[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przemienia je w spadające gwiazdy, mówią.Ja przynajmniej właśnie tego się dowiedziałem.Gawędziłem w owych stronach, gdzie jest tyle świetlików.Noc zapadła, gdy gadałem z Tasurinczim seripigarim.Las zapalał się tu i ówdzie, tu i ówdzie gasł i znowu zapalał się w innym miejscu.Jakby mrugał do nas.„Nie wiem, jak możesz żyć w takim miejscu, Tasurinczi.Ja bym tutaj nie zamieszkał.Chodząc z jednego miejsca w drugie, dużo rzeczy widziałem wśród wędrujących ludzi.Ale zapewniam cię, że nigdzie nie widziałem tylu świetlików.Wszystkie drzewa się iskrzą.Czy nie jest to zapowiedź nieszczęść? Zawsze, gdy zachodzę do ciebie, drżę na samą myśl o tych świetlikach.Jakby nas obserwowały i podsłuchiwały wszystko, co ci opowiadam”.„Jasne, że nas obserwują”, zapewnił mnie seripigari.„Jasne, że uważnie słuchają tego, co mi opowiadasz.Równie niecierpliwie jak ja czekają, aż przyjdziesz.Cieszą się, widząc, że nadchodzisz, i słuchając twych opowieści.Mają dobrą pamięć, w przeciwieństwie do mnie.Bo ja, tracąc siły, tracę również całą moją wiedzę.One zachowują młodość, zdaje się.Kiedy odchodzisz, zabawiają mnie, przypominając zasłyszane od ciebie opowieści”.„Chyba kpisz ze mnie, Tasurinczi.Wielu seripigarich odwiedziłem i każdy miał mi coś nadzwyczajnego do opowiedzenia.Ale nigdy nie słyszałem, żeby któryś z nich rozmawiał ze świetlikami”.„No to właśnie masz go przed sobą”, powiedział mi Tasurinczi, zaśmiewając się z mojego zaskoczenia.„Żeby słuchać, trzeba umieć słyszeć.Ja się nauczyłem.W przeciwnym razie dawno już przestałbym wędrować.Wiesz przecież, że miałem rodzinę.Wszyscy odeszli, zabiło ich zło, rzeka zabiła, piorun, jaguar.Jak mogłem znieść tyle nieszczęść, co? Jak ci się wydaje? Słuchając, gawędziarzu.Tutaj, w to leśne ustronie, nigdy nikt nie zachodzi.Może od czasu do czasu, ale rzadko, jakiś Macziguenga z leżących niżej progów rzecznych przyjdzie po pomoc.Przyjdzie, pójdzie sobie, i znowu zostaję sam.Nikt tu nie przyjdzie mnie zabić; nie ma takiego wirakoczy, Mashka, punaruny, diabła nawet nie ma takiego, który by się wspiął do tego lasu.Ale życie tak samotnego człowieka szybko się kończy.Co miałem zrobić? Wściec się? Rozpaczać? Odejść nad rzekę i wbić sobie kolec czambiry? Porozmyślałem, porozmyślałem i przypomniałem sobie o świetlikach.Też budziły we mnie pewien niepokój.Bo dlaczego tak dużo ich tutaj? Dlaczego nie ma ich aż tyle w innym zakątku lasu? W zamroczeniu przebadałem rzecz całą.Zapytałem o to duszę pewnego saankarite, tam, na dachu mej chaty.«A nie jest tak z twojego powodu?» - zapytał mnie.«A może zbierają się, żeby ci towarzyszyć? Człowiek potrzebuje rodziny, żeby wędrować*.I zostawił mnie na rozmyślaniach.Wtedy przemówiłem do nich.Dziwnie się czułem, gadając do światełek, które gasły i zapalały się, nie odzywając się do mnie.«Wiem, że jesteście tutaj, żebym nie czuł się samotny.Saankarite mi to wytłumaczył.Że też wcześniej nie odgadłem, głupiec ze mnie.Jestem wam bardzo wdzięczny, że przybyliście tutaj i towarzyszycie mi».Jedna noc minęła, druga i następna.Za każdym razem, gdy las mroczniał i zaludniał się światełkami, oczyszczałem się wodą, przygotowywałem tytoń, wywary i odzywałem się do nich, śpiewając.Całe noce im śpiewałem.I chociaż nie odpowiadały mi, ja ich słuchałem.Uważnie.Z szacunkiem.Dość szybko nabrałem pewności, że mnie rozumieją.«Rozumiem, rozumiem.Sprawdzacie, na ile cierpliwy jest Tasurinczi».Milcząc, bez ruchu, spokojny, z przymkniętymi oczami, czekając.Słuchałem ich, nie słysząc.W końcu, pewnej nocy, po wielu nocach, stało się.Tam, teraz.Dźwięki inne od dźwięków lasu, gdy zmierzch zapada.Słyszysz? Szepty, pomruki, jęki.Kaskada cichutkich głosów.Wiry głosów, głosów zderzających się, mijających głosów ledwo słyszalnych.Słuchaj, słuchaj, gawędziarzu.Zawsze tak jest na początku.Jakby gmatwanina głosów.A później już zaczynasz rozumieć.Zdobyłem ich zaufanie, być może.Szybko mogliśmy już rozmawiać.A teraz to moi krewni i powinowaci”.Tak było, jak się zdaje.Przyzwyczaiły się świetliki, przyzwyczaił się i Tasurinczi.Teraz rozmawiają całymi nocami.Seripigari opowiada im o wędrujących ludziach, a świetliki opowiadają mu swą odwieczną historię.Nie są zadowolone świetliki.Przedtem może były.Utraciły szczęście wiele księżyców temu, choć nadal świecą.Bo wszystkie świetliki tutaj są samcami.I to jest właśnie ich nieszczęście.Ich samicami są światełka tam, w górze.Tak, gwiazdy krainy Inkite.A co robią one w tamtym świecie na górze, a oni w tym? Oto, według Tasurincziego, opowiadana przez nich historia.Przyjrzyjcie im się, przyjrzyjcie.Światełka, które zapalają się i gasną? To ich słowa, być może.Choćby teraz, tutaj, wokół nas, opowiadają sobie pewnie, jak stracili swoje żony.Wciąż o tym opowiadają, niezmordowanie, mówi Tasurinczi seripigari.Żyją, wspominając wciąż swoje nieszczęście i przeklinając Kashiriego, księżyc.Oto historia świetlików.To było przedtem.W owym czasie byli jedną rodziną, oni mieli swoje samice, one miały swoich samców.Panował spokój, nie brakowało jedzenia, a te, które odchodziły, wracały dzięki tchnieniu Tasurincziego.My, Macziguengowie, jeszcze nie zaczęliśmy wędrować.Księżyc żył pośród nas, mając za żonę Macziguenkę.Nienasycony był, ciągle chciał jej dosiadać, zejść z niej nie chciał.Zapłodnił ją i urodziło się słońce.A Kashiri dosiadał jej i dosiadał.Seripigari ostrzegł go: „Coś złego się stanie, na tym świecie i w tych na górze, jeśli się nie powstrzymasz.Daj swojej kobiecie odpocząć, nie bądź taki głodomór”.Kashiri puścił jego słowa mimo uszu, ale Macziguengowie przestraszyli się nie na żarty.A może słońce straci swoje światło, kto wie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •