[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W pewien sposób to właśnie jest najstraszniejsze.Słodyczek nie żyje, pan Billingsley nie żyje, nie żyje nikt w Desperation, a wszystko przez to, że jeden człowiek nienawidził Organizacji Ochrony i Bezpieczeństwa Górnictwa, a drugi cechował się niepohamowaną ciekawością oraz nienawidził siedzieć za biurkiem.Tylko tyle.- Bóg powiedział ci to wszystko? - zainteresował się Johnny.David skinął głową, nie odrywając wzroku od podłogi.- Tak więc mówimy tu o miniserialu - stwierdził Marinville.- Odcinek pierwszy to bracia Lu-shan.Odcinek drugi to Josephson, szalony recepcjonista.ABC pokochałoby ten pomysł.- Nie mógłbyś się przypadkiem zamknąć? - spytała cicho Cynthia.- Oto kolejny dowód mądrości ludu! - krzyknął Johnny.- Ta młoda kobieta, niezmordowana wędrowniczka o zdecydowa­nych poglądach, ten lśniący płomień kobiecego poświęcenia, wyjaśni teraz za pomocą zdjęć, przy nagranym akompaniamencie znanego zespołu rockowego Pear Jam.- Stul pysk i siedź cicho - przerwał mu Steve.Johnny spojrzał na niego, zszokowany do tego stopnia, że rzeczywiście stulił pysk i siedział cicho.Steve, zażenowany, wzruszył ramionami, ale ani myślał przeprosić.- Czas gwizdania pod murem cmentarza minął - powiedział tylko.- Daj spokój tym bzdurom.I spojrzał na Davida.- O tym wiem więcej - wyznał chłopiec.- Nawet więcej, niżbym chciał.Byłem w tym człowieku.Byłem w jego gło­wie.- Przerwał na chwilę.- Nazywał się Ripton - dodał jeszcze.- Ripton.To on był pierwszy.Obejmując dłońmi kolana, wpatrując się w swoje buty, zaczął kolejną opowieść.2Człowiekiem, który nienawidził OOiBG był Cary Ripton, szef nowego Grzechotnika.Miał czterdzieści osiem lat, wpadnięte oczy, łysiał, był cyniczny i ostatnio prawie bez przerwy cierpiał.W swoim czasie marzył o tym, by zostać inżynierem-górnikiem, nie poradził sobie jednak z matematyką i wylądował tu jako kierownik kopalni odkrywkowej.Ładował ANFO do otworów strzelniczych i całym wysiłkiem woli powstrzymywał się przed uduszeniem pewnego siebie małego pedała z OOiBG odwiedza­jącego ich regularnie we wtorkowe popołudnia.Kiedy Kirk Tumer wbiegł tego popołudnia do jego biura na terenie kopalni z twarzą płonącą podnieceniem oraz z informacją, że ostatni odstrzał otworzył starą sztolnię, że są tam kości, że widać je wyraźnie, pierwszym odruchem Riptona było nakazanie mu zebrania ochotników, którzy weszliby do środka.Potem w gło­wie roić mu się zaczęły dziwne myśli.Był oczywiście za stary, by wierzyć w dziecięce fantazje o zapomnianych żyłach złota i stosach indiańskich cudów, o wiele za stary, lecz kiedy biegł za Tumerem, myślał właśnie o tym, o tak, oczywiście o tym.Pod ścianą po ostatnim odstrzale, przyglądając się odsłoniętej dziurze chodnika, stała niewielka grupka mężczyzn.Wliczając w to Turnera, sztygara, było ich dokładnie siedmiu.W Korporacji Górniczej Desperation pracowało ostatnio niespełna dziewięć­dziesiąt osób.W przyszłym roku, gdyby dopisało im szczęście - gdyby złoże nie zostało doszczętnie wyeksploatowane i gdyby nie spadły ceny - mogłoby ich być czterokrotnie więcej.Ripton i Tumer podeszli do otworu sztolni.Bił z niej duszący, dziwny zapach, który Riptonowi kojarzył się z gazem w kopalniach węgla w Kentucky i Wirginii Zachodniej.Rzeczywiście, kości nie dało się przeoczyć.Widział je, rozrzucone po schodzącej w dół, staroświeckiej, ciemnej, prostokątnej w przekroju sztolni, i choć niemożliwe było określenie pochodzenia wszystkich, widział żebra niemal na pewno ludzkie.Nieco dalej, kusząco blisko, a zara­zem wystarczająco daleko, by nie sposób było oświetlić jej na­wet najmocniejszą latarką, leżała czaszka, również zapewne ludzka.“Co to takiego? - spytał go Turner.- Masz może jakiś pomysł?”Oczywiście wiedział, co to takiego - Grzechotnik Numer Jeden, stara Chińska Sztolnia.Już prawie otworzył usta, żeby to powie­dzieć, lecz pomyślał chwilę i nic nie powiedział.Nie była to sprawa na głowę pirotechnika typu Kirka Turnera, a już zwłaszcza nie na głowy jego ludzi, nitroglicerynowców spędzających weeken­dy w Ely na pokerku, piciu, dziewczynach i, oczywiście, gadaniu.Gadaniu o wszystkim i o niczym.Nie mógł także zabrać ich do sztolni.Był przekonany, że weszliby w stary chodnik, powodowani ciekawością zlekceważyliby oczywiste ryzyko (sztolnia tak stara, wybita w gruncie tak niepewnym, Jezu, wystarczyłoby pewnie jedno głośniejsze słowo, żeby strop się zawalił), ale plotki dotar­łyby do pedałowatego ważniaka z OOiBG z szybkością światła, a kiedy by już dotarły, utrata pracy byłaby najmniejszym ze zmartwień pana Riptona.Pedał (wielki kapelusz siedzący na niczym - jak określił go Frank Geller, główny inżynier) lubił go mniej więcej tak, jak on lubił jego.Nadzorca robót, dziś prowa­dzący ekspedycję w głąb starego chińskiego chodnika, w ciągu dwóch tygodni znalazłby się zapewne przed sądem federalnym i został przez ten sąd skazany na pięćdziesiąt tysięcy dolarów grzywny być może z dodatkiem pięciu lat więzienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •