[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był parny wieczór i zanim dotarł na skraj miasta, był już spocony, a jego złość częściowo minęła.Zawrócił w stronę centrum, idąc teraz wolniejszym krokiem.Łaził tak po popękanych od korzeni drzew chodnikach Hudson City, mijając cienie rzucane przez drzewa, żółte kręgi światła latarń, jasno oświetlone okna i otwarte drzwi domów, które znał od urodzenia.Słyszał całą kakofonię wieczornych hałasów - senne głosy dzieci, pomruki prowadzonych na werandach rozmów, metaliczne dźwięki z telewizorów, łomot ulubionej muzyki nastolatków.Przystanął przed pokrytym białym gontem domem Sophie Wilkins i słuchał dźwięków gitary, było to adagio z barokowego koncertu.Światła w oknach stopniowo gasły, ludzie kładli się spać, a on ciągle chodził, myślał, rozważał.Gdy ponownie mijał dom Sophie, ciągle jeszcze grała na gitarze.Kiedy przerwała, przecisnął się pomiędzy żywopłotem a olbrzymim lśniącym chevroletem blazerem, terenowym kombi, wspiął się na werandę i zapukał do szklanych drzwi.Nadeszła Sophie w plażowych spodenkach i bluzeczce z nadrukiem, w ręku trzymała gitarę.Wyglądała w ciemność.- Kto tam? Alan? Co ty tu robisz? Wchodź.- Wiem, że jest późno.- No wchodź, wchodź.Otworzyła drzwi i wprowadziła go do swojego wygodnego, staromodnego saloniku, pokoju, wypełnionego ozdobnymi meblami, pokrytymi koronkowymi serwetkami, zdominowanego przez błyszczący mahoniem, gabinetowy fortepian Steinwaya.- Właśnie miałam otworzyć sobie piwo.Chcesz?- Dzięki.Podeszła do kuchni i wróciła z dwiema puszkami; otworzyła je i wetknęła jedną w rękę Springera.Pił łapczywie.- Co grałaś? - zapytał.- Bacha?- Vivaldiego.Koncert na dwie gitary i orkiestrę smyczkową.- Zawsze mylę tych kompozytorów.Sophie odgarnęła kosmyk swoich siwych włosów.- Kiedyś kościelny organista powiedział mi, jak ich odróżnić.Bach jest dla ciała.To porządek.Vivaldi jest dla duszy.To piękno.- A Corelli? Sophie uśmiechnęła się.- Corelli to łzy.Anielska muzyka.Zbyt wspaniała dla nas, żebyśmy mogli ją wytrzymać.Usiadła na kanapie, położyła ręce na pulchnych kolanach i spojrzała na Alana.- Co się stało?Doktor opowiedział jej o weekendowych rekolekcjach.Kiedy skończył, powiedziała:- Fatalnie, jeśli ją puścicie i fatalnie, jeśli zabronicie jej pójść.- Boję się, Sophie.Ona ma dopiero piętnaście lat.- Nigdy nie miałam własnych dzieci, jak wiesz - zaczęła - ale obserwowałam Boba i Mary od pieluch po dyplomy i nauczyłam się jednego.Nie będzie to dla ciebie pociechą, ale wszystko prowadzi w końcu do ukształtowania się w człowieku charakteru.Pamiętam cię, Alanie, kiedy byłeś małym, obdartym chłopcem.Popatrz na siebie teraz.Samantha to twoja córka.Jest do ciebie podobna.Uspokojony Springer wrócił do swojego domu ścieżką wiodącą od tyłu, przez las, drogą, którą nie szedł od lat.Margaret obudziła się, kiedy wślizgnął się do łóżka.- Gdzie byłeś?- Chodziłem sobie.Jak Samantha?- Wszystko z nią w porządku.To o ciebie się martwię.- Dam jej moje błogosławieństwo.Nie chcę tego, ale masz rację.Nie mogę jej tak po prostu zamknąć.Ale kiedy przepraszał ją rano, ze zdumieniem stwierdził, że kłótnia sprawiła, iż stali się sobie niemal obcy, a tego Alan nie mógł znieść.Samantha pozwoliła mu się przytulić.- Dziękuję, tatusiu.