[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Historia o Noem to jedna z najgłupszych legend Starego Testamentu.Są to niejako dzieje partactwa, które miało być poprawione nowym partactwem.Zaczyna się od tego, że Pan Bóg zaczął żałować, iż stworzył człowieka.Podobno obyczaje były wtedy bardzo rozwiązłe.Powiedziane jest: „Wygładzę człowieka, któregom stworzył, z oblicza ziemi, od człowieka aż do bydlęcia, aż do gadziny i aż do ptactwa niebieskiego, bo rai żal, żem je uczynił”! Jak – widzimy, wśród ptaków musiała panować również bezbożność i rozpusta.Potop był istotnie zagładą wszelkiego żywego stworzenia z wyjątkiem ryb.Dla ryb, przeciwnie, było to coś w rodzaju festiwalu.Mnóstwo wody i trupów.Potop nie był robotą fachową.Współcześni wojskowi umieliby to urządzić znacznie dokładniej.Na ziemi można było wszystko wytracić przy pomocy gazów, których Pan Bóg nie znał, a morza i rzeki można było zatruć.Drugim poważnym brakiem historii o potopie jest niepotrzebne wdawanie się w szczegóły.Legenda podaje dokładnie wymiary arki.W tej pływającej szopie miały się zmieścić wszystkie gatunki zwierząt, i to po siedem par z każdego gatunku.Czternaście słoni, tyleż nosorożców, hipopotamów, żyraf, wielbłądów, krokodyli, bawołów czy niedźwiedzi, to już byłoby aż nadto.Jak widzimy, realia tej legendy nie mogą nam dać zadowolenia.Symbolika zaś jest dość ordynarna.Bóg karze za nieskładanie ofiar i daje się udobruchać po potopie, gdy Noe składa mu ofiary na ołtarzu całopalenia.Sztuka p.O’Beya obraca się w tych dwu wątpliwych wartościach legendy.Autor chce nas bawić bezskutecznie tym, że Noe pali fajkę, i nudzi nas bardzo skutecznie morałami Starego Testamentu.W celu zmęczenia nas i dokładniejszego znudzenia autor używa niezawodnego sposobu powtarzania tych samych zdań po parę razy.Potop trwał czterdzieści dni.Sztuka trwa cztery godziny.Czterdzieści dni to niewiele, cztery godziny to dużo.Bardzo starannie odegrali swe role pp.Biesiadecki i Tekla Trapszo.Przystojnym Chamem był Sawan.Pan Kwiatkowski nie mógł kłaść co chwila rąk do kieszeni, bo nie miał spodni.Apetyczną Noemą była p.Kryńska.Małą rólkę Ady grała jakaś aktorka naśladująca dość zabawnie Malicką.8 grudnia 1935 r.1936Teatr Nowy: „BYŁ SOBIE WIĘZIEŃ”, komedia w 3 aktach Jeana Anouilha; przekład Marii Serkowskiej; reżyseria Aleksandra Węgierki; dekoracje Zofii Węgierkowej.Nie wierzę w Anouilha.Wszystko, co mówi ta francuska szaniawszczyzna, jest wątpliwe, bardzo nieprawdopodobne i nie bardzo potrzebne.Autor, aby wprowadzić w krąg swego działania, musi obudzić w nas choć odrobinę ufności.Dość trudno jest uwierzyć, aby wielki bankier, któremu podwinęła się nóżka, był skazany na piętnaście lat więzienia, jeszcze trudniej uwierzyć, aby siedział w jakiejś Bastylii, gdzie nie wolno go nikomu odwiedzać, gdzie nie dochodzą listy ani przesyłki, gdzie nie widzi ani nieba, ani drzewka, gdzie karmią go raz dziennie.Dość trudno uwierzyć, aby człowiek po kilkunastu latach więzienia zapomniał, jak wygląda mewa.Dość trudno uwierzyć, aby młoda i bardzo bogata, przystojna panna chciała wyjść za mąż za faceta, który się jej nie podoba.Dość trudno uwierzyć, aby wybitny businessman powierzał najbardziej odpowiedzialną pracę komuś, kogo uważa za półwariata.Dość trudno uwierzyć, aby były więzień nie miał innego wyboru, tylko szpital dla nerwowo chorych albo posadę dyrektora.Dość trudno uwierzyć, aby pusta lala, wystrojona kukła czekała wielkie piętnaście lat na męża, a jeszcze trudniej uwierzyć, aby tak się starała zdobyć go, gdy widzimy, że ją przeraża każdym swym słowem i czynem.Najsmutniejsze w tym wszystkim, że gdybyśmy uwierzyli w te niezbyt prawdopodobne afery, nic by nam ztego nie przyszło.Rozmowa Ludwika z Marcelim jest jedną z najgłupszych rozmów, jakie słyszałem, a słyszy się niejedno, gdy się często bywa w towarzystwie.