[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmierć wyciągała kościste ramię i w oczachstarca wydzierała mu jego skarb, a on był jak dziecko bezsilny! On, pyszny jak szatan i takimożny!.68VIIIEpilogPurpurowa i złota jesień słała się po drzewach Tepeńca i uściełała ścieżki szpalerów sze-leszczącym dywanem suchych liści.Ciepło było, pogodnie i bardzo uroczo w owym olbrzy-mim parku otoczonym huczącą Prypecią.Nie brakło tam rzadkich kwiatów ani fantastycznych gęstwin, z których niekiedy wymykałasię oswojona sarna, ani ślicznych altanek opiętych winem lub kapryfolium, a chyba najpiękniejbyło przed samym pałacem, gdzie kwitły setki szczepionych róż, a u stóp marmurowych scho-dów ganku szemrała fontanna, obryzgując perłami wody bukiety cieplarnianych roślin.Wśród tych róż siadywał całymi dniami cień człowieka, chudy, zarosły, apatycznie patrzącyprzed siebie w próżnię.Nawet %7łabba nie poznałby wesołego Rucia.Tyfus go strawił ze szczętem, odarł z sił, z wo-li, z myśli, zostawił nieczułą, wyniszczoną ruinę.Zmierć nie wydarła go dziadowi, ale jak naurągowisko rzuciła ten żółty szkielet, który nie miał mocy żyć.Zemściła się okropnie.Starzec myślał to właśnie z goryczą, patrząc na wnuka z drzwi ganku.Jak plama wyglądałbiedak na tle jasnego nieba, krasnych liści i tych róż odurzających wonią.Pan Polikarp westchnął ciężko i zeszedł powoli ze schodów.Przybycia jego nie zauważyłHieronim, ale nie okazał zdziwienia ani radości na głos dziada, choć był to głos nieznanej sło-dyczy. Jakże ci dziś, chłopcze? Dobrze odparł obojętnie.Starzec się schylił i pocałował go w czoło. Głowa nie boli? Nie.Nic mi nie jest. Może chcesz czego? Nie, dziadku, dziękuję!Było to zwykłe pytanie i niezmienna odpowiedz od kilku tygodni.Była to rozpacz dziada, ta niczym nie zwalczona apatia. No przecie, może byś się przejechał? Ruch ci służy. Kiedy bo nie chcę. Może byś się przeszedł trochę? Ej, nie. Może byś rad czytać? Dobrze mi tak.Nic mi się nie chce, dziadku, nic, nic.Stary targnął wąsy desperacko.Szu-kał sposobu na ten nieszczęsny brak woli.Medycyna nie miała na to środka.Wróciła życie, nie dała do niego chęci.Co ono było war-te?Nagle twarz chorego poruszyła się nieco.Popatrzył na szereg okien w lewym skrzydle, po-tem na dziada i ozwał się, po raz pierwszy nie zapytany: To matki okna, tam?Pan Polikarp rozjaśnił czoło.Jakaś myśl jak piorun tknęła go, aż się zatrzymał z odpowie-dzią, potem uśmiechnął się lekko.69 Tak, chłopcze.A te obok, to z twego pokoju. Czy mogę tam pójść? Nie, mój drogi, nie możesz.Hieronim oczy podniósł.Odmowa spotkała go raz pierwszy, gdy czegoś żądał.Od czasuchoroby był samorządcą w Tepeńcu. Czemu? spytał. Bo te pokoje są zamknięte pod nieobecność lokatorki.Klucz u niej.Jeśli chcesz bardzo, tonapiszę, niech przyśle. E, nie, wszystko mi jedno, kiedy zajęte.Patrzył jednak ciągle w okna też same i po prze-rwie zapytał znów: Czemu tam firanki ciemniejsze od dołu? Ona potrzebuje takiego światła rzekł lakonicznie starzec.Sądził, że obudzi ciekawość wnuka tajemniczością odpowiedzi, ale Hieronim urwał zupeł-nie rozmowę.Milczał, ale zaczynał myśleć.Okna te obudziły uśpioną duszę.Jak zawsze w wielkich wy-padkach życia, pamięć matki podniosła mu z głębi wspomnień tysiące, a gdzież ich mogło byćwięcej, jak nie w Tepeńcu?I poszedł