[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy chłopiec to zauważył, zmienił swoje dotychczasowe postępowanie.Doszedł do przekonania, że wszystko, cokolwiek zmienia albo wprowadza nowego, powinno stawać się stopniowo i nieznacznie.Zaczął od tego, że w pobliżu kałuży położył jedną jedyną gałązeczkę.Czarownica popatrzyła na nią nieufnie, ale w końcu uznała ją za niegroźną i podskoczyła jak zwykle do kałuży po wodę.Następnego ranka chłopiec położył w tym samym miejscu dwie gałązki.Czarownica zachowała się tak samo jak poprzednio.Trzeciego dnia leżało już cztery czy pięć gałązek.I tak dalej, dopóki kałuży pod studnią nie otoczył mały gaik gałęzi i sroka chcąc zbliżyć się do wody, nie mogła ich już ominąć.Ale to obudziło czujność pani Czarownicy.Poskakała kilkakrotnie wokoło gałązek i w końcu odleciała.Udała się na poszukiwanie innego wodopoju.Korki był w rozpaczy.„Masz rację - powiedział - ten ptak to istny diabeł.Boję się, że go nigdy nie złapie”.Ale wkrótce naszemu rudowłosemu łowcy przyszła z pomocą pogoda.Był już koniec listopada i pewnego ranka, zbudziwszy się, ujrzeliśmy ziemię pokrytą białą szatą śnieżną, a wszystkie kałuże, sadzawki i strumienie ścięte lodem.Jak zwykle sroka zjawiła się na podwórku, aby rozejrzeć się za śniadaniem.Ale nie znalazła nic.Wszystko było ukryte, zimne i nieme.Czarownica zajrzała do stajni i zobaczyła nas gryzących ziarnka owsa na skrzyni.Weszłaby tam na pewno chętnie, ale obawiała się widocznie.„Takiej hołocie jak wam - skrzeczała stojąc w drzwiach - dzieje się zawsze dobrze.Nażeracie się do syta, tutaj pod dachem w cieple i suszy, a przyzwoite stworzenia muszą marznąć na dworze i zdychać z głodu, bo każde źdźbło trawy przywalone jest śniegiem.Przeklęta zima”.„Rzucilibyśmy ci chętnie kilka ziarenek - powiedzieliśmy - gdybyś nie była zawsze taką podłą, samolubną istotą i nie odpędzała nas od każdego kęsa, nawet gdyś miała pod dostatkiem pożywienia.Tak, tak, masz słuszność, zima jest rzeczywiście straszna dla tych, co sobie w życiu nie zdobyli przyjaciół”.ROZDZIAŁ XXIIIPODSTĘPY CZAROWNICYW tym miejscu kilku starych mysich inwalidów z końca sali zawołało: „Głośniej, głośniej!” Doktor Dolittle zaproponował, aby przynieść Myszy Stajennej puszkę od herbaty lub coś podobnego, aby mogła na niej stanąć.Gdy będzie stała wyżej, głos jej obejmie większą przestrzeń.Po krótkiej przerwie przyniesiono pustą puszkę od musztardy, która nadawała się bardzo dobrze do tego celu.Gdy mówczyni weszła na nią i przezwyciężyła onieśmielenie, zaczęła dalej opowiadać:- Sroka rzuciła mi w odpowiedzi kilka ordynarnych słów i odleciała.Wdrapaliśmy się na parapet okna i przyglądaliśmy się, jak skakała po głębokim, sypkim śniegu na podwórzu.Żal mi jej było.Wiedziałam, że jest głodna i że przez cały dzień nie mogła znaleźć nic do jedzenia.Chciałam ją nawet zawołać i dać jej kilka ziarenek owsa, ale Korki nie pozwolił mi na to: „Obejdzie się - powiedział - niech się sama troszczy o siebie.Nie zasłużyła na lepsze traktowanie stara jędza”.Gdy sroka mijała swój dawny wodopój, rzuciła nań przelotne spojrzenie, pewna, że jest tak samo zmarznięty jak wszystkie inne wody pod gołym niebem.Ale o dziwo - nie był zamarznięty.Rudowłosy chłopak rano, zanim sroka się zjawiła, sam własnoręcznie porąbał lód.Czarownica była równie spragniona, jak głodna.Na wpół podskakując, na wpół podlatując po śniegu, zbliżyła się do wody.Korki był ogromnie przejęty, obserwując jej ruchy.Oboje odgadliśmy, że te gałęzie stanowiły rodzaj pułapki, chociaż żadne z nas nie wiedziało, na czym to polega.Tego ranka były do połowy zasypane śniegiem i wyglądały zupełnie niewinnie, jak gdyby należały do krajobrazu.Woda wyglądała bardzo kusząco.Czarownica zbliżyła się.Korki był na wpół nieprzytomny z przejęcia.W końcu sroka skoczyła na gałęzie i zaczęła pić i pić, jak gdyby nigdy nie mogła skończyć.Korki był rozczarowany, zdawało się, że nic się nie stanie.Wyglądało na to, że mechanizm, jaki miał znajdować się w pułapce, zawiódł.Dopiero gdy ptak chciał odlecieć z tego miejsca, spostrzegliśmy, na czym polegała zasadzka.Nogi sroki przylepiły się do gałęzi, gałęzie nasmarowane były klejem.Boże drogi, jak Czarownica skakała i trzepotała się!Ale im bardziej się miotała i wysilała, i wyrywała, tym mocniej przyklejały się nasmarowane gałęzie do niej.Teraz widzieliśmy dokładnie, że pod śniegiem leżało jeszcze mnóstwo takich lepkich gałęzi.Stopniowo przykleiły się wszystkie do sroki i stawało się jasne, że teraz już nie będzie mogła odlecieć.Wtem otworzyła się furtka po przeciwnej stronie podwórza, przez którą wszedł triumfalnie rudowłosy chłopak i pochwycił bezbronną Czarownicę.Korki fiknął koziołka z radości.Chłopak wsadził srokę do klatki, uplecionej z gałązek wierzbowych, której pręty wzmocnione były drutami, i klatkę tę zawiesił w naszej stajni.Muszę przyznać, że teraz było mi żal ptaka.Wystarczyło, że został schwytany i uwięziony, ale jeszcze przez cały dzień być wystawionym na pokaz wobec wroga cieszącego się wolnością - tego było już za wiele.Ach Boże! W jakim stanie była ta biedna Czarownica! Klej zabrudził jej gładkie, błyszczące upierzenie - wyglądała jak stary cylinder, wyciągnięty ze śmietnika.Przez cały pierwszy dzień więzień tłukł głową o pręty więzienia, chcąc się wydostać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]