[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.273 A może to nie było wcale dziwne.Może krańcowe niebezpieczeństwo pozbawiłonas wszystkich póz, ambicji, błędów widzenia, skupiło intensywniej niż zwykle, tak żepamiętaliśmy to, co przez większą część życia zapominaliśmy; iż naszą naturą i celemjest ponad wszystko kochać duchowo i fizycznie, radować się pięknem świata, żyć zeświadomością, że przyszłości daleko do realności terazniejszości i przeszłości.Jeśli świat taki, jaki znamy, leciał w dół sedesu, moje pisanie i teksty Saszy nie miałyznaczenia.Tłumacząc z Bogarta na Bergmana: w tej zwariowanej przyszłości, walącejopętańczo prosto na nas jak śnieżna lawina, ambicje dwojga ludzi nie były więcej warteod garnka fasoli.Liczyły się tylko przyjazń, miłość i surfing.Czarodzieje z Wyvern spra-wili, że życie moje i Saszy zredukowało się do spraw podstawowych, jak życie Bobby egoHallowaya.Przyjazń, miłość i surfing.Aap to wszystko, póki gorące.Aap to wszystko, zanimprzepadnie.Aap to wszystko, póki jesteś jeszcze na tyle człowiekiem, by docenić, ile towarte.Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu, objęci, czekając, aż czas znów zacznie płynąć.A może z nadzieją, że nigdy więcej nie popłynie.Wreszcie Sasza powiedziała: Zaimprowizujmy coś. Oskarżasz mnie o rutynę? Miałam na myśli improwizację w kuchni.Omlety inaczej niż zwykle. Co? Coś ponad te cudowne kurze białka?  ironizowałem, kpiąc z jej przesad-nej skłonności do zdrowej kuchni. Dzisiaj wbiję całe jajka. Teraz wiem, że to koniec świata. Na maśle. Z serem? Ktoś musi pilnować, żeby krowy nie zdechły z lenistwa. Masło, ser, żółtka jajek.Więc wybrałaś samobójstwo.Robiliśmy superminy do złej gry, ale bynajmniej nie było nam super na duszy.I oboje o tym wiedzieliśmy.Ale trzymaliśmy ten kurs, bo w innym wypadku musielibyśmy przyznać, jak bar-dzo jesteśmy wystraszeni.Omlety były wyjątkowo dobre, jak i smażone ziemniaki, a także grubo posmaro-wane masłem bułeczki.Podczas spożywanego przy świecach posiłku Orson krążył wokół kuchennegostołu, piszczał prosząco i gdy mierzyliśmy go wzrokiem, patrzył na nas jak wygłodzonedziecko z getta.274  Już zjadłeś wszystko, co nasypałem ci do miski  zwróciłem mu uwagę.Sapnął zaskoczony, że śmiem twierdzić coś takiego i skierował żałosne piski podadresem Saszy, jakby usiłował ją przekonać, że nie dostał żadnego pokarmu.Położył sięna plecach, wił się, machał łapami w krańcowym ataku bezlitosnej milusieńkości, wal-cząc o kęs.Stanął na tylnych łapach i kręcił się w kółko.Był bezwstydny.Nogą odsunąłem trzecie krzesło przy stole. Dobra, siadaj  powiedziałem.Natychmiast wskoczył na krzesło i cały zamienił się w słuch. Ta oto panna Goodall kupiła ode mnie kompletnie niesamowitą, niewąsko zwa-riowaną historyjkę, bez żadnych dowodów poza kilkumiesięcznym dziennikiem umy-słowo niezrównoważonego księdza.Zrobiła to pewnie dlatego, że jest krańcowo sfikso-wana na punkcie seksu, a ja jestem jedynym mężczyzną, który ma na nią ochotę.Sasza cisnęła we mnie kawałkiem posmarowanej grzanki.Wylądowała na stole tużprzed Orsonem.Pies rzucił się na przysmak. Nie ma mowy, bratku!  powiedziałem.Zamarł z otwartym pyskiem i obnażonymi zębami, centymetry przed grzanką.Zamiast zjeść, obwąchał ją tylko z wyrazną przyjemnością. Jeśli pomożesz mi udowodnić pannie Goodall, że to, co opowiedziałem o pro-gramie Wyvern, jest prawdą, dam ci trochę mojego omleta i ziemniaków. Chris, jego serce  zmartwiła się Sasza, wślizgując się w skórę wyrozumiałejkarmicielki. On nie ma serca  zapewniłem ją. On ma tylko żołądek.Orson spojrzał na mnie z naganą, jakby chciał powiedzieć, że to nieuczciwe zaba-wiać się w szyderstwa, wobec których jest bezbronny.Powiedziałem mu: Kiedy ktoś kiwa głową, to znaczy  tak.Kiedy się kręci głową, to znaczy  nie.Rozumiesz to, prawda?Orson wpatrywał się we mnie, dysząc i szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Może nie ufasz Rooseveltowi Frostowi  powiedziałem  ale na pewno ufasztej oto damie.Nie masz wyboru, bo ona i ja zamierzamy od tej pory być razem, pod jed-nym dachem, do końca naszych dni.Orson skierował uwagę na Saszę. Prawda?  spytałem ją. Do końca naszych dni?Uśmiechnęła się. Kocham cię, bałwanku. Kocham panią, panno Goodall. Od tej pory, psiaku, już nie będzie was dwóch  powiedziała Orsonowi. Będzie nas troje.275 Orson zamrugał patrząc na mnie, zamrugał patrząc na Saszę i nie mrugając popa-trzył z pożądaniem na grzankę. Więc rozumiesz, jak to jest z kiwaniem i kręceniem głową?  spytałem.Orson po chwili wahania skinął łbem.Saszę zatkało. Myślisz, że jest miła?  spytałem.Orson skinął łbem. Podoba ci się?Kolejne skinienie łbem.Ogarnął mnie taki zachwyt, że aż zakręciło mi się w głowie.Oblicze Saszy zalśniłotakim samym uniesieniem.Moja matka, która zniszczyła świat, wzbogaciła go również o cuda i czary.Potrzebowałem współpracy Orsona nie tylko do potwierdzenia mojej opowieści,ale podniesienia nas na duchu i natchnienia wiarą, że po Wyvern może być życie.Jeślinawet ludzkość miała teraz przeciwników w rodzaju pierwszej gromady, która uciekłaz laboratorium, jeśli nawet byliśmy zagrożeni tajemniczą plagą przekazywania genówmiędzy gatunkami, jeśli nawet tylko kilkoro spośród nas przeżyłoby najbliższe lata nieprzechodząc głębokich zmian intelektualnej, emocjonalnej i nawet fizycznej natury może była jednak szansa, że gdy my, obecni czempioni ewolucyjnej gry, potkniemysię, wypadniemy z wyścigu i odejdziemy w przeszłość, pojawią się godni następcy, któ-rzy lepiej poradzą sobie w świecie niż my.Chłodne pocieszenie jest lepsze niż żadne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •