[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciągnąłem szyję i wytężyłemwzrok, lecz nic nie zdołałem zauważyć.Winnetou powiesił strzelbę na kuli u siodła, wziął w rękę nóż, zsiadł z konia i nie rzekłszyani słowa, zniknął między drzewami. Co to może być, Charley? zapytał Sam. Nie wiem. To dziwna istota ten Apacz! Czy nie mógł wam powiedzieć, co zamierza zrobić? Czy nie słyszałeś jego zdania, że mąż powinien przemawiać tylko czynami? Widoczniezauważył coś podejrzanego i poszedł, by się przekonać o słuszności swych podejrzeń.Nie-wątpliwie sam się tego domyśliłeś, więc nie potrzebujesz osobnych wyjaśnień. Ale mógł powiedzieć, co spostrzegł. I my także niebawem to zobaczymy. Gdyby nie zataił przed nami swego zamiaru, to wiedzielibyśmy teraz, na przykład, czegosię trzymać i jak mamy się zachować. To było zbyteczne, bo niewątpliwie mamy tu czekać, dopóki on nie powróci albo nie daznaku, żebyśmy ruszyli dalej.To przecież bardzo proste. Massa, och, ach, usłyszeć, massa? przerwał Bob naszą sprzeczkę. Co? Jakiś człowiek krzyknąćl Gdzie? Tam, za rogiem!Spojrzałem pytająco na pozostałych, lecz nikt nic nie słyszał.Mimo to Murzyn mógł miećsłuszność.Wtem zabrzmiał teraz nie uszło to niczyjej uwagi głos ptaka przedrzezniacza.Każdyinny człowiek wziąłby te dzwięki za głos prawdziwego wipp-por-willa, ja natomiast wiedzia-łem, że pochodziły z ust Apacza, gdyż jeszcze w czasie poprzednich naszych podróży obrali-śmy go sobie za znak do porozumiewania się i używaliśmy go często. Wipp-por-will tutaj? rzekł Sam. Ciekaw jestem, na przykład, gdzie nie można spo-tkać tego stworzenia. To stworzenie widziałeś i słyszałeś dziś po raz pierwszy.To Winnetou na nas woła.Na-przód! On jest tam, na skraju lasu!Wziąłem konia Apacza za cugle, a reszta towarzyszy ruszyła za mną.Winnetou stał w od-ległości kilkuset kroków na skraju lasu.Gdy ujrzał, że posłuchaliśmy jego wołania, zniknął wgłębi.Przybywszy na to miejsce, zsiadłem z konia i wszedłem pomiędzy drzewa, gdzie zoba-69czyłem Apacza i leżącego u jego stóp młodego człowieka, skrępowanego własnym pasem.Miał oczy zwrócone, z nieopisaną trwogą, na Winnetou i jęczał z cicha. Niedołęga!Rzuciwszy z pogardą to jedno słowo, odwrócił się Apacz dumnie od pojmanego.Był tobiały.Na mój widok rozjaśniło się nieco jego oblicze, gdyż wobec tego, że należałem do jegorasy, wstąpiła weń znowu nadzieja.Nadzieja ta wzmogła się jeszcze w widoczny sposób, kie-dy podszedł doń Sans-ear. Biały, i to Jankes! zawołał mały myśliwiec. Czemu mój czerwony brat postępuje znim jak z wrogiem? Złe oko! odrzekł krótko Winnetou.Za nami zabrzmiał teraz okrzyk, a gdy się odwróciłem, ujrzałem Marshalla, który przypa-trywał się jeńcowi z nieopisanym wyrazem twarzy. Holfert! Na miłość Boga, a wy skąd tutaj? Marshall! Master Marshall! odrzekł zagadnięty, widocznie znajomy Bernarda.Jego za-chowanie jednak świadczyło, że widok mego przyjaciela niemile go dotknął. Co to za człowiek? zapytałem. Pochodzi z Knoxville, nazywa się Holfert i był czeladnikiem w naszym warsztacie od-rzekł Bernard.Czeladnik