[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Włączył Haydna.Otworzył okno od ulicy.Wrócił domaszyny do pisania, wyciągnął wystający z niej arkusz papieru i napisał na nimdrukowanymi literami: Visa -> Grenada".Wrócił do klęczącej sprzątaczki, położyłprzed nią ten arkusz papieru i nic nie mówiąc, odszedł do okna.Po minucie wyłącznikiem nad stolikiem na listy wyłączył światło w całymbiurze.Opuścił spodnie i czekał, czując, że dzisiaj ma znacznie lepszą półerekcję.Odwrócił się plecami do okna.Dzisiaj świat, który miał zaniemówić zzachwytu, mieścił się cały w jego biurze.Doskonale zrozumiała, o co mu chodzi.Wiedziała, że kiedyś to i tak wyjdziena jaw.Nie miała wątpliwości, że nie wolno jej wrócić na Grenadę.Już raz przegrała,bo była kobietą.Teraz może coś wygrać, bo jest kobietą.Zresztą, co za różnica.Kiedyś i tak musiałaby to zrobić jakiemuś turyście.Nie podnosząc się z kolan, zamoczyła dłoń głęboko w wiadrze z płynem doprania dywanów.Lubiła ten zapach.Przetarła tym płynem usta i nos i nie wstając zkolan, podpełzła do niego.Wzięła to do ust.Zamknęła oczy.Skupiła się na muzyce.Nie myślała o tym, co robi.Myślała o tym, że przed tygodniem William zabrał ją na sushi do japońskiejrestauracji.To było wstrętne.Ta sushi.Teraz wrażenie miała podobne: jakbyzlizywała resztki po sushi z brudnego, zapchanego włosami odpływu wanny w czyjejśśmierdzącej moczem łazience.Po mniej niż minucie było po wszystkim.Zerwała się z kolan i pobiegła do jegotoalety.Najpierw pluła, potem wymiotowała; myślała przy tym, że to nie jest aż takaznów wysoka cena za przyszłość.Na statku z Grenady też cały czas wymiotowała.Itoaleta tam nie była taka ładna jak ta tutaj.Sześć tygodni pózniej, także w środę, Truman ogłosił, że nie będziekandydował na następną kadencję.To był jeden z najszczęśliwszych dni w życiu zastępcy rzecznika prasowego182Janusz L.Wiśniewski Samotność w sieciDepartamentu Stanu.Następne wybory mógł wygrać tylko Eisenhower.Po tymwszystkim, co dziennikarzom na republikańskiego Eisenhowera powiedział jego szef,było oczywiste, że w Departamencie Stanu zmieni się rzecznik.Tej środy, wracająctaksówką z kolacji, triumfował.Nowym rzecznikiem mógł być tylko ON: FitzgeraldDouglas McManus Jr.Gdy wszedł rozpromieniony do biura, Juanita jak co dzień skrobała plamy pojego musztardzie na dywanie.Nie nastawił tego dnia Haydna.Nie przygotował takżemartini extra dry z oliwką.I nie podszedł do okna, aby po raz kolejny oczarować światwidokiem swojego prącia.Był zbyt podniecony, aby pamiętać o tym wszystkim.Tejwyjątkowej środy podszedł wprost do niej.Podniósł ją z kolan i zawlókł do swojegobiurka.Odsunąwszy maszynę do pisania, odwrócił ją plecami do siebie i dysząc,ośliniony, podniósł jej spódnicę i zdarł bieliznę.Po raz pierwszy od ośmiu lat miał pełną erekcję.Dzięki Eisenhowerowi.Dokładnie dwieście siedemdziesiąt osiem dni pózniej, czternastego wrześniatysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego roku w ekskluzywnej klinice przyUniwersytecie Georgetown urodziłem sieja, James Fitzgerald McManus, z domuAlvarez-Vargas.W tej samej klinice z godnością poroniła swoje pierwsze dziecko JacqulineBouvier, powszechnie znana jako Kennedy, aby pózniej urodzić tamże Kennedy'egoJuniora.Tego jeszcze ładniejszego niż tatuś.Zamilkł na chwilę i sięgnął po butelkę.- To był bardzo niefortunny dzień na urodzenie nieślubnego dziecka -opowiadał dalej.