[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było zimno i drzewa liściaste jużstały nagie.Przez ten czas, kiedy Wilczarz wylegiwał się na ławie, nad twierdzą przetoczyło siękilka burz, częstych o tej porze roku.Deszcz i wściekły wiatr zerwały z drzew wszystkie liście.Wkrótce spadnie śnieg.Wilczarz w oddali, prawie przy linii horyzontu, dostrzegł matowy odblask od lustra wody.Najpierw doszedł do wniosku, że tylko mu się tak zdawało, ale potem przypomniał sobie mapę.Pasek, na którym nosił sakwę z mapą, przeciął w boju czyjś miecz.Ale sakiewkę szczęśliwieznaleziono i Ertana troskliwie wyczyściła z krwi i mapę, i małą książeczkę spisaną na brzozowejkorze.Więc jeśli wierzyć mapie, na północ od twierdzy musiała przepływać rzeka.DopływZwiątyni.Jeśli wsiąść do łodzi lub na tratwę, można pożeglować do samego Haliradu.Jeżeli cię,rzecz jasna, nie napadną w drodze jacyś grabieżcy mający swe gniazdo przy brzegu.Strażnicy, którzy przeżyli bój przy moście, wykurowali się wcześniej niż Wilczarz.Wszyscy pozaDekszą.Młodzieńcowi skończyło się lekarstwo od Iliada.Rana znowu się zaogniła, zapalenieprzerzuciło się na drugie oko.Biała Głowa ślepł.Już teraz widział świat jak gdyby przez gęstąmgłę.- No i tak - próbował dodawać sobie w rozmowie z Wilczarzem animuszu.- Pójdę do Kornysza,piekarza.I znowu się wynajmę, że by wyrabiać ciasto!Wilczarz chciał go prosić, by pisał wiersze, ale potem się rozmyślił: ten, któremu bogowie zesłalidar poezji, nie potrzebuje takich rad.Potem jednak jeszcze raz się zastanowił i znowu zmieniłzamiar - przypomniał sobie, jak twórcy cenią każdy przejaw uwagi.- Pieśni układaj - odezwał się wreszcie.- Piękne ci się udają.Na chleb takimi pieśniamizarobisz.Dekszą uśmiechnął się z przymusem i postąpił kilka kroków, macając palcami ścianę.Wilczarznagle coś sobie przypomniał.Przytrzymał rękę Dekszy:- Wiesz co.kiedy wrócimy do miasta.Mam tam przyjaciela, jest medykiem.Jeszcze lepszymod Iliada.Uczonym, ze sto ksiąg przeczytał.Jeśli będzie można coś poradzić, to on poradzi.Dekszą bez przekonania podziękował i odszedł, a Wilczarz zaczął sobie wyobrażać, że traciwzrok.Czy potrzebnie mówił Dekszy o Tilornie? A bo to wiadomo? Ale zaraz pomyślał, że dobrzezrobił.Widywało się takich.%7łarty sobie stroją ze swego kalectwa i niby niczym się nie przejmują, apotem ni z tego, ni z owego rzucają się głową w dół z wysokiej wieży.Aptachar długo nie pokazywał mu się na oczy.Najwidoczniej starannie unikał spotkań.Ażwreszcie omal nie stuknęli się czołem o czoło na zasłoniętym od wiatrów kawałku trawy zaskałami, gdzie Wilczarz przyszedł popatrzeć, jak ćwiczą welimorscy wojowie.Kiedy się nawzajem zobaczyli, obaj bezwiednie zrobili krok do tyłu i długo nie mówili nic.Gdybyto był ktoś inny, a nie Aptachar, Wilczarz w milczeniu by odszedł i na zawsze przestał gozauważać.Lecz z tym człowiekiem czuł się związany.- Alem czasów dożył - rzekł Aptachar z goryczą.- A ja się chciałem z tobą, katorżnicza gębopaskudna, pobratać! Nie jesteś wart nawet paznokcia mojego brata!Wilczarz ze zdziwieniem usłyszał, jak drżał mu głos.Gdyby dobrze nie znał Aptachara,pomyślałby, że starosta ledwie powstrzymywał łzy.- Miałem starutkiego pradziadka - powoli, czując ucisk w piersi, zaczął mówić Wen.- Od wielulat nie wstawał z łóżka.Który z was przebił go włócznią? Ty? A może twój brat?Teraz już nie było ważne, kto to zrobił.Wilczarz i tak nie mógłby się zemścić.Bo jakże mścić sięna kimś, z kim się rozmawiało, dzieliło podpłomyki, razem przelewało krew? Jakże mścić się nakimś, kto występował w twej obronie? Na kimś, komu sam ratowałeś życie? Ktoś taki może terazstać się tylko obcym.Ale nie sposób się na nim zemścić.Aptachar poruszył kikutem.- Nawet jak byłem zdrów, nie mogłem ci dać rady, a teraz już nie ma mowy.Ale pamiętaj, że wHaliradzie mam syna!Który też sobie nie da ze mną rady, pomyślał Wilczarz, ale tego nie powiedział.- Rób, jak uważasz - burknął i odszedł.Kiedyś, dawno temu, kiedy świat był czyściejszy i lepszy od terazniejszego, Wenowie mieli takizwyczaj: woj, który w sprawiedliwym pojedynku zabił innego woja, szedł do matki zabitego i padałprzed nią na kolana.Błagał o wybaczenie tę, która dała życie, i prosił, aby go przyjęła do swegorodu, zajmował miejsce zabitego.Czasy te dawno już minęły, świat się zmienił.I nie na lepsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]