[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostar-czono mi bowiem biały turban, bułat, parę ciżem, spodnie z bufiastyminogawkami, tunikę i ozdobny pas, a cały strój był o trzy rozmiary zaduży.Przypomniałem sobie, że oprawa kolacji, włącznie z liberiami słu-żących, miała mieć charakter orientalny.Długi pióropusz przy turbanie71 świadczył niezbicie o tym, że otrzymałem strój janczara, żołnierza armiiWielkiego Sułtana.Ale było to nic w porównaniu z tym, co zobaczyłempózniej.Kiedy założyłem turkusowy uniform, wręczono mi dwie duże srebrnetace z zimnymi przystawkami: jedna ze świeżymi figami ozdobionymiliśćmi, kwiatami i bitą pianą, druga z garnirowanym tuńczykiem.Innisłużący nieśli na tacach kawior, torty po genueńsku, placki pistacjowe,pieczone kapłony, ozorki, sałatki z warzyw i owoców.Minąwszy pergolę, skręciłem w aleję prowadzącą z pałacu do fontan-ny i zmierzałem w kierunku stołów.Po drodze rozkoszowałem się zapa-chem narcyzów, wilczych jagód i zimo wito w, dochodzącym od stronyalei wjazdowej, oraz rześkim chłodem pobliskiej winnicy.Wraz z zapad-nięciem zmierzchu z wolna ustępował dokuczliwy skwar dnia.Kiedy dotarłem na miejsce, oniemiałem na widok przepychu sprzętówi dekoracji.Pod rozgwieżdżonym niebem na miękkim dywanie z trawystały turkusowe pawilony w kształcie wschodnich pałaców, wykonane zezwiewnego jedwabiu armeńskiego, rozpiętego na drewnianych konstruk-cjach, zwieńczone pozłacanym półksiężycem.Z rozstawionych wokółmis dobywała się przyjemna, kojąca woń kadzideł.Opodal, za sztucznymżywopłotem, stał skromniejszy stół dla sekretarzy (dostrzegłem przy nimBuvata, do woli raczącego się winem), ordynansów i pomocników emi-nencji i książąt.Wielu z tych znakomitych gości było w podeszłym wie-ku lub cierpiało na podagrę, dlatego też musieli mieć pod ręką swoichopiekunów.Kiedy my, kelnerzy, podawaliśmy do głównego stołu, ustawionego nawschodnich kobiercach w kolorze jasnego brązu, pozostali janczarzy stalinieruchomo, dzierżąc w dłoniach zapalone pochodnie oświetlające bie-siadników.Pośród tego przepychu rozpoczynała się kolacja.Oszołomiony nie-zwykłym widokiem owego teatru rozkoszy, obsługiwałem gości zgodnieze wskazówkami Mistrza Stolnika, który - niczym dyrygent - dowodziłorkiestrą złożoną z kelnerów.Kiedy podano wino, podszedłem do stołu.Gość, którego miałem obsłużyć, był zapewne ważną osobistością, bo za-równo don Paschatio, jak i stolnik przyglądali mi się z najwyższą uwagąi niepokojem.-.no więc zapytałem ponownie:  Jak Wasza Zwiątobliwość zamie-72 rza rozwikłać ten problem?" Ojciec Zwięty dopiero co skończył jeść iwłaśnie mył ręce.Odpowiedział:  Czy nie widzisz, monsiniorze? JakPoncjusz Piłat!"Biesiadnicy parsknęli śmiechem.Byłem tak przejęty swoim nieoczeki-wanym zadaniem, że ten gwałtowny wybuch wesołości, którego nigdybym się nie spodziewał po wysokich dostojnikach Kościoła i przedstawi-cielach arystokracji, omal mnie nie sparaliżował.W dobry humor wpra-wił towarzystwo kardynał Durazzo, w dowcipny sposób przytaczając sło-wa jednego z wielu papieży, których poznał w ciągu swojej długiejkariery.Zauważyłem ze zdziwieniem, że tylko jeden człowiek, siedzącyprzy drugim końcu stołu, zachował poważny wyraz twarzy.Nieco póz-niej dowiedziałem się, z jakiego powodu.- Był to jeden z najwspanialszych papieży wszech czasów - dodałDurazzo, gdy goście już się uspokoili i wycierali chusteczkami łzy radości.- W istocie - dodał inny kardynał, osuszając serwetką krople wina napodbródku.- Cała Europa pragnie, żeby został błogosławiony - dodali biesiadni-cy z drugiego krańca stołu.Kiedy podniosłem wzrok, spostrzegłem, że stolnik i don Paschatio sta-rają się przywołać moją uwagę.Rozpaczliwie machając rękami, wskazy-wali na coś tuż przed moim nosem.Spojrzałem w tym kierunku: kardynałDurazzo patrzył na mnie wyczekująco.Oszołomiony ogólną wesołością,zapomniałem go obsłużyć.- No jak, chłopcze? Chcesz, żebym cierpiał głód jak Nasz Pan na pustyni? - zapytał, ponownie wywołując salwy śmiechu.Czując w głowie zamęt, czym prędzej podałem figi kardynałowi i jegosąsiadom.Wiedziałem, że popełniłem duży nietakt i przyniosłem hańbędomowi Spada.Poza tym stałem się pośmiewiskiem gości, na szczęścietylko przez kilka minut.Poczerwieniałem jak burak, przeklinając chwilę,w której ofiarowałem swą pomoc don Paschatiowi.Bałem się podnieśćwzrok, gdyż wiedziałem, że zobaczę utkwione we mnie pełne złości oczyzarządcy domu i stolnika.Dzięki Bogu tego wieczoru nie odbywała sięuczta weselna, kardynał Spada był nieobecny.Miał pojawić się za dwadni, na oficjalne rozpoczęcie uroczystości.-.Wierzymy, że prędko wyzdrowieje - rzekł któryś z gości, gdy po-dawałem kolejne danie.- Miejmy nadzieję - powiedział monsinior Aldrovandi, którego na-73 zwiska jeszcze wtedy nie znałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •