[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zadanie to, zwane już dawniej FOF (Friend Or Foe), rozstrzygały niegdyś systemy elektroniki, pracujące podług reguły hasła i odzewu.Zapytany falami radiowymi, samolot czy pocisk sarn, swym nadajnikiem, odpowiadał należycie lub był atakowany jako wrogi.Ta metoda dwudziestowieczna uległa anachronizacji.Nowi zbrojmistrze zapożyczali się w państwie życia, u roślin, bakterii i zwierząt.Rozpoznanie powtarzało sposoby żywych gatunków: ich immunologii, walki antygenu z przeciwciałem, tropizmów, ale także mimikry, barw ochronnych, kamuflażu i maskowania.Martwa mikrobroń nieraz udawała niewinne drobnoustroje czy nawet puszek roślin, ich pyłki, lecz pod tą powłoką kryła śmiercionośną, erozyjną treść.Rosło też znaczenie starć informacyjnych - nie w rozumieniu propagandy, lecz wdzierania się w łączność nieprzyjacielską, aby ją porazić lub - tak przy nalotach nuklearnej szarańczy - zmusić do przedwczesnego zwarcia się w masę krytyczną i tym samym nie dopuścić do bronionego celu.Autor książki opisywał karalucha, który był prototypem pewnych mikrożołnierzy.Karaluch ten ma na odwłoku parę cieniutkich włosków.Gdy ugną się od drgnienia powietrza, karaluch rzuca się do ucieczki, gdyż czujniki te są krótko zwarte z jego tylnym zwojem nerwowym, odróżniającym niewinny powiew wiatru od drgnięć wywołanych przez napastnika.Zagłębiony w lekturze, ze współczuciem myślałem o prawych miłośnikach munduru, sztandaru i odznaczeń bojowych za dzielność.Ta nowa era wojenna musiała być dla nich jedną hańbą, obrazą ich wzniosłych ideałów.Autor zwał przemiany “ewolucją postawioną do góry nogami" (upside-down), bo w przyrodzie na początku powstały ustroje mikroskopijne, które powoli przekształcały się w gatunki coraz większych, w militarnej ewolucji natomiast panował trend odwrotny - mikrominiaturyzacyjny, a jednocześnie wielki mózg ludzki zastępowały symulaty nerwowych gangliów owadzich.Mikroarmie powstawały dwufazowo.W pierwszej fazie projektantami i budowniczymi bezludnych broni byli jeszcze ludzie.W drugiej fazie martwe dywizje koncypowały, poddawały bojowym próbom i kierowały do masowej produkcji tak samo martwe systemy komputerowe.Ludzi usunęło najpierw z wojska, a potem z przemyski zbrojeniowego zjawisko tak zwanej “socjointegracyjnej degeneracji".Degeneracji uległ pojedynczy żołnierz: stawał się wszak coraz mniejszy i przez to coraz prostszy.Na koniec miał tyle rozumu co mrówka lub termit.Lecz tym większą rolę przejmował socjalny zbiór mini-bojowników.Martwa armia była daleko bardziej złożona od ula czy mrowiska i pod tym względem odpowiadała raczej wielkim biotopom przyrody, czyli piramidom gatunków, trwającym w subtelnej równowadze konkurencji, antagonizmu i symbiozy.Łatwo pojąć, że sierżant czy kapral nie mieli już w tym wojsku nic do roboty.Wszak dla ogarnięcia całości, choćby tylko przy inspekcji wojsk, a nie przy dowodzeniu, nie wystarczał nawet rozum całego uniwersytetu.Toteż korpusy oficerskie, obok ubogich państw Trzeciego Świata, wyszły najgorzej na wielkich militarnych przewrotach XXI wieku.Bezwzględny napór trendu obezludniającego armie zniszczył piękne tradycje manewrów, zmian warty, szermierki, paradnych mundurów, musztry i raportów.Przez jakiś czas, niezbyt długi niestety, dało się jeszcze zawarować dla ludzi wysokie szarże dowódcze, ze sztabowymi na czele, lecz niezbyt długo.Strategiczno-obliczeniowa wyższość skomputeryzowanych eszelonów dowodzenia poraziła na koniec bezrobociem najtęższych wodzów, włącznie z marszałkami.Dywan wstążek orderowych na piersi nie uchronił i najznamienitszych sztabowców przed wczesną rentą.Powstał wtedy opozycyjny ruch oporu zawodowych kadr oficerskich, które w desperacji bezrobocia - gdyż byli to oficerowie zawodowi - schodziły do terrorystycznego podziemia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]