[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostrzę sobie na tobie cierpliwość, jak nóż naosełce.Skoro mogę znieść ciebie, to znaczy, że jestem w stanieznieść wszystko powiedział.Zaczął wzbudzać w sobie dobrze znaną wściekłość, wymachującw powietrzu pięścią ku niewidzialnym wrogom i konwulsyjnie pra-cując mięśniami szczęki.48 Powinienem cię zabić, ale nie jesteś tego warta.Na twój wi-dok robi mi się niedobrze, przyprawiasz mnie o mdłości splunął wciemność.Anniki przystanęła, aby zdjąć spodnie.Przysunęła się do niego,spłoniona, z wargami w kształcie cienkiej czerwonej kreski.Czekałana stosowne słowa, które miały wkrótce paść.Wyłamywała palce. Mógłbym ci skręcić kark, tak jak temu łajdakowi wreszciepadło to hasło, tajemna formułka. Spokojnie powiedziała. Spokojnie! Aajdak powtórzył. Aajdak! Tworzyliście całkiem przyjem-ną parę, nie sądzisz?Rzuciła się na niego, szukając paznokciami oczu, ale trafiła wpowietrze.Uchylił się i uderzył ją w twarz.Cios przewrócił ją, alenatychmiast wstała i wrzeszcząc skoczyła ku niemu.Zaklął.Dalejwszystko przebiegało zwykłym trybem, jak to zwykle bywa po sta-rannie wzbudzonym podnieceniu.Ciosy, wrzaski, upadek, wiecz-ność, nieznane i dobrze znane. Morderca! krzyknęła.Potem gwałtownie zaczerpnęła powietrza i zamilkła.Gdzieś z ty-łu, u wejścia w zaułek stała wpatrując się w ciemność szeroko otwar-tymi oczyma blada dziewczynka w jaskrawym swetrze.Trzymała wręku martwego kota.Słychać było jakieś dzwięki, ale nikt nic niemówił.Anniki ubierała się powoli pod uliczną latarnią.Krytycznie bada-jąc swoje brudne, poranione ciało, obróciła się w żółtawym świetle. Mam podrapane plecy, łokcie i stopy wzdychając, szczegó-łowo oglądała ręce. Krwawię i boli mnie brzuch schyliła się pospodnie, balansując na jednej nodze. Muszę się wykąpać.Wyglą-dam okropnie odrzuciła potargane włosy, patrząc w czeluść zaułka. Potrzebuję trochę mydła.49Eulenspiegel ze świeżo zapaloną cygaretką w ustach stał twarządo muru, oddając mocz.Zazwyczaj wolał ciemność, poza tym niemusiał oglądać ran.Nie był bity.W milczeniu obficie polewał ścia-nę.Wkładając stanik, Anniki spojrzała na jego ledwo widoczne ple-cy.Zapinając guziki i haftki, pomyślała: dlaczego przy ścianie? Tomusi pryskać.Jednak wszyscy mężczyzni tak robią, zawsze przyścianie, drzewie albo czymkolwiek innym.Tak jak psy, które niemogą przejść spokojnie obok drzewa.Rodzaj instynktu, oznaczanieswego terenu.Nagle zachichotała i, aby to ukryć, przygryzła dolnąwargę.Miała błyszczące jasnoczerwone usta.Całe jej ciało byłoodprężone, skóra drżała i piekła.Zapięła bluzkę i wsunęła ją podpasek.Odczuwała palący ból na plecach.Naciągnęła kurtkę i jednymruchem ręki rozrzuciła włosy.Przy ścianie Eulenspiegel strząsnął kilka upartych kropel moczu izapiął spodnie.Podszedł do niej obojętnie, wycierając ręce w perfu-mowaną papierową chusteczkę.Pachniał w dobrze wyważonychproporcjach sosnowym igliwiem i wodą kolońską.Te zapachy prze-bijały się przez duszącą woń kobiecości Anniki jak błyszczące, ostrei lodowato zimne noże.Anniki stała bez ruchu w napływającymobłoku aromatów.Zapach sosnowego igliwia rozwiał się jak dym.Eulenspiegel zmarszczył nos.Anniki, zacierając ręce, patrzyła naniego wyzywająco. To musi być podniecające, może nie? powiedziała.Ze śmie-chem okręciła się dokoła.Miała teraz przewagę.Zawsze był wyja-łowiony po gwałtownym podnieceniu.Czuła jeszcze w sobie jegoobecność w intymnych miejscach swojego ciała ulatującą w góręprzez kręte, ciemne katarakty gruczołów i porów.Jego zapach wiro-wał wokół niej jak ciężki obłok piżma.Palcami przeczesała włosy,potem złożyła dłonie.Zmiała się, gdy stał bez ruchu z żarzącą się50cygaretką, wciśniętą między wąskie wargi.Nagle odbiegł od niej izniknął w cieniach swych feudalnych posiadłości.Przez chwilę stała,wpatrując się w ciemność, potem odwróciła się powoli i poszła dodomu.Zwinięta w kłębek skuliła się w dużym, miękkim, wygodnymfotelu i oglądała dziennik telewizyjny.Grupa terrorystów Czerwone-go Września porwała sterowiec i spowodowała wybuch, co możnabyło obserwować dzięki przeprowadzonej na żywo transmisji.Pod-czas gdy kamery z upodobaniem pokazywały zbliżenia palących się iwijących się z bólu ciał, żołnierzy i płonących ambulansów, spra-wozdawca wypowiadał łzawe komentarze na temat czynionego przezludzi zła.Gdy znikła ostatnia żywa pochodnia, Anniki pochyliła siędo przodu i przełączyła odbiornik na inny kanał.Za oknami zaczęłopadać.VISzejk Umir ar-Rechehidd, duchowy przywódca Beduinów całegoświata, ze złością smagając szpicrutą wyglansowane buty, wmasze-rował do lśniącego marmurami pałacu.Poranna przejażdżka byłakompletnym fiaskiem.Jakiś cudzoziemski, pogański diabeł ustawiłpłot akurat w poprzek jego ulubionego szlaku i na dodatek ubliżyłmu mówił coś odwróciwszy się doń plecami.Szejk oczywiściewysmagał go, lecz incydent pozostawił cierpki smak.Pomyśleć, żeobcy przybysz, czy też ktokolwiek, ośmielał się w ten sposób ode-zwać się do szejka Khuri! Niewiarygodne.Jednakże stało się.Odpewnego czasu szejk Umir podejrzewał, że świat zbliża się ku koń-cowi.Teraz wiedział, że tak jest.Przez chwilę przechadzał się powielkim holu, w którym dzwięki powtarzały się jak echo, pozwalającwystygnąć uzasadnionemu gniewowi.Potem wyszedł do ogrodu,podążając w kierunku chwiejącej się szopy, gdzie szejk Yarasin, jegoukochany, lecz sprowadzony na manowce brat, spędzał niestety takwiele czasu.Wymierzył drzwiom głośnego kopniaka i cofnął się,odstępując od wejścia do tej podłej nory.Szejk Yarasin pojawił się w słońcu mrużąc oczy, oślepionyostrym światłem słonecznym. Domyślałem się, że to ty wymamrotał.W ręku szejka Umira świsnęła szpicruta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]