[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tein sposób Frank został zamieszany w całą tę historię.Myślę, że policja nie może go znaleźć dlatego, że on już nie żyje.Musiał po prostu za dużo słyszeć, kiedy przyklejał krystal-cementem wieżyczki na krążowniku “Missouri".- A czy wie pan, co się dzieje z Newtem?- Jest chyba u siostry w Indianapolis.Ostatni raz słyszałem o nim, kiedy wplątał się w tę historię z rosyjską liliputką i został wyrzucony z uczelni.Czy wyobraża pan sobie karła, który chce zostać lekarzem? Pomyśleć tylko, że w tej samej nieszczęsnej rodzinie jest ta wielka, niezgrabna dziewczyna, która ma przeszło sześć stóp wzrostu.I ten człowiek, słynący z wybitnego umysłu, przerwał jej naukę w szkole, żeby mieć kobietę, która będzie koło niego chodzić.Jedyną jej rozrywką był klarnet, na którym grała w szkolnej orkiestrze.Po tym jak porzuciła szkołę, nikt ani razu nie zaprosił jej na randkę.Nie miała żadnych przyjaciół, a staremu nigdy nie przyszło do głowy, żeby jej dać pieniądze na jakieś rozrywki.Wie pan, co ona robiła?- Nie.- Często zamykała się w nocy w swoim pokoju, nastawiała sobie płyty i wtórowała im na klarnecie.Fakt, że w ogóle znalazła męża, jest dla mnie cudem stulecia.- Ile pan chce za tego anioła? - wtrącił taksówkarz.- Mówiłem już, że on nie jest na sprzedaż.- Myślę, że niewielu jest teraz ludzi, którzy potrafią tak rzeźbić w kamieniu - Wtrąciłem.- Mam siostrzeńca, który to potrafi - powiedział Breed.- Syna Asy.Zapowiadał się na wybitnego uczonego, ale kiedy zrzucono bombę na Hiroszimę, chłopak zostawił wszystko, upił się, a potem przyszedł tutaj i powiedział, że chce pracować jako kamieniarz.- I pracuje u pana do teraz?- Jest rzeźbiarzem w Rzymie.- Gdyby zaproponować panu odpowiednią sumę, na pewno by go pan sprzedał, co?- Możliwe.Ale musiałoby to być rzeczywiście dużo.- Gdzie się umieszcza nazwisko na czymś takim? - dopytywał się taksówkarz.- Tam już jest nazwisko, na podstawie.Nie widzieliśmy napisu, gdyż zasłaniały go cedrowe gałęzie.- Czy nie został odebrany? - zaciekawiłem się.- Nigdy nie został zapłacony.To cała historia.Pewien niemiecki imigrant wybierał się na Zachód i tutaj, w Ilium, jego żona zmarła na ospę.Zamówił tego anioła na jej grób i pokazał pradziadkowi, że ma pieniądze.Potem jednak obrabowano go, zabierając mu wszystko co do centa.Jedyną rzeczą, jaka mu pozostała na świecie, był kawałek ziemi w stanie Indiana, którego nigdy nie widział na oczy.Ruszył więc tam obiecując, że wróci i wykupi tego anioła.- Ale nie wrócił? - spytałem.- Nie.- Marvin Breed rozsunął nogą gałęzie, tak że mogliśmy zobaczyć wypukłe litery na piedestale.Było to nazwisko.- Cudaczne nazwisko - powiedział Breed.- Jeśli ten imigrant miał potomstwo, to myślę, że zmienili nazwisko.Pewnie teraz nazywają się Jones, Black albo Thompson.- Myli się pan - mruknąłem.Zdawało mi się, że pokój się wali, a jego ściany, sufit i podłoga zmieniają się błyskawicznie w wyloty tunelów biegnących w różnych kierunkach poprzez czas.Miałem bokononistyczną wizję jedności wszystkich czasów, całej wędrującej ludzkości, wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci.- Myli się pan - powtórzyłem, kiedy wizja znikła.- Znał pan jakich ludzi o tym nazwisku?- Tak.Było to również moje nazwisko.35.SKLEP “U JACKA"W drodze powrotnej do hotelu zauważyłem sklep “U Jacka", w którym pracował Franklin Hoenikker.Poprosiłem kierowcę, żeby stanął i zaczekał.Wszedłem do środka i zobaczyłem samego Jacka, królującego wśród wszystkich tych miniaturowych samochodów strażackich, kolejek, samolotów, okrętów, domów, latarń, drzew, czołgów, rakiet, ciężarówek, tragarzy, policjantów, konduktorów, strażaków, mamuś, tatusiów, kotów, psów, kur, żołnierzy, kaczek i krów.Był to człowiek poważny, strupieszały, brudny i bardzo kaszlący.