[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do kroćset! Czemu miałby w ogóle zaprzątać sobie czymś takim głowę?Coś w nim zaskoczyło.Tak, w tym właśnie tkwiła istota całego problemu, czyż nie? Czy powinien w ogóle zastanawiać się nad zrobieniem tego, o co prosił go Allanon - nie tyle nad poszukiwaniem cieniowców z Mieczem Shannary, co raczej nad poszukiwaniem w pierwszym rzędzie samego Miecza Shannary? To wymagało rozstrzygnięcia.Spróbował na chwilę uwolnić się od myśli o tym, pogrążając się w chłodnym cieniu urwiska, które w tym miejscu osłaniało jeszcze ścieżkę; lecz, jak wylęknione dziecko czepiające się kurczowo matki, problem ten nie dawał się odpędzić.Widział, jak Steff idący przed nim mówi coś do Teel, a potem do Morgana, potrząsając przy tym gwałtownie głową.Widział wyprostowane plecy Walkera Boha.Widział Wren kroczącą energicznie za swoim stryjem, jakby miała za chwilę na niego wejść.Wszyscy oni byli równie poirytowani i zniechęceni jak on; było to aż nazbyt widoczne.Czuli się oszukani tym, co im powiedziano - albo czego nie powiedziano.Oczekiwali czegoś bardziej konkretnego, czegoś określonego, czegoś, co stanowiłoby odpowiedź na pytania, z którymi przybyli.Wszystkiego, tylko nie tych niewykonalnych zadań, które im powierzono!Allanon powiedział jednak, że zadania te nie są niewykonalne, że można im sprostać i że wyznaczona przezeń trójka posiada zdolności i hart ducha konieczne do ich wykonania, a także prawo do tego.Par westchnął.Czy powinien w to uwierzyć?I znowu zaczął się zastanawiać, czy w ogóle powinien rozważać zrobienie tego, o co go poproszono.Ale przecież już właśnie to rozważał, czyż nie? Cóż innego robił, roztrząsając tę sprawę?Wyszedł z cienia skał na kamienistą ścieżkę prowadzącą w dół do obozowiska.Spróbował na chwilę zapomnieć o swoim gniewie i zniechęceniu i odzyskać jasność myśli.Czy wiedział coś, na czym mógł się oprzeć? Sny rzeczywiście były wezwaniem od Allanona - to wydawało się teraz pewne.Druid przybył do nich, tak jak przychodził do Ohmsfordów w przeszłości, prosząc ich o pomoc przeciw ciemnej magii zagrażającej czterem krainom.Jedyna różnica oczywiście polegała na tym, że tym razem musiał się pojawić jako duch.Coglin, dawny druid, był jego wysłannikiem z krwi i kości, mającym dopilnować, by wezwanie zostało wysłuchane.Coglin cieszył się zaufaniem Allanona.Przez chwilę Par zastanawiał się, czy rzeczywiście wierzy w to ostatnie stwierdzenie, i uznał, że tak.Cieniowce są prawdziwe, myślał dalej.Są niebezpieczne, złe i z pewnością stanowią zagrożenie dla plemion i czterech krain.Są magią.Zatrzymał się znowu.Jeśli cieniowce rzeczywiście są magią, do ich pokonania zapewne potrzebna będzie magia.A jeśli tak jest w istocie, o wiele bardziej przekonująco brzmi to, co powiedzieli Allanon i Coglin.Nadawało to cech prawdopodobieństwa historii o pochodzeniu i rozwoju cieniowców oraz stwierdzeniu, że równowaga została zachwiana.Niezależnie od tego, czy przyjmowało się założenie, że winne są temu cieniowce, czy nie, w czterech krainach z pewnością działo się wiele złego.Wielką część winy za to federacja przypisywała magii elfów i druidów - magii, o której stare opowieści twierdziły, że jest dobra.Par sądził jednak, że prawda leży gdzieś pośrodku.Magia sama w sobie - jeśli wierzyło się w nią tak, jak Par w nią wierzył - nigdy nie była dobra ani zła; była po prostu mocą.Taka nauka płynęła z pieśni.Wszystko zależało od tego, w jaki sposób się magii używało.Par zmarszczył brwi.Jeśli tak jest, to co będzie dalej, skoro cieniowce używają magii do stwarzania problemów wśród plemion w taki sposób, że żadne z nich nie jest w stanie tego dostrzec? Co, jeśli jedynym sposobem walki z