myślą w dalekie lata, gdy dzieckiem bawił się po trawnikach, a z owych okienśledziły jego każdy ruch śliczne, szafirowe oczy smutnej kobiety.Patrzył w górę, jakby czekał,że lada chwila uchyli się firanka i wyjrzy, jak wtedy, złotowłosa głowa, a dzwięczny głos za-woła go po imieniu.Ale okna były szczelnie zamknięte i nikt go nie wołał z pieszczotą.Daleko były te lata, da-leko odeszła smutna kobieta.Ale zaczarowane koło martwoty przedarła ta myśl, snuła się teraz jak strumyk, tęskna, żało-sna.Czy też dziad wypełnił obietnicę ostatniego listu, zaspokoił żądania zmarłej, czy leżałateraz obok męża w rodzinnym grobie?Przez wrodzoną delikatność nie pytał o to dziada.Mogło mu to sprawić przykrość, wzbu-dzić złe wspomnienia, może się rozgniewać, a on był teraz taki dobry! Po co drażnić? Możnasamemu zobaczyć.Raz pierwszy poruszył się żywo, szukał pretekstu pozbycia się starca. Dziadku rzekł ja bym poczytał jaką gazetę. Dobrze, mój drogi, zaraz ci przyślę przez Bazylego.Pan Polikarp wszedł do domu, chłopiec się obejrzał i ruszył pomału znanymi ścieżkami.Była to jego pierwsza przechadzka.Dziad dotrzymał obietnicy; obok ojca zajęte było miejsce i świecił złocony napis na płyciemarmuru.Smutna kobieta wróciła do Tepeńca.Hieronim usiadł przed grobem, rzewnieuśmiechnięty.Matka musiała być szczęśliwą teraz.Odtąd codziennie biedny rekonwalescent odwiedzał swych zmarłych, stroił kwiatami mo-giły, znalazł dla dziada smętny uśmiech i serdeczną podziękę. Nie dziękuj, a wyzdrowiej! rzekł starzec gładząc go po głowie. Zechciej czego, choć-by moje progi podpalić, zrobisz mi największą przyjemność.Ale Hieronim nic nie chciał, byle mu nie przerywano dumań posępnych i samotnych od-wiedzin grobowca.Zdziwiła go jednak pewnego ranka zmiana zaszła w lewym skrzydle.Otwarto okna, podnie-siono firanki, służba uprzątała tam jak na królewski przyjazd; drzwi jednak od swego pokojuznalazł szczelnie zamknięte. Co tam się dzieje, Bazyli? spytał wiernego sługi. Trzepią meble, paniczu, od moli.Była to bardzo prozaiczna informacja.Hieronim udał się do dziada. Może mi wolno tam pójść teraz? prosił.70 Jak chcesz, mój drogi.Po cudzych mieszkaniach nie wypada. Któż tam mieszka? Moja pupilka, sierota.Wziąłem ją na wychowanie. Gdzież ona teraz? Za granicą.Spodziewam się jej tymi czasy.Zwykle jesienią odwiedza Tepeniec.Hieronim się skrzywił jak po gorzkim lekarstwie. Nie lękaj się! uspokajał dziad. Ona ci wody nie zamąci.Możecie się nie spotykać, jesttu dosyć miejsca. Kobieta i koza wszędzie się wciśnie, dziadku rzekł kapryśnie chłopiec. Gatunki tobardzo podobne, wszystko ogryzą, popsują, zawsze je znajdziesz w szkodzie.%7łe też dziad toznosić może! Cóż zrobić? Nie tylko znoszę, ale mam słabość do tej jedynej kobiety.Była mi na starośćjak kwiatek zimą: rozgrzała serce. To ci majster dopiero! pomyślał Hieronim, bynajmniej nie przejednany.Kobiety nie miały nigdy łaski w jego oczach.Miał jeszcze Afrę w pamięci.Gniewały go przygotowania i mina rozradowana pana Polikarpa, gdy go powitał raz wieścią, żepupilka przysłała depeszę, i patrzył złym okiem, gdy oznaczonego dnia kareta i sześć koni podeskortą liberyjnej zgrai ruszyła do przystani, skąd on niegdyś furmanką jechał do Tepeńca.W całym pałacu panował ruch odświętny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]