- Co mogę powiedzieć o Franklinie Hoenikkerze? - powtórzył i rozkasłał się.Potrząsnął głową i widać było, że uwielbiał Franka, tak jak nikogo w życiu.- Na to pytanie nie muszę odpowiadać słowami.Mogę panu pokazać, co to był za chłopiec.- Znowu zakasłał.- Zobaczy pan na własne oczy.I zaprowadził mnie do sutereny pod sklepem, w której mieszkał.Stało tani podwójne łóżko, szafa i elektryczna kuchenka.Jack przeprosił za nie pościelone łóżko.- Tydzień temu odeszła ode mnie żona.- Zakasłał.- Wciąż jeszcze nie mogę się pozbierać.Przekręcił kontakt i w głębi pomieszczenia rozbłysło oślepiające światło.Podeszliśmy do lampy, która świeciła niczym słońce nad fantastyczną małą krainą, zbudowaną na dykcie wyspą tak doskonale prostokątną jak miasta w stanie Kansas.Niespokojny duch, który chciałby sprawdzić, co znajduje się poza zielonymi granicami, narażał się na wypadnięcie poza krawędź tego świata.Wszystko było tak doskonałe w proporcjach, tak pomysłowo wykończone i pomalowane, że nie musiałem nawet mrużyć oczu, aby uwierzyć w realność tej krainy: wzgórz, jezior, rzek, lasów, miasteczek - wszystkiego, co jest tak drogie sercu każdego prawdziwego patrioty.Wszędzie wiły się jak makaron linie kolejowe.- Niech pan spojrzy na drzwi domów - powiedział Jack z podziwem.- Czysta robota.Precyzyjna.- Mają prawdziwe klamki i kołatki rzeczywiście działają.- Tam do licha!- Pyta pan, co to był za chłopak ten Franklin Hoenikker? Oto jego dzieło!- Zrobił to sam?- Pomagałem mu trochę, ale wszystko robiłem według jego wskazówek.Ten chłopak był genialny.- Trudno się nie zgodzić.- Wie pan, jego brat jest karłem.- Tak, wiem,- Pomagał lutować od spodu.- Rzeczywiście, wszystko wygląda jak żywe.- Nie była to łatwa robota i zajęła niejeden dzień.- Rzym też nie od razu zbudowano.- Ten chłopak nie miał żadnego życia rodzinnego.- Słyszałem.- Tu był jego prawdziwy dom.Spędził w tej suterenie tysiące godzin.Czasami nawet nie puszczał pociągów, siedział tylko i patrzył, tak jak my teraz.- Jest na co popatrzeć.Prawie jak wycieczka do Europy, tyle jest tu do oglądania, jak się przyjrzeć z bliska.- On dostrzegał rzeczy, których pan i ja nie dostrzegamy.Potrafił nagle zrównać z ziemią jakieś wzgórze, które dla pana czy dla mnie niczym nie różniło się od wielu prawdziwych wzgórz.I okazywało się, że miał rację.Robił na miejscu wzgórza jezioro z pomostami i całość wyglądała dziesięć razy lepiej niż przedtem.- Nie każdy ma taki talent.- To prawda! - potwierdził Jack z entuzjazmem.Ten wybuch uczuć przyprawił go o nowy atak kaszlu.Kiedy atak minął, z oczu pociekły mu łzy.- Namawiałem tego chłopaka na jakieś studia techniczne, żeby mógł pracować w jakiejś naprawdę wielkiej firmie, która umożliwiłaby mu realizację jego pomysłów.- Zdaje się, że pan też dużo dla niego zrobił.- Chciałbym mieć takie możliwości - westchnął Jack.- Niestety, brakowało mi kapitału.Dawałem mu wszystko, co mogłem, ale większość materiałów kupił sam za pieniądze, które zarobił u mnie na górze.Wydawał na to wszystkie oszczędności: nie pił, nie palił, nie chodził do kina, nie umawiał się z dziewczętami, nie interesował się samochodami.- Przydałoby się więcej takich ludzi w naszym kraju.Jack wzruszył ramionami.- No, cóż.obawiam się, że załatwili go ci gangsterzy z Florydy.Bali się, że ich sypnie.- Ja też tak myślę.Jack nagle stracił panowanie nad sobą i zapłakał.- Ciekawe, czy te parszywe sukinsyny wiedziały, kogo mordują - powiedział szlochając.36.MIAUNa okres swojego wyjazdu do Ilium i okolic - czyli mniej więcej na dwa tygodnie, obejmujące także święta Bożego Narodzenia - pozwoliłem zamieszkać w swoim nowojorskim mieszkaniu ubogiemu poecie nazwiskiem Sherman Krebbs
[ Pobierz całość w formacie PDF ]