[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarzyczka schyli³a siê - ujrza³, dr¿¹c z bojaxniI radoSci, niestety! ujrza³ najwyraxniej,Przypomnia³, pozna³ w³os ów krótki, jasnoz³oty,W drobne, jako Snieg bia³e, zwity papilotyNiby srebrzyste str¹czki, co od s³oñca blaskuRwieci³y jak korona na Swiêtych obrazku.110Zerwa³ siê; i widzenie zaraz ulecia³oPrzestraszone ³oskotem; czeka³, nie wraca³o!Tylko us³ysza³ znowu trzykrotne stukanieI s³owa: Niech Pan wstaje, czas na polowanie,Pan zaspa³.Skoczy³ z ³Ã³¿ka i obu rêkamiPchn¹³ okienicê, ¿e a¿ trzas³a zawiasamiI rozwar³szy siê w obie uderzy³a Sciany;Wyskoczy³, patrzy³ wko³o zdumiony, zmieszany,Nic nie widzia³, nie dostrzeg³ niczyjego Sladu.Niedaleko od okna by³ parkan od sadu,Na nim chmielowe liScie i kwieciste wieñceChwia³y siê; czy je lekkie potr¹ci³y rêce?Czy wiatr ruszy³? Tadeusz d³ugo patrzy³ na nie,Nie Smia³ iSæ w ogród; tylko wspar³ siê na parkanie,Oczy podnios³ i z palcem do ust przyciSnionymKaza³ sam sobie milczeæ, by s³owem kwapionémNie rozerwa³ mySlenia; potem w czo³o stuka³,Niby do wspomnieñ dawnych, uSpionych w niem, puka³,Na koniec, gryz¹c palce, do krwi siê zadrasn¹³I na ca³y g³os: Dobrze, dobrze mi tak! wrzasn¹³.We dworze, gdzie przed chwil¹ tyle by³o krzyku,Teraz pusto i g³ucho jak na mogilniku:Wszyscy ruszyli w pole; Tadeusz nadstawi³Uszu i rêce do nich jak tr¹bki przyprawi³,S³ucha³, a¿ mu wiatr przynios³, wiej¹cy od puszczy,Odg³osy tr¹b i wrzaski poluj¹cej t³uszczy.111Koñ Tadeusza w stajni czeka³ osiod³any,Wzi¹³ wiêc flintê, skoczy³ nañ i jak opêtanyPêdzi³ ku karczmom, które sta³y przy kaplicy,Kêdy mieli siê rankiem zebraæ ob³awnicy.Dwie chyli³y siê karczmy po dwóch stronach drogi,Oknami wzajem sobie gro¿¹c jako wrogi;Stara nale¿y z prawa do zamku dziedzica,Now¹ na z³oSæ zamkowi postawi³ Soplica.W tamtej, jak w swym dziedzictwie, rej wodzi³ Gerwazy,W tej najwy¿sze za sto³em bra³ miejsce Protazy.Nowa karczma nie by³a ciekawa z pozoru.Stara wedle dawnego zbudowana wzoru,Który by³ wymySlony od tyryjskich cieSli,A potem go ¯ydowie po Swiecie roznieSli:Rodzaj architektury obcym budowniczymWcale nie znany; my go od ¯ydów dziedziczym.Karczma z przodu jak korab, z ty³u jak Swi¹tynia:Korab, istna Noego czworogranna skrzynia,Znany dziS pod prostackiem nazwiskiem stodo³y;Tam ró¿ne s¹ zwierzêta: konie, krowy, wo³y,Kozy brodate; w górze zaS ptastwa gromadyI p³azów choæ po parze, s¹ te¿ i owady.CzêSæ tylnia, na kszta³t dziwnej Swi¹tyni stawiona,Przypomina z pozoru ów gmach Salomona,Który pierwsi æwiczeni w budowañ rzemieSleHiramscy na Syjonie wystawili cieSle.112¯ydzi go naSladuj¹ dot¹d we swych szko³ach,A szko³ rysunek widny w karczmach i stodo³ach.Dach z dranic i ze s³omy, Spiczasty, zadarty,Pogiêty jako ko³pak ¿ydowski podarty.Ze szczytu wytryskaj¹ kru¿ganku krawêdzie,Oparte na drewnianym licznych kolumn rzêdzie;Kolumny, co jak wielkie architektów dziwo,Trwa³e, chocia¿ wpó³ zgni³e i stawione krzywoJako w wie¿y pizañskiej, nie pod³ug modelówGreckich, bo s¹ bez podstaw i bez kapitelów.Nad kolumnami bieg¹ wpó³okr¹g³e ³uki,Tak¿e z drzewa, gotyckiej naSladowstwo sztuki.Z wierzchu ozdoby sztuczne, nie rylcem, nie d³utem,Ale zrêcznie ciesielskim wyrzezane sklutem,Krzywe jak szabasowych ramiona Swieczników;Na koñcu wisz¹ ga³ki, cóS na kszta³t guzików,Które ¯ydzi modl¹c siê na ³bach zawieszaj¹I które po swojemu cyces nazywaj¹.S³owem, z daleka karczma chwiej¹ca siê, krzywa,Podobna jest do ¯yda, gdy siê modl¹c kiwa:Dach jak czapka, jak broda strzecha roztrzêSniona.Rciany dymne i brudne jak czarna opona,A z przodu rzexba sterczy jak cyces na czole.W Srodku karczmy jest podzia³ jak w ¿ydowskiej szkole:Jedna czêSæ, pe³na izbic ciasnych i pod³u¿nych,S³u¿y dla dam wy³¹cznie i panów podró¿nych;W drugiej ogromna sala.Ko³o ka¿dej ScianyCi¹gnie siê wielono¿ny stó³, w¹ski, drewniany,113Przy nim sto³ki, choæ ni¿sze, podobne do sto³aJako dzieci do ojca.Na sto³kach doko³aSiedzia³y ch³opy, ch³opki, tudzie¿ szlachta drobna,Wszyscy rzêdem; ekonom sam siedzia³ z osobna.Po rannej mszy z kaplicy, ¿e by³a niedziela,Zabawiæ siê i wypiæ przyszli do Jankiela.Przy ka¿dym ju¿ szumia³a siw¹ wódk¹ czarka,Ponad wszystkimi z butl¹ biega³a szynkarka.W Srodku arendarz Jankiel, w d³ugim a¿ do ziemiSzarafanie, zapiêtym haftkami srebrnemi,Rêkê jedn¹ za czarny pas jedwabny wsadzi³,Drug¹ powa¿nie sobie siw¹ brodê g³adzi³;Rzucaj¹c wko³o okiem, rozkazy wydawa³,Wita³ wchodz¹cych goSci, przy siedz¹cych stawa³Zagajaj¹c rozmowê, k³Ã³tliwych zagadza³,Lecz nie s³u¿y³ nikomu, tylko siê przechadza³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]