- Tylko dbaj o siebie, kochanie.Miej oczy otwarte.- Nie ma się czym niepokoić.Springer pogłaskał ją po włosach.Ciągle nie mógł przyzwyczaić się do tego, że są krótkie.- Kocham cię, aniołku.Baw się dobrze.Osiemdziesięcioro nastolatków, z zauważalnym wyjątkiem Strattonów, zebrało się wczesnego sobotniego poranka w Centrum Rozrywki i pod kierunkiem Błękitnych Braci przemaszerowało Spotting Mountain Road na górę.Prowadzący ich sekciarze byli tego dnia wyjątkowo poważni, a ich nastrój udzielił się młodzieży, która posuwała się naprzód w ciszy i zamyśleniu.Samantha szła na samym końcu.Odwróciła się, żeby popatrzeć na ojca.Stał przed swoim szpitalem, jak samotne, wysokie drzewo na pustym polu.Przypomniał jej się nagle przerażający widok przewróconego cedru, którego korzenie sterczały w górze schnąc na wietrze.Zamrugała oczami, żeby oddalić ten obraz, i zobaczyła, jak Alan macha do niej; zaraz potem zasłonił go zakręt drogi.Cała dygotała, a jej gołe ramiona pokryła gęsia skórka.Braciszkowie byli dzisiaj tacy ponurzy i nie rozpoznała nikogo z Centrum Rozrywki.Chciała, żeby pośpiewali, ale szli w ciszy, jak duchy.Miała nadzieję, że będą śpiewać, kiedy dotrą do ośrodka sekty.Potem przypomniała sobie, że tego ranka nie przyjechały autobusy z Nowego Jorku.Dla Alana i Margaret gorący, parny weekend zdawał się nie mieć końca.W miasteczku panowała niemal zupełna cisza; po ulicach poruszało się niewiele samochodów i jeszcze mniej przechodniów.Nieobecność młodzieży sprawiła, że tylko ciężkie, wilgotne powietrze przypominało o tym, że poza sypialnią, do której doktor z żoną się schowali, istnieje jakiś zewnętrzny świat.Włączyli klimatyzację, oglądali telewizję i czytali.Alan chciał iść do szpitala, ale nie mógł zostawić Margaret samej z jej niepokojem.Mało o nim mówili, ale dokuczał im równie nieznośnie, jak upał.W niedzielę o zmierzchu dzieci wędrowały z powrotem doHudson City.Pozbawione towarzystwa Błękitnych Braci, wyszły ze śpiewem na Main Street.Pieśń skończyła się.Stanęli w cichym, groźnym czuwaniu przed kościołem, czym wystraszyli członków niedzielnego klubu seniora, a potem, jakby ktoś dał im znak, rozproszyli się bezgłośnie jak nietoperze, przemykając w kierunku swoich domów pogrążającymi się w mroku ulicami.Samantha, potykając się, weszła na werandę, gdzie niecierpliwie czekali rodzice.Jej oczy były jak ze szkła; drżała, była blada, wyraźnie wyczerpana fizycznie.Zaprowadzili ją do łóżka, gdzie leżała spokojnie przez parę chwil.Nagle usiadła, rozglądając się dookoła.- Uspokój się, kochanie.Jak się czujesz?- Wspaniale - odezwała się wysokim, histerycznym tonem.Springer chciał ją przytulić, ale wyrwała mu się zaraz.Jej oczy nienaturalnie płonęły.- Słyszeliście nowinę?- Jaką nowinę? - spytała Margaret.Położyła na poduszce najbliższego w zasięgu ręki pluszowego pieska, aby odwrócić uwagę córki.Samantha odtrąciła zabawkę na bok.- Michał nadchodzi.- Połóż się, kochanie.Samantha mówiła podniesionym głosem.- Michał nadchodzi do Hudson City.Oczyści nasze miasteczko dla Chrystusa.- Czy Chrystus też nadchodzi? - zapytał kwaśno Alan.- Nadejdzie.- Kiedy jest spodziewany? - ciągnął Springer, nie zważając na to, że Margaret ściska go za rękę.Samantha zdawała się nie zauważać jego sarkazmu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]