taką magią jest wystąpienie przeciwko temu, kto ją stosuje, sprawienie, by powróciła do zastosowań, do jakich została przeznaczona? Co, jeśli druidzi i elfy, a także takie talizmany, jak Miecz Shannary, są rzeczywiście niezbędne do osiągnięcia tego celu?Jest w tym sporo racji, przyznał niechętnie.Ale czy wystarczająco dużo?Z przodu ukazało się obozowisko, nie zmienione od czasu ich wyruszenia w drogę poprzedniej nocy, pocięte smugami słonecznego światła i cofającego się cienia.Konie, wciąż przywiązane do kołków palisady, zarżały na ich powitanie.Par zauważył, że znajduje się wśród nich wierzchowiec Coglina.Najwidoczniej starzec nie wrócił tutaj.Nagle stwierdził, że myśli o tym, w jaki sposób Coglin wcześniej do nich przybywał; gdy ukazywał się nieoczekiwanie każdemu z nich, Walkerowi, Wren i jemu, mówił im to, co miał do powiedzenia, i odchodził równie nagle, jak się pojawił.Tak było za każdym razem.Oznajmiał każdemu z nich z osobna, co należy zrobić, po czym pozwalał im decydować, co z tym dalej poczną.Być może, pomyślał Par, tym razem uczynił podobnie: po prostu pozostawił ich, by sami podjęli decyzję.Dotarli do obozu, wciąż nie zamieniwszy z sobą więcej niż kilka słów, i stanęli, rozglądając się niepewnie wokół.Ktoś zaproponował, żeby najpierw coś zjeść albo się przespać, lecz wszyscy szybko odrzucili ten pomysł.Nikomu naprawdę nie chciało się jeść ani spać; nie odczuwali głodu ani zmęczenia.Byli teraz gotowi do rozmowy o tym, co się wydarzyło.Chcieli poddać sprawę pod dyskusję oraz wyrazić myśli i uczucia, jakie narastały i kotłowały się w nich podczas drogi powrotnej.- Doskonale - rzekł Walker Boh po pełnej napięcia chwili ciszy.- Skoro nikt inny nie chce tego powiedzieć, ja to zrobię.Cała ta sprawa to czyste szaleństwo.Paranor nie istnieje.Druidzi nie istnieją.Od ponad stu lat w czterech krainach nie ma już żadnych elfów.Miecza Shannary nie widziano co najmniej równie dawno.Żadne z nas nie ma najmniejszego pojęcia, jak zabrać się do przywracania ich światu, jeśli jest to w ogóle możliwe.Ja przypuszczam, że nie jest.Sadzę, że druidzi raz jeszcze prowadzą grę z Ohmsfordami.I bardzo mi się to nie podoba!Twarz nabiegła mu krwią i wydłużyła się mocno.Par przypomniał sobie, jaki wściekły Walker był w dolinie.Ledwie panował nad sobą.Nie był to Walker Boh, jakiego pamiętał.- Nie wydaje mi się, żebyśmy mogli potraktować to, co się tam wydarzyło, tylko jako grę - zaczął Par, lecz Walker Boh przerwał mu gwałtownie.- Nie, oczywiście, że nie, Par.Traktujesz to wszystko jako sposobność do zaspokojenia swojej niezdrowej ciekawości co do zastosowań magii! Ostrzegałem cię już wcześniej, że magia nie jest darem, jak sobie wyobrażasz, lecz przekleństwem! Czemu upierasz się, żeby widzieć w niej coś innego?- Przypuśćmy, że cień mówił prawdę.- Głos Colla był spokojny i mocny i natychmiast odwrócił uwagę Walkera od Para.- Nie ma za grosz prawdy w tych zakapturzonych szalbierzach! Nigdy jej w nich nie było! Karmią nas okruchami wiedzy, ale nigdy nie mówią nam wszystkiego! Wykorzystują nas! Zawsze nas wykorzystywali!- Ale nigdy nie robili tego nieroztropnie, nie tracili z oczu tego, co musi zostać zrobione.Tak mówią opowieści.- Coll nie ustępował.- Wcale nie twierdzę, że powinniśmy zrobić to, czego domagał się cień.Mówię tylko, że nie ma sensu odrzucać całej sprawy ze względu na jedną możliwość spośród wielu.- Okruchy wiedzy, o których mówisz, zawsze były prawdziwe - dorzucił Par do zdumiewająco wymownej obrony Colla.- Chodzi o to, że Allanon nigdy nie powiedział od razu całej prawdy.Zawsze coś skrywał.Walker patrzył na nich, potrząsając głową, jakby byli małymi dziećmi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]