Marshalla, i to w pobliżu miejsca, gdzie spodziewaliśmy się zastać Morgana!Od razu też przyszła mi do głowy pewna myśl. Czy był on jeszcze u was, kiedy zwijaliście interes? Tak.Zwróciłem się do jeńca z następującymi słowami: Master Holfert, szukaliśmy was już od dawna.Czy możecie mi powiedzieć, gdzie sięznajduje wasz dobry przyjaciel, który się nazywa Fred Morgan?Dawny pomocnik Marshalla przestraszył się niezmiernie, a po chwili zapytał: Czy jesteście detektywem, sir? Kim jestem, o tym dowiecie się we właściwym czasie, na razie tylko zaznaczam, że niechciałbym załatwić się z wami urzędowo, bo przypuszczam, że jesteście tylko obałamuceni.Awięc odpowiadajcie.Gdzie Morgan? Rozwiążcie mnie, sir, wtedy wyjawię wszystko.Bernard zrobił taką minę, jak gdyby słuchał rzeczy niewiarogodnych. O rozwiązaniu więzów nie może być mowy, w najlepszym razie możemy je rozluznić.Bobie, zrób to! Bobie, i ty tutaj? zawołał Holfert zdumiony. Bob także tu, yes! Och, gdzie massa Bern, tam jego Murzyn Bob.Czemu massa Holfertnie zostać w Lu'ville, lecz pójść w góry? Dlaczego massa Holfert być związany?Murzyn rozluznił nieco jeńcowi więzy, tak że teraz Holfert mógł usiąść prosto, ja zaś pro-wadziłem śledztwo dalej: A więc po raz trzeci: gdzie Morgan? Na Head Pik. Jak długo byliście teraz razem? Przeszło miesiąc. A gdzieżeście się spotkali? On kazał mi przybyć do Austin. Kazał? Ach! Więc znaliście się przedtem?Jeniec umilkł, ja zaś wydobyłem rewolwer. Przypatrzcie się tej zabawce! Wiem bardzo dobrze, z kim mam do czynienia, życzę sobiejednak, żebyście mi opowiedzieli o śmierci pryncypała i o zniknięciu jego mienia.Jeśli się70będziecie wzbraniali lub skłamiecie, dostaniecie kulą w łeb.Tu, na Zachodzie, ludzie zała-twiają się z rozbójnikiem o wiele prędzej niż w Stanach. Nie jestem mordercą! wyjąkał w najwyższym przerażeniu Holfert. Słyszeliście już ode mnie, że wiem dobrze, kim jesteście! Idzie teraz o to, czy mamy wasuważać za zatwardziałego winowajcę, czy za człowieka skruszonego.A zatem, czy znaliścieMorgana już dawniej? To jest mój krewny. A czy odwiedzał was w Louisville? Tak. Co dalej? Nie będę wam zadawał wielu pytań, gdyż możecie mówić i bez tego.Uważaj-cie na rewolwer! Jeśli master Marshall odejdzie, opowiem wszystko.Musiałem uwzględnić ten zrozumiałyodruch odkrytego tak niespodzianie mordercy. Niech się stanie zgodnie z waszym życzeniem!Skinąłem na Bernarda.Oddalił się bez protestu, lecz zrobiwszy łuk powrócił i stanął zaplecami jeńca, pod drzewem. A zatem! Morgan bywał u mnie dość często i zachęcał mnie do gry. Czy odwiedzał was w waszym mieszkaniu? Tak, nigdy w sklepie.Z początku w grze sprzyjało mi szczęście, toteż grałem namiętniedalej.Potem przegrywałem coraz więcej, aż zadłużyłem się u niego na kilka tysięcy dolarów.A ponieważ nie miałem czym zapłacić, zagroził mi doniesieniem, gdyż na wekslach, które mudawałem, podrabiałem podpis pryncypała.Nie miałem więc innego wyjścia, jak powiedziećmu, gdzie przechowywano klucz od sklepu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]