[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Historycznie i aktualnie twierdzenie to znowu jest bardzo podejrzane, a "zachwyt [w oryginale stupore: zdumienie.Przyp.tłum.] nad tajemnicą kobiecości" chyba nie może być ostatnim słowem Papieża, który chce, aby go usłyszano w świecie, który przestał być patriarchalny.Że kobieta "w naszej cywilizacji stała się nade wszystko przedmiotem użycia" (PPN 159), to powiedzieli już lepiej - i wcześniej! - inni.Ponowne zaś odkrycie jej "geniuszu" (PPN 159) z pewnością nie Watykanowi się zawdzięcza.Ubolewania godna jest ta ucieczka Wojtyły w ogólniki.Przypomina się wypowiedź Goethego: "Jeżeli w tych przedmiotach wdałem się w ogólnikowe rozważania, to dowód, że nie bardzo jeszcze nauczyłem się je rozumieć."Gdyby takie nierozumienie odnosiło się również do Wojtyły, mógłby się do tego spokojnie przyznać.Byłby z tego nieporównanie większy pożytek, niż z ograniczania się do ogólników i pozostawienia ludzi w jeszcze większej bezradności, niż dotąd.Nawet Papież nie musi znać się na wszystkim.Kto liczy na coś innego, źle mu życzy.Jednak styl wypowiedzi Jana Pawła II rzadko bywa wolny od swoistego zarozumialstwa w sprawach wiedzy i wiary, wywodzącego się - świadomie lub nieświadomie - z pewnych tradycji urzędu papieskiego.Tradycja ta przypisuje sobie, jak wykazał Hans Loy w piśmie Jana Pawła II na Wielki Czwartek 1980 roku, potwierdzenie jedności, wspólnoty i przynależności, drugiej zaś stronie - bliżej nie określonej - imputuje takie określenia jak niezgoda, podział, rozbieżności i nawet rozłam.Mówi się tam o bólu i zgryzocie, jakie prawdzie przychodzi przetrwać, i o ludzkich słabościach, o niecierpliwości, niedbalstwie, wręcz o zgorszeniu, za które odpowiedzialni są ci błądzący.Ta gra na przeciwieństwach i barierach językowych wytwarza w przemówieniach, listach pasterskich i książkach Papieża ów klimat, charakterystyczny dla całkowicie dezintegrującego się świata myśli, działania i wypowiedzi.Jan Paweł II zdaje się ulegać przymusowi, ażeby mimo podkreślania miłującej wspólnoty ciągle rozróżniać złe i dobre, święte i świeckie.Wynika to widać z jego urzędu, że sam siebie zawsze umieszcza po słusznej stronie i wyraźnie to podkreśla.Przez wypowiedzi jego ciągnie się czerwona nić rozgraniczeń i oskarżeń.Przejawia się w tym jego lęk.Na przykład w związku z ciągle dyskusyjną regulacją urodzeń, z powodu której jesienią 1994 roku na światowej konferencji w Kairze, zdaniem wielu delegatów, Watykan zachowywał się doprawdy gorsząco, ustawia się teologów Kościoła - w stylu przeładowanym oceniającymi epitetami - stanowczo po stronie prawdy: "Jednomyślne współdziałanie teologów w szczerym oparciu się o urząd nauczycielski, tej jedynej autentycznej instancji przewodzącej ludowi Bożemu, jest pilnie wymagane również dlatego, że zachodzi wewnętrzny związek pomiędzy katolicką nauką w tej kwestii a pojmowaniem człowieka, głoszonym przez Kościół: wątpliwości i błędy w dziedzinie małżeństwa i rodziny prowadzą do zaciemnienia całościowej prawdy o człowieku, i to w sytuacji kulturalnej, która i tak bywa dość często powikłana i pełna sprzeczności."Że mimo sugestywnego doboru słów przez Wojtyłę wciąż jeszcze nie wszyscy ludzie są po stronie prawdziwej nauki, stanie się jasne w następnym fragmencie, który znów odróżnia prawdę od błędu i w konsekwencji odcina jedne małżeństwa od innych: "W świetle doświadczenia tak wielu par małżeńskich i osiągnięć rozmaitych nauk humanistycznych teologia może i musi rozpracować i pogłębić antropologiczne i zarazem moralne rozróżnienie między zapobieganiem ciąży a wyborem okresu.Chodzi tu o różnicę, która jest większa i głębsza, niż się zwykle uważa, i która w końcu wiąże się z dwoma wzajemnie wykluczającymi się sposobami widzenia osoby i seksualności ludzkiej.Decyzja na rzecz rytmów naturalnych zakłada przyjęcie okresów u danej osoby, u kobiety, a tym samym dialogu, obustronnego szacunku, wzajemnej odpowiedzialności, opanowania się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]