[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paskudnie nam się wtedy dostało.Czy są pytania?- Ponieważ i tak nie mamy co robić, możemy rozszerzyć program badań - znów zaproponowała Helena.- Na przykład: zejście załogowe.- Jak będzie po co - Walt wzruszył ramionami.Automatyczne sondy zwykle wystarczają w zupełności.- Nie zapominajcie - Lorna odkaszlnęła, daremnie usiłując pozbyć się chrypki - że mamy do czynienia z nieco zagadkową planetą, która pojawiła się w tym miejscu nie wiadomo skąd.- No właśnie.Może w środku aż roi się od myślących, ale jadowitych jaszczurek albo wściekłych pasikoników? - zaśmiał się Walt, a Helena zawtórowała mu piskliwym głosem.- Na wszelki wypadek zastosujemy dodatkowe środki ostrożności - wkroczył Philip.- No dobrze.Zaczynamy od sondy.To potrwa parę minut.Lorna stanęła tuż za Waltem, delikatnie objęła oparcie jego fotela.Zdawało się jej, że dłoń ledwie muskająca silne, męskie ramię sama przenika pod cienką materię koszuli, prześlizguje się po gładkiej skórze, chłonie ciepło napiętych mięśni.Trwało to chwilę, sekundę, a może minutę, godzinę?Otrząsnął się niecierpliwie, jakby odganiał natrętną muchę, lecz to przelotne dotknięcie wystarczyło jej, aby sufit, ściany i aparaturę pokryły niecierpliwie pełgające jęzory płomieni, aby Czerwony Karzeł napuścił przez otwarte monitory czeredę niesfornych gnomów, pilnie strzegących zakazanego, upragnionego skarbu.Pod czaszką, w tyle głowy i na skroniach, poczuła znajomy ucisk, powodujący zamazanie postrzeganego obrazu.- Zrobić ci kawy? Mamy przecież przerwę w programie - obcy głos przechodził przez jej gardło, ze zdziwieniem słuchała melodyjnych, głębokich dźwięków, pokrytych delikatną patyną zmysłowej chrypki, które posłuszne komu? czemu? układały się w głoski, sylaby i słowa.- Dziękuję.Nie mam ochoty - aż skuliła się, obronnym gestem wciągnęła głowę w ramiona, przygarbiła plecy.Lecz przed dudniącym głosem nie było schronienia, rozbrzmiewał bowiem we wnętrzu jej głowy, targał brutalnie pajęczą konstrukcję ucha wewnętrznego, wbijał się kaskadą grzmiących dźwięków w sam środek mózgu.- A może jednak, i tak tam idę, sama mam ochotę prosiła nie dając za wygraną, zniżając głos do szeptu nabrzmiałego pokorą i niepokojem.- Sam sobie zrobię, nie potrzebuję kelnerki - Walt podniósł się gwałtownie, boleśnie przyciskając jej dłoń do oparcia.Syknęła bardziej po to, by zwrócić jego uwagę.- Przepraszam - mruknął, będąc już w połowie drogi do kuchni.Poszła za nim sztywno jak automat, odprowadzana uważnym spojrzeniem Philipa i Heleny.- Wariatka - szepnęła odrobinę za głośno.- Raczej biedna kobieta - Philip próbował mówić spokojnie, lecz głos drgał mu wyraźnie, połykał i zniekształcał głoski.Starał się opanować, ale za każdym razem sceny, rozgrywające się między Waltem i Lorną, łączące w sobie elementy widowiska walki kogutów i pokazu erotycznego na żywo, także u niego budziły jakieś atawistyczne popędy i żądze, trudne do jednoznacznego zdefiniowania.Lorna, słaniając się lekko, z rękami bezwładnie jak u szmacianej lalki puszczonymi wzdłuż tułowia, pieściła wzrokiem swojego Walta, uświęcała każdy jego trywialny ruch.Mitologizowała postać przeciętnego mężczyzny, ciskała się w oparach narkotycznej wizji jak ryba w płytkiej, mętnej wodzie, rozpaczliwie poszukująca wyjścia na pełne morze.Przepełniała ją zwielokrotniona miłość i gorycz smutku, stanowiącego nieodłączne dopełnienie każdego prawdziwego uczucia.- Dlaczego, Walt? Przecież moglibyśmy.- zbliżyła się, widziała jego twarz w deformującym powiększeniu, każdą zmarszczkę w kącikach oczu i każdy niewygolony włosek.- Bo nie - odparł ze śmieszną złością.- Widocznie te rzeczy już mnie nie bawią.Patrzyła jak urzeczona w szparki jego oczu, przenikała przez ciemną chłodną taflę okolonej tęczą źrenicy, jak wygłodniały motyl piła nektar z tego tylko na moment rozchylonego kielicha nie czując, jak bardzo się poniża.- A wszystkie twoje Ewy, Marie, Elżbiety i Anny?- To było.Rozumiesz?! - zbliżył twarz, na powiekach położył się ciepły powiew oddechu.Mówił coś jeszcze, czy krzyczał, ale nie słuchała, nie chciała rozumieć, ważna była już tylko jego bliskość, ciepło, zapach, smak skóry.Opadła całym ciężarem, a raczej runęła naprzód, jak nurek rzuca się w morską otchłań.I tylko gdzieś po powierzchni świadomości błąkała się z trudem torująca sobie drogę myśl, że jeszcze nigdy tak nie było, że dzieje się coś dziwnego.Może jej roztrzęsione wtedy palce nie oddzieliły odpowiedniej dawki? Ale co tam, może i może.to nieważne, teraz nadchodzą chwile istotne, przełomowe.Wzbiera w niej wulkan, który spali nerwy, mięśnie i wnętrzności, lecz jeszcze przedtem w szalonej sekundzie kulminacji skręci je w ekstatycznej konwulsji.- To już przechodzi wszelkie granice - Walt był naprawdę wystraszony, podnosząc z podłogi bezwładne ciało dziewczyny.Krew z jej rozbitej wargi mieszała się ze spływającymi po policzkach łzami.- Phil, zrób coś wreszcie! Jesteś w końcu lekarzem i dowódcą tej cholernej ekspedycji! - krzyczał bezradnie.- Załoga na miejsca! - z głosu Philipa przebijało podniecenie.- Na monitorze centralnym obraz z sondy.Na powierzchni planety widoczne niezidentyfikowane obiekty.Uwaga! Zarządzam pogotowie pierwszego stopnia.Walt jednym skokiem znalazł się w sterowni; w napięciu nie od razu odszukał wzrokiem właściwy ekran
[ Pobierz całość w formacie PDF ]