[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była co prawda dopiero jedenasta; z doświadczenia wiedział, żenajwiększy ruch zacznie się po południu.Niepokoiły go jednak niektóre objawy: w czasieubiegłych sprzedaży ruch rozpoczynał się od samego rana; poza tym nie widział teraz kobietbez kapeluszy  klientek z tej samej dzielnicy, które odwiedzały sklep po sąsiedzku.Każdywódz rozpoczynając walkę przeżywa chwilę zabobonnej słabości; podobnie Mouret, mimowłaściwej mu postawy człowieka czynu, zląkł się klęski.Zdawał sobie doskonale sprawę, żejeśli ta sprzedaż nie uda się, będzie zgubiony; wydawało mu się, że czyta swą porażkę natwarzach przechodzących kobiet.Dziwnym trafem pani Boutarel, która zawsze kupowała wszystko, opuściła dział mówiąc: Nie macie nic, co by mi się podobało.Namyślę się jeszcze.Mouret popatrzył zawychodzącą, po czym odciągnął na bok panią Aurelię, która pośpieszyła na jego wezwanie:wymienili między sobą kilka słów.Kierowniczka zrobiła gest wyrażający zwątpienie;odpowiadała widocznie na zapytanie pryncypała, że sprzedaż idzie opornie.Przez chwilę stalitwarzą w twarz, ogarnięci zwątpieniem, jakie generałowie ukrywają zwykle przedżołnierzami.Potem Mouret powiedział głośno i z brawurą: Jeśli będzie potrzebna pomoc, niech pani wezmie jakąś dziewczynę z pracowni.Na cośsię zawsze przyda.Wyszedł, chciał obejść jeszcze inne działy.Ogarniała go rozpacz.Od samego rana starałsię uniknąć spotkania z Bourdoncle em, który drażnił go pełnymi niepokoju refleksjami.Wychodząc z działu bielizny, gdzie sprzedaż szła jeszcze gorzej niż gdzie indziej, wpadł naniego i musiał wysłuchać jego narzekań.Wówczas wysłał go bez ogródek do wszystkichdiabłów, z brutalnością, której nie szczędził nawet swoim najwyższym pracownikom wchwilach złego humoru. Przestańże, u diabła! Wszystko idzie dobrze.Skończy się na tym, że powyrzucam zadrzwi wszystkich strachajłów.Mouret stanął sam jeden przy balustradzie otaczającej centralną halę.Z tego miejscaobejmował wzrokiem cały magazyn, mając wokoło siebie działy pierwszego piętra i mogącswobodnie obserwować stoiska parterowe.Martwiły go panujące na górze pustki: w dzialekoronek jakaś starsza pani przewracała zawartość wszystkich pudeł, nic nie kupując; w dzialebielizny jakieś trzy smarkule długo wybierały kołnierzyki po osiemnaście su.Na dole, wkrytych galeriach, zauważył w świetle płynącym z ulicy, że klientek jest więcej.Robiło towrażenie raczej przechadzki przed kontuarami  klientki szły gęsiego, w dużych odstępach; wdziale artykułów norymberskich i w trykotażach tłoczyły się kobiety w kaftanikach, a w80 dziale materiałów białych i wełnianych nie było prawie nikogo.Chłopcy sklepowi, wzielonych liberiach ze świecącymi mosiężnymi guzikami, czekali na klientelę stojącbezczynnie.Chwilami pojawiał się któryś z inspektorów z ceremonialną miną, wyprostowanyi w białym krawacie.Serce Moureta ściskało się zwłaszcza na widok martwej pustki w hali:światło padało tam z góry poprzez szyby z matowego szkła, które przesączały jasność dniajak biały pył, rozpraszając go i jakby zawieszając w próżni.W oświetleniu tym dział jedwabizdawał się drzemać pośród drżącej, kaplicznej ciszy.Kroki sprzedawcy, cicho wymawianesłowa, szelest kobiecej sukni, oto jedyne odgłosy, jakie dochodziły stamtąd do uszuwłaściciela.Co prawda zajeżdżały jakieś pojazdy, słychać było zatrzymujące się gwałtowniekonie, zamykające się hałaśliwie drzwiczki; daleki rozgwar ulicy, gapie pchający się dowystaw, dorożki stojące na placu Gaillon, wszystko to było zapowiedzią napływu klienteli.Na razie jednak widząc bezczynnych kasjerów rozpartych nonszalancko w okienkach kas,stwierdzając, że stoły w paczkarni świecą pustkami, że nie ma na nich nic prócz pudeł zesznurkiem i librami niebieskiego papieru pakowego, Mouret, chociaż buntował się w duchuprzeciw nurtującej go obawie, czuł jednocześnie, że wielka maszyna magazynu zatrzymujesię i stygnie. Spójrz no na pryncypała, tam w górze. powiedział cicho Hutin do kolegi Faviera.Minę ma niewesołą. Podła buda  odparł Favier. Przecież od rana nic jeszcze nie sprzedałem.Obaj młodzi ludzie oczekiwali na klientki i nie patrząc na siebie wymieniali krótkie zdania.Inni sprzedawcy zajęci byli układaniem w jeden stos sztuk jedwabiu  Paris-Bonheur wedługwskazówek Robineau.Bouthemont odbywał jakąś naradę z młodą, szczupłą kobietą iwydawało się, że przyjmuje ważne zamówienie.Naokoło, na lekkich eleganckich półkachmieściły się materiały jedwabne, zawinięte w obwoluty z kremowego papieru.W takimopakowaniu sztuki tkanin podobne były do stosu broszur o niezwykłym formacie.Kontuaryzarzucone fantazyjnymi jedwabiami, morą, atłasem, aksamitem, wyglądały jak rabatyściętych kwiatów, cały żniwny plon delikatnych i cennych tkanin.Dział jedwabi był działemeleganckim, prawdziwym salonem, w którym towary ważące tak niewiele dopełniały jakbyluksusowego umeblowania. Muszę mieć sto franków na niedzielę  zaczął znowu Hutin. Jeśli mi się nie udazarobić przeciętnie dwunastu franków dziennie, jestem zgubiony.Liczyłem na tę sprzedaż. O, do diabła! Sto franków to ładna sumka  powiedział Favier. Ja nie mam takichambicji, wystarczy mi pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •