[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypatrywałem się jej długo, całkiem spokojnie.Pierwszą mojąmyślą było: jak to dobrze, że to jest taki sen, w którym się wie, że się śni".Mimo to wolałbym,żeby znikła.Zamknąłem oczy i zacząłem życzyć sobie tego bardzo intensywnie, ale kiedy jeotworzyłem, siedziała tak samo, jak przedtem.Wargi miała złożone po swojemu, jak dogwizdnięcia, ale w oczach nie było nic z u-śmiechu.Przypomniałem sobie to wszystko, comyślałem o snach poprzedniego wieczoru, przed zaśnięciem.Wyglądała dokładnie tak samo, jakwtedy, kiedym ją ostatni raz widział żywą, a miała przecież wtedy dziewiętnaście lat; terazmusiałaby mieć dwadzieścia dziewięć, ale naturalnie nic się nie zmieniła - umarli pozostająmłodzi.Miała te same dziwiące się wszystkiemu oczy i patrzała na mnie.Rzucę w nią czymś -pomyślałem - ale chociaż to był tylko sen, nie mogłem się jakoś zdobyć na to, żeby - nawet weśnie - ciskać rzeczami w umarłą.- Biedna mała - powiedziałem - przyszłaś mnie odwiedzić, co?Trochę się przeląkłem, bo głos mój zabrzmiał tak prawdziwie, a cały pokój i Harey - wszystkoprzedstawiało się tak realnie, jak tylko można sobie wyobrazić.Jaki plastyczny sen, mało że kolorowy, widzę tu na podłodze sporo rzeczy, których wczorajkładąc się nawet nie zauważyłem.Kiedy się zbudzę - myślałem - będę musiał sprawdzić, czy onenaprawdę tu leżą, czy też są tylko wytworem snu jak Harey.- Czy długo masz tak zamiar siedzieć.? - spytałem i zauważyłem, że mówię cicho, jakbym siębał, że mnie ktoś posłyszy, jak gdyby ktokolwiek mógł podsłuchać, co się dzieje we śnie!Tymczasem słońce już się trochę podniosło.No, pomyślałem, dobre i to.Kładłem się podczasczerwonego dnia, potem powinien być niebieski, a potem dopiero drugi czerwony dzień.Ponieważ nie mogłem bez przerwy spać przez piętnaście godzin, to jest na pewno sen!Uspokojony, przyjrzałem się dobrze Harey.Oświetlona była od tyłu; promień przechodzącyprzez szparę firanki złocił aksamitny puszek na jej lewym policzku, a rzęsy rzucały na twarzdługi cień.Była śliczna.Proszę, pomyślałem, jaki skrupulatny jestem nawet poza jawą: i ruchusłońca pilnuję, i tego, żeby miała ten swój dołek tam, gdzie nikt inny go nie ma, niżej kątazdziwionych warg; ale wolałbym, żeby to się jednak skończyło.Muszę przecież wziąć się dojakiejś roboty.I zacisnąłem powieki, usiłując się przebudzić, kiedy usłyszałem narazskrzypnięcie.Natychmiast otwarłem oczy.Siedziała obok mnie na łóżku i patrzała we mnie zpowagą.Uśmiechnąłem się do niej i ona się uśmiechnęła, i pochyliła nade mną; pierwszypocałunek był lekki, jakbyśmy byli dwojgiem dzieci.Całowałem ją długo.Czy można takwykorzystywać sen? - myślałem.Ale to przecież nie jest nawet zdrada jej pamięci, bo to ona misię śni, ona sama.Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło.Wciąześmy nic nie mówili.Leżałem nawznak; kiedy unosiła twarz, mogłem zajrzeć w jej małe, słońcem prześwietlone od strony oknachrapki, które były zawsze barometrem jej uczuć; końcami palców owiodłem jej konchy uszne,których płatki zaróżowiły się od pocałunków.Nie wiem, czy to mnie tak zaniepokoiło; mówiłemsobie wciąż, że to sen, ale serce mi się ściskało.Zebrałem się w sobie, żeby wyskoczyć z łóżka; byłem przygotowany na to, że mi się nie uda, weśnie bardzo często nie panuje się nad własnym ciałem, które jest jakby sparaliżowane czy teżnieobecne, liczyłem raczej na to, że się od tego zamiaru zbudzę.Nie zbudziłem się jednak, tylkousiadłem z nogami spuszczonymi na podłogę.Nie ma rady, muszę to dośnić do końca -pomyślałem, ale dobry nastrój uleciał bez śladu.Bałem się.- Czego chcesz? - spytałem.Głos miałem ochrypły i musiałem odchrząknąć.Odruchowo poszukałem bosymi nogami pantofli i zanim sobie przypomniałem, że nie mam tużadnych pantofli, tak się uderzyłem w palec, że syknąłem.No, teraz będzie koniec! - pomyślałemz satysfakcją.Ale w dalszym ciągu nic się nie stało.Harey cofnęła się, kiedy usiadłem.Plecami oparła się oporęcz łóżka.Sukienka drgała delikatnie tuż pod koniuszkiem lewej piersi, w takt bijącego serca.Przypatrywała mi się ze spokojnym zainteresowaniem.Pomyślałem, że najlepiej będzie wziąćprysznic, przyszła jednak refleksja, że prysznic, który się śni, nie może przecież zbudzić.- Skąd się tu wzięłaś? - spytałem.Podniosła moją rękę i zaczęła ją podrzucać starym gestem, podbijała opuszki moich palców ichwytała je.- Nie wiem - powiedziała - czy to zle?I głos był ten sam, niski, i ton roztargnienia.Zawsze mówiła, jakby nie bardzo dbając owypowiadane słowa, jakby zajęta już czymś innym, robiła przez to czasem wrażenie bezmyślnej,a czasem pozbawionej wstydu, bo wszystkiemu przypatrywała się z przygaszo-nym zdziwieniem,które uzewnętrzniało się tylko w oczach.- Czy.ktoś cię widział?- Nie wiem.Przyszłam zwyczajnie.Czy to ważne, Kris?Wciąż bawiła się moją ręką, ale jej twarz nie brała już w tym udziału.Nachmurzyła się.- Harey.?- Co, miły?- Skąd wiedziałaś, gdzie jestem?To ją zastanowiło.W uśmiechu - miała tak ciemne wargi, że kiedy jadła wiśnie, nie było tegoznać - pokazała koniuszki zębów.- Pojęcia nie mam.To śmieszne, nie? Spałeś, jak weszłam, ale cię nie zbudziłam.Nie chciałamcię budzić, bo jesteś złośnik.Złośnik i nudziarz - w takt tych słów podrzuciła energiczniej mojądłoń.- Byłaś na dole?- Byłam.Uciekłam stamtąd; tam jest zimno.Puściła moją rękę.Kładąc się bokiem, rzuciła głową w tył, żeby całe włosy przesypały się najedną stronę, i spojrzała na mnie z tym półuśmiechem, który wtedy dopiero przestał mniedrażnić, kiedy ją pokochałem.- Przecież.Harey.przecież.- bełkotałem.Pochyliłem się nad nią i uniosłem krótki rękaw sukienki.Tuż nad podobnym do kwiatka znakiemszczepienia ospy czerwieniał drobny ślad po nakłuciu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]