[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiedziałem później Orkanowi o całym zdarzeniu.Mistrz wysłuchał mnie z powagą, a potem pochwalił, iż postąpiłem szlachetnie i wielkodusznie.Oznajmił, że ludzie mądrzy są jak rosnące tylko na wyżynach wielkie sosny, limby.Choć każda jest z pozoru samotna, tworzą jednak sobie tylko właściwą wspólnotę i porozumiewają się ponad wierzchołkami pomniejszych drzew.O drodze powrotnej na Śląsk nie warto nawet wspominać.Choć nie zauroczony, przebyłem ją w dziwnym odrętwieniu.Widoki mijane po drodze zbyt często rozmazywały się we łzach.Znowu wdrapaliśmy się na szczyt Ślęży, co zdało mi się po tatrzańskich wspinaczkach dziecinną igraszką.Wiedziałem, że gdzieś tam z drugiej strony czarodziejskiego wzgórza oczekuje mnie babka Kalina.Brat i siostra musieli mieć jakieś nadzwyczajne sposoby porozumiewania się na odległość za pomocą samej myśli.W każdym razie ich więź była nieporównywalnie silniejsza od zwykłych więzi rodzinnych.Zanim mistrz pożegnał się ze mną, poprowadził mnie jeszcze ku znajdującym się na szczycie głazom o zagadkowych kształtach.Złapał mnie za zranione ramię, nie bacząc, że sprawia ból.Potrząsnął drobnym ciałem, jakby pragnął zbudzić je ze snu.Przyglądając mi się nadspodziewanie surowo, zakrzyknął:„Spójrz, oto głaz, który lud nazywa Niedźwiedziem.Myślą, że martwy kamień zaklął w sobie zwierza, o którym powiadają, że jest silniejszy od diabła.Czyja zatem moc mogła obrócić go w posąg? Inni znów mówią, że kiedyś na tej górze miał siedzibę potężny mag.Władał duchami i żywiołami, potrafił też czytać przyszłość.Dlatego opływał we wszystko, gdyż okoliczna ludność czciła go i znosiła mu liczne dary, aby przebłagać złe moce.Czarownik był jednak nieszczęśliwy, albowiem starzał się samotnie i nie doczekał się syna ani też pojętnego ucznia następcy.Pewnego razu przejeżdżał przez jakąś wioskę i ujrzał cudnego młodzika.Uwiodły go śliczne oczy chłopca, nie jego rozum.Zabrał go do siebie i cały rok wprowadzał w arkana czarnoksięskich nauk.Piękny chłopak tęsknił jednak za domem i pragnął nade wszystko wolności, bardziej niż wiedzy tajemnej.Chciał od życia dostatku, miłości, tańców, dobrego jadła i trunków.Męczył i nudził się przy starym mistrzu.Kiedy poznał straszne zaklęcie, zmieniające żywe stworzenia w kamień, poczuł się równy więżącemu go magowi.Niebacznie wypowiedział słowa wyczytane ze starej księgi.Czarownik stał się głazem, który widzisz przed sobą, a jego siedziba rozsypała się w gruzy.Lecz pozorne zwycięstwo nad mistrzem nie przyniosło uczniowi szczęścia.Kiedy wrócił do wioski, okazało się, że minęło tam wiele lat, nie jeden rok, jak mu się wydawało.Dziewczyna, którą kiedyś miłował, od dawna była żoną kogoś innego.Chata jego zmarłych rodziców spłonęła, pole przejął daleki krewny.Ludzie nie poznawali chłopca, odwracali się odeń i spluwali przez lewe ramię.Niektórzy rzucali w niego kamieniami i odpędzali od swoich zagród szczując psem.Dopiero wtedy młodzik zrozumiał swój błąd i zapłakał.Stał się bezdomnym wędrowcem, pogardzanym żebrakiem i wyśmiewanym głupkiem.W nędzy