[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ale jakoś tu wjechałem! Widocznie tego chcieli.I teraz nie chcą, aby pan wyjechał.Lepiej niechpan będzie ostrożny.Mógł pan tam utknąć na zawsze i umrzeć z głodu.Petera wyraznie bawiła ta sytuacja.Po chwili jednak wskoczył zgrabnie napierwszy z brzegu okrąglak i podszedł do Bartona.Barton wstał niepewnie.Był zdrowo przestraszony.To jego pierwsze spotka-nie z siłami, które działają w tej dolinie.Z wdzięcznością uchwycił drobną dłońPetera i pozwolił się wyprowadzić z tego labiryntu.Co najdziwniejsze, trwało tokilka sekund. Dzięki Bogu. Wytarł pot z czoła i podniósł płaszcz z miejsca, gdzie gorzucił.Czuł, że powietrze zaczyna się już oziębiać; w ogóle robiło się chłodnoi pózno. Na razie nie będę próbował. Lepiej niech pan n i g d y już nie próbuje powiedział spokojnie Peter.Coś w głosie chłopca sprawiło, że głowa Bartona nagle się uniosła. Co masz na myśli? Tylko to, co powiedziałem.Był pan tam siedem godzin. Peter uśmiech-nął się szeroko, robiąc zagadkową minę. To ja pana tam trzymałem.Zabloko-wałem pana w czasie.Barton wolno przyswoił sobie tę informację. To była twoja robota? Ale w końcu wydostałeś mnie stamtąd. Oczywiście przyznał ochoczo Peter. Potrzymałem tam pana, a po-tem wydostałem na zewnątrz.Kiedy to mi się już znudziło.Chciałem, żeby panwiedział, kto tu jest szefem.Nastała długa chwila milczenia.Chłopiec uśmiechnął się pewny siebie.Byłwyraznie zadowolony.Rzeczywiście wykonał kawał solidnej roboty. Obserwowałem pana z mojej kryjówki wyjaśnił. Wiedziałem, dokądpan chce się udać.Domyśliłem się, że będzie pan chciał przejść na drugą stronę. Jego klatka piersiowa wyraznie unosiła się, kiedy mówił. Nikt poza mnątego nie potrafi.Jestem jedyny.Mam swoje sposoby. Zamilcz rzucił Barton.Minął chłopca i wskoczył do packarda.Kiedy zapalił silnik i zwolnił hamu-lec, dostrzegł, że wyrażający pewność siebie uśmiech niknie z twarzy Petera.Nimzawrócił i skierował się w stronę Millgate, ów uśmiech przeszedł w wyraz nieza-dowolenia. Nie zabierze mnie pan ze sobą? zapytał Peter, podbiegając do okna.Jegotwarz była biała ze złości. Tam na dole wzgórza jest mnóstwo ciem trupichgłówek.Już prawie noc! Trudno odparł Barton i ruszył w dół drogi.36Peter był wściekły.Został z tyłu; był wolno niknącą kolumną gwałtownej nie-nawiści.Barton oblał się potem.Może popełnił błąd.Było mu cholernie niewygodniew owym labiryncie bali; pełzał w kółko niczym karaluch w szklance wody.Tendzieciak ma duże możliwości i w swoim szaleństwie może z nich korzystać.Naj-ważniejsze z tego wszystkiego jest to, że Ted Barton był skazany na pobyt tu bezwzględu na to, czy mu się to podobało czy nie.A więc wszystko rozegra się w ciągu najbliższych dni.Millgate wolno niknęło w ponurym mroku, kiedy Barton wjechał na ulicęJeffersona.Większość sklepów była zamknięta.Drogerie, sklepy z towarami że-laznymi, nie kończące się kafejki i tanie bary.Zaparkował przed klubem Magnolia, walącą się speluną mogącą rozsypać sięw każdej chwili.Kilku podejrzanych, podchmielonych typów kręciło się przedwejściem.Mieli zarośnięte twarze i poruszali się niezdarnie; patrzyli na nie-go przenikliwie zaczerwienionymi oczyma, kiedy zamykał packarda i wchodziłprzez wahadłowe drzwi do baru.W środku znajdowało się zaledwie kilka osób.Stoliki były puste, a na ichblatach poustawiano do góry nogami krzesła.Usiadł na końcu baru, z dala odinnych i zamówił trzy burbony, jeden po drugim.Miał kompletny zamęt w głowie.Przyjechał tu normalnie, a teraz nie może sięstąd wydostać.Tkwi tu, uwięziony w środku doliny przez stos okrąglaków.Jakdługo one już tam leżą? Dobry Boże, a jeżeli zostaną tam na zawsze? A cóż po-wiedzieć O kosmicznym wrogu, tym, który manipuluje wspomnieniami, i Peterze,ziemskim przeciwniku wrzuconym tu jakby na dokładkę?Burbony uspokoiły go nieco.Owa kosmiczna siła potrzebowała go w jakimścelu.Może miał wyjaśnić, kim jest.Może to wszystko zostało zaplanowane, jegoprzyjazd tu powrót do Millgate po tylu latach.Może każdy ruch, wszystko, codo tej pory zrobił, całe jego życie.Zamówił nową kolejkę burbona; miał nad czym myśleć.Do środka weszłokilku mężczyzn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]