- Tego dnia Ameryką wstrząsnął drugi raport Kinseya.Nie wiem, Jakubku, czy u was w Polsce encyklopedie opisują całą tęamerykańską inkwizycję nad pewnym skromnym i dociekliwym badaczem owadów onazwisku Alfred Charles Kinsey.Dobrze, że pieprzenie to nie praca nad bombąwodorową, bo McCarthy już by go ugotował, tak jak zrobił to z Oppenheimerem.Kinsey, zamiast badać bzykanie pewnego gatunku os z rodziny Cynipidae, colubił najbardziej, na zlecenie rektora Indiana University zaczął badać życie seksualneAmerykanów.Napisał o tym dwa tłuste raporty.Ja urodziłem się w dniuopublikowania tego drugiego.O życiu seksualnym kobiet.Wszystkie gazety w Waszyngtonie od samego rana w kobylastychnagłówkach lamentowały nad upadkiem moralnym i zepsuciem obywatelek, cytującjednocześnie faryzejskie oburzenie polityków, pedagogów i księży, zgodnym chórem183Janusz L.Wiśniewski Samotność w siecipotępiających Kinseya.Purytańska Ameryka, która dopiero co zlizała rany po szokupierwszego raportu, musiała się znowu dowiedzieć, że ponad połowa amerykańskichreligijnych kobiet powyżej trzydziestego roku życia masturbuje się regularnie i zupodobaniem, co trzecia Amerykanka wyobraża sobie z przyjemnościąpozamałżeńskie kontakty seksualne, a co czwarta marzy przynajmniej raz o seksie zwięcej niż jednym mężczyzną jednocześnie, a także tego, że od raportu sprzedpięciu lat liczba dzieci urodzonych z kontaktów pozamałżeńskich wzrosładwudziestokrotnie.Prawdziwi Amerykanie byli wstrząśnięci i przeklinali wolność słowa, którapozwoliła Kinseyowi opublikować takie kalumnie.Ci najprawdziwsi, przeważniebardzo katoliccy, Amerykanie nie mogli pozostać bezczynni.Ponieważ trudnoprzyłapać na gorącym uczynku masturbującą się Amerykankę, a jeszcze trudniejmyślącą o seksie z hydraulikiem i listonoszem naraz, kilku z nich tego samego dniapostanowiło w nocy włamać się do kliniki położniczej w Georgetown.Wyrażającswoje oburzenie i solidarność z wszystkimi uczciwymi kobietami tego kraju, nadrzwiach sal, w których leżały matki nieślubnych dzieci, krwią przyniesioną w wiadrzez rzezni napisali wołami słowo kurwa".Ale nie ten, w gruncie rzeczy groteskowy,gest był najgorszy.W swoim akcie nienawiści do Kinseya i prawdy, którą śmiałobjawić, wdarli się do sali, w której leżały noworodki, i po zerwaniu opasek zimionami z przegubów rączek wszystkich urodzonych tego dnia dzieci poprzenosilipoczęte w grzechu niemowlęta z łóżka do łóżka.Wyobrażasz sobie, Jakubku, co się działo w tej klinice następnego dnia rano?Ja jednak miałem dużo szczęścia.Moja matka, nie mogąc pogodzić się zfaktem, że odebrano mnie jej po urodzeniu, wkradła się wieczorem do salinoworodków i wzięła mnie do siebie.Niecałe pół godziny pózniej do kliniki wpadlioburzeni na Kinseya katolicy z wiadrami krwi.Czek za szpital wystawił ojciec, ale pod warunkiem, że dziecko będzie nosiłojego nazwisko.Dlatego nazywam się jeszcze ciągle McManus.To był ostatni czek iostatnia rzecz, którą dla mnie zrobił.Dokładnie sześć dni po opuszczeniu kliniki mojamatka wyjechała do swojego brata do Nowego Jorku.Nigdy nie poznałem ojca.Nigdy też nie chciałem.Wyszedł z cienia przy relingu.Miał czerwone od pocierania dłońmi oczy.Usiadł obok Kim, wziął jej dłoń, zbliżył do swoich ust i zaczął delikatnie całować.Nawet nie próbował wycierać łez, które zbierały się w zagłębieniu tej ogromnej blizny184Janusz L.Wiśniewski Samotność w siecina jego policzku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]