(Mniejsza o to, w czyim towarzystwie.)Były więzień na „zasadzie Ronikiera” gromi moralność i obyczaje.Ze straszliwą ironią pyta skromnego lekarza, co zrobił przez te piętnaście lat, gdy on siedział w więzieniu.Lekarz nie umie opowiadać efektownie.Mówi o drobnych sprawach swego życia, nie wspominając nawet o rzeczy tak istotnej, że przez te piętnaście lat leczył ludzi.Tragiczny bankier, zionąc straszliwym szyderstwem, rzuca się w końcu do morza, aby uciec i znaleźć wolność.Więc znowu coś w rodzaju Clairowskiej „Anouilha liberté”.Nie wiemy, co to będzie za wolność i nie bardzo sobie wyobrażamy wolność człowieka, którego jedynym przywilejem jest opieka nad głuchoniemym kaleką.Ta wielka machina sztuczności, którą wprowadził w ruch pisarz francuski, aby odkryć banalną prawdę o złych obyczajach panujących w świecie burżuazji, przypomina słynną maszynę do gaszenia świec, poruszaną motorem o sile dwustu koni parowych.Gdy po wysłuchaniu sztuki Anouilha przeczytamy, co o tym w programach napisał p.Skiwski, ogarnia nas lekkie przerażenie.Skiwski wywodzi tę mistyfikację teatralną od Moliera, Dostojewskiego, Stendhala i Prousta.Ukazuje niezwykłe zalety utworu i kończy następującym zdaniem: „Więzień ma jedną jeszcze zaletę czysto francuską: godzi z przedziwnym taktem lekki styl komediowy z nieudaną zgłębią psychologiczną”.Nie wiem, co to znaczy nieudana „zgłębia”, ale mam wrażenie, że p.Skiwski z przedziwnym taktem napisał coś zupełnie innego niż zamierzał.Sztukę odtworzono bardzo starannie.Ćwiklińska była radością wieczoru.Grała z wdziękiem i humorem, łącząc lekki styl komediowy z prawdziwą „zgłębią” psychologiczną.Maszyński robił, co mógł, aby uprawdopodobnić postać Ludwika.Postać Anny zyskałaby na prawdopodobieństwie, gdyby rolę tę powierzono aktorce brzydkiej.Stało się coś wręcz przeciwnego.Rolę tę powierzono p.Nakonecznej.Dekoracje Węgierkowej przyjemne i wesołe, aczkolwiek niezbyt konstruktywne.Dobry przekład p.Serkowskiej.12 stycznia 1936 r.Teatr Narodowy: „WIELKI FRYDERYK”, sztuka w 5 aktach Adolfa Nowaczyńskiego; inscenizacja Ludwika Solskiego; dekoracje Stanisława Jarockiego.Sztuka Nowaczyńskiego przed wojną miała inną barwę.Znaczenie Polaków na dworze pruskiego króla działało dość podniecająco na ambicję narodową.Podobało się, że polska generałowa bez ceremonii wchodzi do gabinetu króla, że biskup Krasicki siada na honorowym miejscu przy stole w Sans Souci.Chorowaliśmy wtedy na „kompleks niższości” i dlatego takie parantele, stosunki z możnymi, poczucie Rzeczpospolitej potężnej jeszcze czyniły wrażenie niemal sztuki patriotycznej.Dziś po wielu latach Wielki Fryderyk, oglądany na scenie, inną gra barwą.Jest to ostry i brutalny paszkwil na polskich dworaków.Biskup Krasicki wychodzi z tej zabawy z mocno nadszarpaną sukienką duchowną.To nie wytworny i pełen kultury poeta, ale pajac pruski, który daje się wodzić za nos włoskiemu przybłędzie.Krasicki okazuje niezwykłą oschłość serca, płaskie lizusostwo i, co najgorsze, nie ma ani cienia dowcipu, o którym w sztuce tyle się mówi.Polskę reprezentują jeszcze dwie głupie gęsi, zbankrutowany spekulant i egzaltowany młodzieniec, który mając do wyboru służbę pruską i ukochaną kobietę, strzela sobie w łeb.Znacznie lepiej w tym zestawieniu wychodzą Prusacy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]