[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem mógł tylko obserwować, czekając, ażnadejdzie jego kolej, tak jak wcześniej Leviathan i Astaroth.Nienawiść, był jej pełen.Ociekałjadem nienawiści.Chciał przelać ten jad w jej wnętrze, aż nic nie zostanie z jej hardości i buty.Chciał ją złamać, jak łamał potężne dęby i klony.Nietoperze krzyczały jak opętane, zderzając się ze sobą i raniąc do krwi, ale nie upadały.Potężna, wyniszczająca, ślepa furia napędzała je od środka, kiedy czarną chmurą wzbiły sięw powietrze i pognały w tym samym kierunku, by opuścić schronienie drzew.Chciały tegosamego, bo były tym samym, ich pragnienie zlewało się w jedność, były jednością, on był nimi.Był w każdym z nich, nie można było go zabić, nie można było mu zaszkodzić, jeśli nie znało sięsposobu.Był tysiącem ciał, tysiącem uszu i oczu, tysiącem kłów i pazurów i jedną myślą.Zmierć.Zmierć, przeklęta.Bo poza nią nie ma już nic.****Coś nadchodziło, podążało ich śladem, będąc coraz bliżej i bliżej.Leviathan byłniespokojny, konie były niespokojne, jezdzcy udawali spokój, ale nie czuli go.Depcząca im popiętach chmura ciemności, z którą spotkanie oko w oko, nieważne jak przerażające, byłoniemożliwe do uniknięcia.Ty wiesz, kto to  usłyszała głos Leviathana.Wiesz kim jest i wiesz, co potrafi.Znasz go,a on zna ciebie.Bransoletka, oplatająca ściśle jej prawe ramię, parzyła, czarodziejka zapragnęła odrzucićją precz, ale nie mogła dać potępionemu aniołowi tej satysfakcji, czuła, jak kły węża zaostrzająsię, wbijając w jej ciało, kręciło jej się w głowie, myśli się mieszały.Leviathan wyrywał się dobiegu, z powrotem, wprost do lasu, do opętanego nienawiścią demona, który zmierzał ku nim.Nie, nie pokonacie mnie, nie złamaliście mnie wtedy i nie złamiecie mnie teraz.W tejchwili przestańcie.Oboje. Pani?Odwróciła się, napotykając pełne troski oczy Elfa.No tak, on.Dlaczego zawsze to musibyć on? Nie wiedzieć czemu, jego troska potrafiła ją teraz tylko zirytować. Coś tu pełznie.Akurat teraz, kiedy mamy ze sobą grupę odurzonych ziołami kapłanów.Pożytek byłby z nich jedynie, gdyby to coś okazało się fizyczne, można by zabrać im łuki, bo w tym stanie prędzej sami się pozabijają, niż kogoś trafią.Troje jej towarzyszy obrzuciło dziewczynę zaskoczonym spojrzeniem, a Pistis rzuciłokiem na Elfkę z warkoczem i jej jedenastu.Elpis mówiła głośno, kapłani musieli odebrać jejsłowa, ale nie okazali w żaden sposób, by uczyniły one na nich jakiekolwiek wrażenie.Czarodziejka przyspieszyła i zbliżyła wierzchowca do kremowego konia Kelii. Coś się zbliża.Musieliście też to wyczuć, ale wy nie zdajecie sobie sprawy z tego, czymto jest, ja to wiem.Wiem, że nie ustąpi i że muszę odpowiedzieć.Zawrócimy teraz do lasu, jai moi towarzysze, a wy popędzicie konie do świątyni.Pistis zna drogę, jak tylko skończę z tymnowym demonem, dołączymy do was, przyrzekam.Kapłanka po chwili milczenia osłoniła usta ręką i nachyliła się w stronę jednegoz jasnowłosych młodzieńców. Nie ma czasu na wasze ceremonie! Nie rozumiecie? To wasza jedyna szansa.On chcemnie, jeśli odejdziecie teraz, powinien was zaniechać.Dziewczyna wpatrywała się w nią szklistym spojrzeniem, milcząc.Elpis zaklęła w duszy. Pistis!  w jej głosie była z trudem hamowana wściekłość. Czy do elfickich kapłanekprzemawia się w jakimś dziwnym języku, którego nie znam? Jeśli tak, powiedz jej, żeby jaknajszybciej zabrała stąd swój oddział.Elf minę miał dość bezradną, nie powiedział nic.Jakim cudem mógł kiedykolwiekpomyśleć, że czarodziejka w najmniejszym stopniu przypomina mu ich kapłanki? One dwie byłyjak skute lodem jezioro i wiecznie znajdujący się na skraju erupcji wulkan.Zanim zdążyłw jakikolwiek sposób ustosunkować się do jej wypowiedzi, niebo pociemniało, zakryte ziejącąnienawiścią chmurą.Kare konie kapłanów spłoszyły się i zaczęły dreptać i rozbiegać się wewszystkich kierunkach.Daremne wysiłki ich jezdzców, zmierzające do ich opanowania, byłyrównie bezowocne jak próby zawrócenia rzeki patykiem.Konie wpadały na siebie,spazmatycznie chwytając powietrze rozszerzonymi z przerażenia chrapami.Elpis na chwilę znieruchomiała z zaskoczenia.Nietoperze.Tysiące małych,roztrzepotanych stworzeń zmierzało w ich kierunku, a ich szał był niemal namacalny.Wściekłośćmiała ich oczy, niezliczoną ilość wielkich, rozbieganych oczu na małych główkachz drobniutkimi jak igiełki, a jednak potrafiącymi dotkliwie kaleczyć kłami.Ale jak to? Dlaczegonietoperze? I który z nich, na Boga, który spośród tysięcy jest tym jedynym? Zanim zwierzętazdążyły wpaść pomiędzy nich, kapłani towarzyszący Kelii wyciągnęli łuki.Elpis nie wiedziećczemu zrozumiała, że pod żadnym pozorem nie wolno dopuścić do tego, by którakolwiekz naciągniętych na cięciwę strzał wzniosła się w powietrze.Pognała Leviathana na łuczników,rozpędzając i uniemożliwiając atak przynajmniej części z nich. Stać!  wrzasnęła wściekle. To nie są nietoperze! Nic tu po was i po waszych łukach!Tylko magia może nas ocalić.Nie próbować z nimi walczyć! Uciekać!Odpowiedział jej świst strzał.Szarżując, udało jej się zrzucić z konia i wytrącić brońz ręki najbliżej stojącemu kapłanowi.Reszta po raz drugi sięgała do przytwierdzonych do plecówkołczanów, ale żaden z nich nie zdążył dobyć kolejnej strzały.Chmura nietoperzy zagotowała sięniczym wrząca woda w gejzerze, a powietrze przeszył triumfalny ryk bestii o tysiącu gardeł.Zanim czarodziejka zorientowała się, co właściwie zaszło, pozostała sama wśród kotłujących sięwe wszystkich kierunkach obłąkanych niby-nietoperzy, a wokół niej jak na śnionymw spowolnionym tempie śnie upadali strzelcy.Z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia i przerażeniaw beznamiętnych do niedawna oczach, chwiali się i upadali na ziemię, czepiając się końskichgrzyw, które wymykały się im z palców, cudem tylko unikając stratowania przez własne pijanestrachem wierzchowce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •