[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym czasie istniały jeszcze państwa i po­czątkowo uczestnicy przyjeżdżali jako reprezentacje na­rodowe.- Jednym z historycznych źródeł tego zwyczaju - dodał Helmar - były festiwale młodzieży komunistycznej.I oczy­wiście średniowieczne turnieje rycerskie.- Ale tak naprawdę początek Sześcianu Życia i planowego manipulowania zygotami jest zupełnie niewiadomego po­chodzenia - powiedziała Loris, wpatrując się intensywnie w Parsonsa.- Musisz zrozumieć, że przez stulecia wmawiano kolorowym rasom, iż są gorszym gatunkiem ludzi i nie potrafią kierować własnym losem.Stąd wzięła się nieodparta, głęboko zakorzeniona chęć udowodnienia, że jesteśmy lepsi.że jesteśmy w stanie stworzyć społeczeństwo daleko bardziej cywilizowane niż jakiekolwiek inne w przeszłości.- Takie były nasze zamiary, ale w rezultacie zbudowali­śmy społeczność schyłkową, spędzającą czas na medytacjach0 śmierci.Bez planów, bez kierunków rozwoju, bez prag-nień.Nasz dokuczliwy kompleks niższości zdradził nas.Wyczerpaliśmy wszystkie siły na odzyskanie naszej dumy, na udowodnienie naszym odwiecznym wrogom, że byli w błędzie.Jak u Egipcjan, śmierć i życie splotły się razem tak mocno, że świat stał się cmentarzem, a ludzie niczym więcej jak tylko opiekunami szczątków.Sami są zresztą wewnętrznie martwi.Roztrwonili swoje wielkie dziedzictwo.I pomyśleć, kim mogliby.kim moglibyśmy się stać -dokończył Helmar.Na jego twarzy malowały się sprzeczne emocje.Przez jakiś czas nikt się nie odzywał.Pierwszy przerwał milczenie Parsons.- Na czym polega wasz medyczny problem? - spytał, aby zmienić temat.Miał ochotę przejść do konkretów.- Odwróć fotel - poleciła Loris, przestawiając własny| tak, by znaleźć się twarzą na wprost przeciwległej ściany.To samo uczynił Helmar.Parsons poszedł w ich ślady.Loris wpatrywała się w ścianę, zaciskając pięści i od­dychając szybko rozchylonymi ustami.- Przyjrzyj się temu - powiedziała i nacisnęła przy­cisk.Ściana rozmazała się, rozbłysła i zniknęła.Parsons ujrzał przed sobą wnętrze innego pomieszczenia.Znajome wnętrze.Miejsce, w którym już był.To było Źródło!Chociaż niezupełnie.Wszystko było tu zminiaturyzowane.Pomieszczenie, replika tego, co widział w Źródle, zawierało takie same urządzenia, przewody zasilające, windy towarowe.W samym jego końcu lśniła gładka powierzchnia sześcianu.Zmniejszonego sześcianu, mającego może dziesięć stóp wy­sokości i trzy stopy szerokości.- Co to takiego? - zapytał.Loris zawahała się.- Zrób to - nakazał jej Hełmar.Loris znów dotknęła przycisku.Przednia ściana sześcianu zbladła.Widzieli teraz jego wnętrze, zaglądali w głąb.Sześcian wypełniony był wirującą w nim cieczą.Zanurzony w niej, tkwił w pozycji pionowej mężczyzna.Trwał w bez­ruchu, z rękami wyciągniętymi wzdłuż tułowia, z zamkniętymi oczami.Zaszokowany Parsons uświadomił sobie, że ten człowiek jest martwy.Martwy i w jakiś sposób zakonser­wowany w sześcianie.Był wysoki, potężnie zbudowany, a jego tors lśnił wspaniale kolorem miedzi.Najwyraźniej jego ciało nie ulegało zepsuciu w tej miniaturze Sześcianu Życia, w zmniejszonej wersji wielkiego, rządowego sześcianu znaj­dującego się w Źródle.Zamiast stu miliardów zygot i rozwiniętych embrionów, ten mały sześcian zawierał zakonserwowane ciało pojedyn­czego mężczyzny, dojrzałego osobnika w wieku około trzydziestu lat.- To twój mąż? - Parsons bez zastanowienia zwrócił się do Loris.- My nie mamy mężów - wyjaśniła Loris, wpatrując się w postać mężczyzny z wyraźnym wzruszeniem.Najwyraźniej poddała się gwałtownemu przypływowi uczucia.- Łączyła was miłość? - nie rezygnował Parsons.