[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Myślałem, że macie więcej rozumu! Kiepskie to całe niebo, jeśli aniołowie potrafią być tacy głupi! Cholera, siano zamiast mózgu! Idioci.Uwabriel spuścił oczy, odruchowo przestępował z nogi na nogę.Parmiel przeciągnął ręką po twarzy.– No to mamy przesrane.Koniec z nami.Czapa.Drzwi otworzyły się tak cicho, że nie usłyszeli nawet skrzypnięcia.Eryk pierwszy zobaczył Głębianina z pistoletem.Przestał się pieklić i rozdziawił ze zdziwienia usta.– Doskonale ujęte – odezwał się Głębianin cichym, uprzejmym głosem.– Wizjonersko, rzekłbym.Bracia drgnęli.W jednej chwili pobledli jak papier.Do komnaty wsunęło się jeszcze dwóch Głębian.– Odwróćcie się i przyjmijcie do wiadomości, że w miejscach równie podejrzanych jak to nie staje się plecami do drzwi – ciągnął demon tonem uprzejmej konwersacji.– To pierwsza zasada.Druga brzmi: nie zabiera się cudzej własności, jeśli nie chce się popaść potem w kłopoty.A wyście właśnie popadli, panowie.Eryk przypatrywał się stojącemu w niedbałej pozie Głębianinowi i doszedł do wniosku, że rozumie, co oznacza termin Mroczny.Demon z pistoletem z całą pewnością należał do tej kategorii.Kosztowny, doskonale skrojony surdut z czarnego aksamitu znamionował istotę zamożną, a suchy, ostry profil i oszczędne gesty – arystokratę, ale nie to różniło go od dwóch pozostałych Głębian.Demon emanował ciężką, ciemną energią, jakby dziwnym rodzajem mrocznego światła.Miał smagłą cerę i srebrne włosy.Wcale nie siwe, tylko srebrzyste jak rtęć.Takiej samej barwy były też tęczówki oczu, a Eryk wcale się nie zdziwił, stwierdziwszy, że kolory są naturalne.Aniołowie stali ponurzy, nieporuszeni.Milczeli.Mroczny uśmiechnął się paskudnie.– Zaczniemy od tego, że oddacie grzecznie broń nieodżałowanego Bretora.Ale ostrożnie i powoli, bo moi przyjaciele są trochę nerwowi.Dwaj zwaliści, tęponosi Głębianie wyglądali, jakby słowo nerwy nie figurowało w ich słowniku.W garściach wielkich jak bochny trzymali broń.Przypominali gangsterów z filmów sensacyjnych.Parmiel dwoma palcami wyciągnął spod tuniki pistolet i położył na stole.– Pchnij go do mnie – zakomenderował Mroczny.Anioł wykonał polecenie.– Doskonale – mruknął demon.– Nie mogłem przecież pozwolić, żeby znajdował się w niefachowych rękach.Jeszcze stałaby się komuś krzywda, a tego nie chcemy, prawda?W uśmiechu błysnęły krótkie białe kły.– Zasada trzecia: Kto mieczem wojuje, ten zna się na rzeczy albo idzie do piachu.Przejdźmy do meritum: gdzie jest walizka, panowie?Parmiel przełknął ślinę.– Nie mamy jej.– Doprawdy? – Mroczny uniósł brwi.– W takim razie gdzie forsa ze sprzedaży?– Niczego nie sprzedaliśmy – wyjaśnił ponuro anioł.– Mój brat rozdał towar za darmo.Już wam tłumaczyłem.Głębianin pochylił głowę.– Ach tak? – spytał przeciągle.– Po prostu rozdał? Tak zwyczajnie? Co to musiała być za urocza scena! Wzruszająca.Słodki aniołek rozdaje potrzebującym wsparcie i pociechę.Aż się wierzyć nie chce.I wiecie co? Nie wierzę.– Parmiel mówi prawdę! – krzyknął rozpaczliwie Uwabriel.– Rozdałem! Rozwalcie mnie! On nic nie wiedział.Oczy Mrocznego zaświeciły.– Jesteśmy sprawiedliwi – odparł z uśmiechem.– Rozwalimy wszystkich.– Człowieka zostaw! – zawołał Parmiel.– Nie ma z tą sprawą nic wspólnego.Przecież nie zabijesz syna Adama!Srebrne, przenikliwe spojrzenie spoczęło na twarzy Eryka.Chirurg mimowolnie zadrżał.Chciał powiedzieć, że nie ma się o co spierać, bo on już od pewnego czasu nie żyje, ale nie mógł wydobyć głosu ze ściśniętego gardła.– Zabijałem już ludzi, zrobię to i teraz – rzekł demon prawie łagodnie.– Chyba że powiecie, gdzie jest towar?– Przecież mówię, że nie ma! – krzyknął Parmiel z rozpaczą.– Rozdaliśmy!– Rozdaliście? No dobrze.– Mroczny skinął głową dwóm ponurym Głębianom.– Związać ich!Demony wyciągnęły z kątów pracowni dwa kulawe krzesła, zmusiły braci, żeby usiedli, i przywiązały obu do mebli.Erykiem nikt się nie zajmował.– Pogadamy inaczej – warknął Mroczny.– Gdzie walizka?Aniołowie milczeli.Srebrnooki wskazał palcem Parmiela i wypowiedział zaklęcie w języku, którego Eryk nie rozpoznał.Aniołem targnął ból.Szarpnął się do przodu, aż napięte więzy wpiły się głęboko w ciało.Zacisnął szczęki, na czole zalśniły krople potu.Widać było, że z trudem powstrzymuje krzyk.– Zostaw go! – krzyknął Uwabriel.W jego głosie brzmiało cierpienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]