[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mało gadał przy tym, choć się wydawał człowiekiem dobrego serca.Patrzył na chłopca z podziwem, kręcąc głową, jakby nie mógł zrozumieć, że ten mizerota w łachmanach mógł dotrzeć aż na te niedostępne wysokości.Kiedy Janek zaczął powracać do sił, rzekł mu raz o wczesnym świcie:- Czekałem ma ciebie, bo wiedziałem, że idziesz, dlatego co nocy większy paliłem ogień.- Skąd wiedziałeś?- Widziałem ciebie ze szczytu, jak brnąłeś przez kamieniska.Musiałeś tędy przechodzić.A teraz ty mi powiedz: czemu ty tę obrałeś drogę?- Musiałem iść wciąż na zachód.- A dlaczego musiałeś?- Tego ci powiedzieć nie mogę, choć jesteś dobry dla mnie.- Twoja sprawa… I twoja szkoda, że nie poszedłeś drogą inną.- A czy są drogi inne?- Są takie, że konno przejechać można.Gdybyś, doszedłszy do gór, poszedł był na południe, znalazłbyś jakby bramę szeroką, którędy dolinami bezpiecznie przejść można.Aż mi dziwno, że nie zginąłeś, biedaku.A dokąd ty idziesz?- Nie wiem.Obcy człowiek spojrzał na niego podejrzliwie, jakby mu nagle przyszło na myśl, że temu chłopcu od wielkich trudów rozum się pomieszał.- Musisz iść daleko w takim razie - rzekł niepewnie.- Nie gniewaj się - mówił - ale ja prawdę mówię.Idę tam, dokąd iść muszę, na zachód, wciąż na zachód.Jaki jest kraj na zachodzie?- Tuż za górami aż do dalekich mórz leżą ziemie największego króla na ziemi, który żyje trzysta już lat.- Jakżeż to być może?- Nie wiem, ale powiadają, że jest przy nim wielu największych mędrców z całego świata, co mu przedłużają życie.Może on ma mniej lat, kto wie? Powiadają też, że on już dawno nie żyje, ale się porusza i patrzy, bo potężni czarownicy wsadzili w niego sztuczne serce i dali mu takie oczy, co są zrobione z diamentów.- Jezus, Maria! - krzyknął Janek.- O tym sercu to mi się wydaje nieprawda, ale o oczach to podobno prawda.Co z tobą?- Muszę iść, muszę iść! - mówił gorączkowo Janek, zerwawszy się z posłania.- Pójdziesz, ale jeszcze nie teraz.Nie zejdziesz sam z tych gór.Janek chwycił go za rękę i zaczął mówić serdecznie:- Byłeś dobry dla mnie… Mieszkasz wśród gór i znasz je pewnie.Ocaliłeś mi życie… Uczyń dla mnie to jeszcze i wyprowadź mnie z nich.Tamten bardzo spochmurniał i uczynił się blady.- Nie mogę tego uczynić! - rzekł twardo.- Na Boga! - mówił Janek.- Czemu żyjesz w tym pustkowiu? Pójdź ze mną, wskażesz mi drogę, a sam powrócisz do ludzi.- Nie mogę tego uczynić! - powtórzył tamten.- Czemu, człowieku, czemu?- Usiądź i posłuchaj.Nie mieszkałbym ja tutaj, gdyby nie klątwa, co nade mną wisi.Mieszkam tu już tyle lat, że zapomniałem ich liczby.Pochodzę z kraju, co leży u podnóża gór.Znam wśród nich każdą ścieżkę i każdą rozpadlinę.Czasem ze szczytu patrzę na rodzinną moją ziemię i wtedy gorzko płaczę, bo mi tam już nigdy wrócić nie wolno.- Dlaczego?- Kiedy byłem w twoim wieku, byłem leniwy i pełen złości.Dziś odmieniła się we mnie dusza i serce mam łagodne, wtedy jednak wściekłość miałem w niedowarzonej głowie, a noc czarną w sercu.Kiedy mnie ojciec, co przewodzi pasterzom, zgromił raz potężnie, wtedy ja.uderzyłem go… a kiedy upadł… kopnąłem go w pierś…- O Boże!- A on mnie przeklął… Straszliwie mnie przeklął: „Pójdziesz (wołał) w górskie pustkowie, gdzie mieszka zwierz tak dziki, jak i ty.I nigdy tu nie powrócisz! Gdybyś usiłował zejść w dolinę, niech ci będą odjęte nogi!” Wtedy ja krzyknąłem urągliwie: „A czy moja głowa może powrócić?” „Dobrze - rzekł ojciec - jeśli twoja głowa sama powróci, wtedy ja ci przebaczę”.- Strach! strach! - szeptał Janek.Tamten dyszał ciężko i mówił z trudem:- …Uciekłem, bo mnie uczciwi pasterze zabić chcieli, lecz on, ten ojciec sponiewierany, obronił mnie i pozwolił uciec.Dał mi krzesiwo, nóż ostry i trochę jadła.Zaszedłem tutaj i żyję gorzej niż dziki zwierz.- Czy nigdy nie próbowałeś powrotu?- Okropną ci teraz rzecz powiem.Chciałem wrócić, prędko chciałem wrócić, lecz kiedy zacząłem schodzić ku dolinom, natychmiast martwiały moje nogi, zamieniając się w kłody drewna.Próbowałem tego ze sto razy i sto razy padałem półmartwy.Przeklęte są moje nogi, bo skopałem nimi ojca.Bóg mi tego nie chciał widać przebaczyć.- A ojciec?- Stary on jest, bliski śmierci, a ja jestem jedynym jego synem, więc mi zapewne przebaczył i kto wie? - może teraz płacze, może narzeka i czeka na mnie, ale klątwa ma swoją moc.Jak długo głowa moja nie przyjdzie do niego, do nóg mu nie padnie i nie wyprosi zmiłowania, będę przeklęty.Ukrywszy twarz w dłoniach, zaczął szlochać ciężkim szlochem.- Ty jesteś pierwszym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]