- Był twoim kochankiem?Loris wzdrygnęła się, po czym nagle wybuchnęła śmiechem.- Nie.Nie kochankiem - odparła.Ciągle jeszcze trzęsła się ze śmiechu.Potarła dłonią czoło.- Choć oczywiście miewamy kochanków.Nawet niekoniecznie jednego.Aktywność seksualna nie ma nic wspólnego z roz­mnażaniem.Teraz dla odmiany wyglądała jak w transie.Ciche słowa płynęły powoli z jej ust.- Podejdź bliżej, doktorze - odezwał się Hełmar z głębi swojego fotela.- Zobaczysz, jak umarł.Parsons wstał i podszedł do ściany.To, co początkowowydawało się małą plamką na lewej piersi mężczyzny, okazało się czymś zupełnie innym.Tuf w dosłownym znaczeniu, tkwiła przyczyna śmierci.To jest zupełnie nie z tego świata, pomyślał Parsons.Wpatrywał się ze zdziwieniem, chociaż nie miał żadnych wątpliwości.Z piersi martwego mężczyzny wystawał koniec zaopatrzonej w pierzaste lotki strzały.9Na sygnał dany przez Loris do Parsonsa podszedł służący.Skłonił się sztywno, po czym postawił u jego stóp przedmiot, który Parsons od razu rozpoznał - poplamioną, pogiętą, ale jakże dobrze mu znaną metalową, szarą walizeczkę z in­strumentami.- Nie byliśmy w stanie dotrzeć do ciebie wcześniej - powiedział Helmar - ale udało nam się to zdobyć.Za­braliśmy z holu hotelowego, podczas zamieszania, jakie powstało, gdy władze zauważyły, że dziewczyna wraca do zdrowia.Oboje z napięciem obserwowali, jak Parsons otwiera walizeczkę i przegląda jej zawartość.- Zbadaliśmy te przyrządy - odezwała si? zza jego pleców Loris - ale żaden z naszych techników nie potrafił ich użyć.Brak nam podstaw teoretycznych i niezbędnych umiejętności.Jeśli okaże się, że czegoś ci brakuje, możemy poszukać w rzeczach wygrzebanych przez nas z przeszłości.Z początku wydawało się nam, że jeśli będziemy mieć przybory lekarskie i lekarstwa, sami damy sobie radę.- Od jak dawna ten człowiek przebywa w sześcianie? - zapytał Parsons.- Nie żyje od trzydziestu pięciu lat - odrzekła Loris rzeczowo.- Będę wiedział coś więcej dopiero po zbadaniu go.Czy można wyjąć go stamtąd?- Można - odpowiedział Helmar.- Aczkolwiek nie na dłużej niż pół godziny za każdym razem.- To powinno wystarczyć - zdecydował Parsons.Helmar i Loris zapytali niemal jednocześnie:- Wiec podejmiesz się tego?- Spróbuje.Oboje odetchnęli z ulgą i już odprężeni spojrzeli na niego z uśmiechem.Wyczuwalne przedtem w pokoju napięcie opadło.- Czy jest jakiś powód, dla którego nie chcesz mi powiedzieć, jakie stosunki łączyły cię z tym mężczyzną? - zapytał Parsons, spoglądając Loris prosto w oczy.- To mój ojciec - odpowiedziała po namyśle.Nie wiedział, czy zrozumiała, jakie to dla niego istotne.Potem przyszło mu do głowy: skąd ona właściwie może mieć tę pewność?- Wolałabym nie mówić nic więcej - powiedziała Lo­ris.- Przynajmniej nie teraz.Może za jakiś czas.Wyglądała na wyczerpaną.- Jeżeli pozwolisz, służący zaprowadzi cię teraz do twojego apartamentu.Potem może moglibyśmy.- spojrzała na mężczyznę w sześcianie.- Może mógłbyś zacząć go badać?- Chciałbym najpierw trochę odpocząć - zdecydował Parsons.- Po dobrze przespanej nocy byłbym w lepszej formie.Wprawdzie nie mogli ukryć rozczarowania, lecz Loris natychmiast skinęła ze zrozumieniem głową.- Oczywiście.- powiedziała.Po chwili, z ociąganiem, zgodził się także Helmar.Zjawił się służący, by zaprowadzić Parsonsa do apartamentu.Wziął szarą walizeczkę i ruszył przed nim w górę po szerokich schodach.Obejrzał się tylko raz, bez słowa.W milczeniu doszli do apartamentu.Służący przytrzymał otwarte drzwi, aby Parsons mógł wejść do środka.Co za luksus, pomyślał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •