nim bródprowadzący do Rivendell.Na przeciwległym brzegu wznosił się brunatny wał, na którywspinała się serpentyną ścieżka; w oddali piętrzyły się góry, masyw obok masywu, szczytza szczytem, aż pod zmierzchające niebo.W tunelu, który zostawili za sobą, wciąż jeszcze dudniło echo, jakby spiesznekroki pościgu; rozległ się szum, jakby wiatr się zerwał i nadciągał między gałęziamisosen.Glorfindel obejrzał się, posłuchał przez sekundę, potem z głośnym okrzykiemskoczył naprzód.- W nogi! zawołał. W nogi! Nieprzyjaciel naciera!Biały koń poderwał się w cwał.Hobbici pedem zbiegli po pochyłości.Glorfindel iObieżyświat tuż za nimi jako tylna straż.Byli w połowie płaskiego odcinka drogi, gdynagle zagrzmiał tętent galopujących koni.Spod bramy drzew, którą dopiero co opuścili,wychynął Czarny Jezdziec, ściągnął cugle i wstrzymał konia, kołysząc się w siodle.Wślad za nim ukazał się drugi, potem trzeci, wreszcie dwóch jeszcze jezdzców.- Naprzód! Naprzód! krzyknął Glorfindel Frodowi.Frodo nie od razu usłuchał, bo zbudził się w nim jakiś niepojęty sprzeciw.Zmuszającwierzchowca do stępa, odwrócił się i obejrzał.Jezdzcy tkwili nieruchomo w siodłach nagrzbietach olbrzymich rumaków niby złowrogie posągi na cokołach, czarni i masywni,podczas gdy cały las i cały krajobraz dokoła cofnął się i przesłonił mgłą.Nagle Frodozrozumiał, że tamci milcząco rozkazują mu czekać.W okamgnieniu strach i nienawiśćocknęły się w jego sercu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]