i szaleństwie dokonał żywota.Wyciągnij z tej opowieści naukę.Pamiętaj o niej zwłaszcza wtedy, gdy będziesz już stary i zapragniesz młodego, świeżego ucznia.W odpowiedniej chwili wypuść go w świat jak wyrośnięte pisklę z gniazda.Inaczej zbuntuje się przeciw tobie, a ty będziesz cierpiał męki człowieka zdradzonego i opuszczonego.Twoje serce musi stać się twarde i martwe jak ten oto głaz”.Puścił mnie i bez zbytnich ceregieli oddalił się spiesznie.Jego potężna postać wkrótce znikła w dole wśród drzew.Chwilę wsłuchiwałem się w stukot kopyt potężnego czarnego rumaka, na którym mag odjechał ku swoim szczytom.Powtórzyłem w myśli opowieść, której wtedy nie mogłem jeszcze pojąć do końca.Masując prawą dłonią bolący i zdrętwiały kark, zszedłem powoli ze wzgórza prosto w silne ramiona babki Kaliny.Babka uściskała mnie, ale nie wypowiedziała słów powitania.Kiedy wsiedliśmy na wóz i ruszyliśmy w stronę Borku, również milczała jak zaklęta.We mnie natomiast rozkręcił się i rozterkotał kołowrót opowieści.Odczuwałem potrzebę podzielenia się z kimś niezwykłymi przeżyciami i doświadczeniami, a wiedziałem, że mało kto poza Kaliną zrozumiałby ich wagę i prawdziwy sens, z którego zresztą ja sam dość mgliście zdawałem sobie wtedy sprawę.Słuchała mnie wprawdzie uważnie, lecz nie dodała żadnego komentarza.Im bardziej zbliżaliśmy się do domu, tym mocniej pojmowałem, że jej umysł błądzi gdzie indziej.Kiedy słońce miało się już ku zachodowi, powściągnąłem dziecinną gadaninę.Spoglądając w jej zaciętą, pomarszczoną twarz, zacząłem się naprawdę niepokoić, tym bardziej że babka unikała mojego wzroku.Nigdy jeszcze nie widziałem jej w takim stanie.Zauważyłem, że trzęsie głową, co się jej wcześniej nie zdarzało.Zapytałem, co się stało.Tym mocniej zacisnęła blade, jakby bezkrwiste wargi.„Zobaczysz” – wykrztusiła.Wjechaliśmy do wsi pod osłoną nocy, budząc jedynie psy, które jednak szczekały, jak mi się wydawało, jakoś lękliwie.Kiedy dotarliśmy do naszego młyna nad brzegiem Odry, zrozumiałem, że musiało się stać coś okropnego.Dom stał ciemny i pusty jak okradziony grobowiec.W całym obejściu panowało głuche milczenie.Wszystko spowijał niewidoczny całun martwej ciszy, jakby cmentarnych lub bagiennych oparów.Weszliśmy do ciemnej sieni, w której nikt nas nie witał.Babka roznieciła ogień, uwarzyła strawę, potem siadła ciężko na ławie i spoglądała ze smutkiem, jak jem łapczywie z obojętnością małego zwierzątka.Potem przygotowała dla mnie posłanie.Kiedy się już ułożyłem najedzony i senny, opowiedziała mi niewiarygodną historię, okrutną baśń, jaką straszy się dzieci na dobranoc.Jasnota, najpiękniejsza dziewczyna w Borku od czasu śmierci mojej matki, spotykała się ostatnio z kimś potajemnie w krzakach czarnego bzu.Nasi pruscy niewolni parobcy po dawnemu wymykali się nocą w tę samą stronę czcić demona i wabić miejscowe dziewki.Nie wspomniałem jeszcze o tym, że owo znane całej wsi miejsce schadzek znajdowało się w pobliżu polany, gdzie Gedajt i Wegajt pożegnali godnie swojego ojca, rozpalając mu pogrzebowy stos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]