[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie patrz na mnie tak protekcjonalnie, Robercie.Wiem, że pocę się jak świnia, ale ostatnio nie wypoczywałem tyle co ty.Obaj mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia, zdając sobie sprawę, że zupełnie inaczej podchodzą do sprawy Hardmana, a potem Kerans, próbując zażegnać konflikt, powiedział cicho:- Teraz chyba go złapiesz, pułkowniku.Chciał gdzieś spokojnie usiąść, odszedł więc w głąb korytarza i otworzył drzwi prowadzące do pierwszego z brzegu mieszkania.Kiedy nacisnął klamkę, framuga rozsypała się z wolna w kupkę przeżartych przez robactwo drzazg i pyłu.Podszedł do szerokich drzwi balkonowych.Sączyła się przez nie struga powietrza i Kerans pozwolił wiatrowi owiewać swoją twarz i pierś, przyglądając się leżącej w dole dżungli.Wyniosłość, na której stał półksiężyc bloków mieszkalnych, był kiedyś niewielkim wzgórzem, i wiele budynków, widocznych wśród roślinności po drugiej stronie szlamowej równiny, wystawało jeszcze ponad wodę.Kerans wpatrywał się w dwie wieże zegarowe, wznoszące się niczym białe obeliski ponad liśćmi paproci.Żółte powietrze zbliżającego się południa kładło się niczym ogromna, ciężka, półprzeźroczysta kołdra na liściastą kapę, tryskając tysiącem świetlnych, diamentowych pyłków, gdy tylko jakaś gałąź poruszyła się, odbijając promienie słoneczne.Niewyraźne zarysy klasycznego portyku i arkadowej fasady poniżej obu wież sugerowały, że te budynki tworzyły kiedyś małe centrum miejskie.Na tarczy jednego z mechanizmów brakowało wskazówek, które na drugim zegarze jakimś dziwnym przypadkiem stanęły niemal dokładnie na właściwej godzinie - jedenastej trzydzieści pięć.Kerans pomyślał, że być może zegar chodzi, nakręcany ciągle przez jakiegoś szalonego pustelnika, trzymającego się rozpaczliwie ostatniego, bezsensownego miernika zdrowego rozsądku, choć jeśli zegar rzeczywiście był wciąż sprawny, niewykluczone, że obsługiwał go Riggs.Gdy opuszczali zatopione miasta, pułkownik kilka razy nakręcał dwutonowe mechanizmy zardzewiałych zegarów katedralnych i dopiero wtedy odpływał wraz z załogą pośród ostatnich kurantów, rozbrzmiewających na wodzie.Przez wiele następnych nocy Keransowi śnił się pułkownik Riggs, przechadzający się dumnie w stroju Wilhelma Tella na tle ogromnego pejzażu, przypominającego krajobrazy z płócien Dalego - wciskał w zbity piach sztylety topiących się zegarów słonecznych.Kerans oparł się o framugę okna i czekał, aż miną kolejne minuty, pozostawiając w tyle zegar stojący na jedenastej trzydzieści pięć, wyprzedzając go jak pojazd poruszający się po szybszym pasie ruchu.A może ten zegar wcale nie stanął (choć i w takim razie pokazywałby czas z całkowitą, niekwestionowaną dokładnością dwa razy na dzień - czego przecież próżno by wymagać od większości czasomierzy), lecz jest po prostu niesłychanie powolny, tak że jego ruch wydaje się niedostrzegalny? Im powolniejszy byłby zegar, tym bardziej zbliżałby się do nieskończenie stopniowalne-go i majestatycznego biegu czasu kosmicznego.A gdyby w ogóle odwrócić kierunek ruchu wskazówek, powstałby taki zegar, który w pewnym sensie poruszałby się jeszcze wolniej niż wszechświat, a zatem należałby do jakiegoś większego, metakosmicznego układu przestrzenno-czasowego.Kerans bawił się tą myślą, dopóki nie odkrył na drugim brzegu wśród rumowiska małego cmentarza, schodzącego nisko ku powierzchni wody.Nagrobki pochylały się nad sobą jak grupka plażowiczów.Przypomniał sobie pewien makabryczny cmentarz, przy którym przycumowali kiedyś na rozkaz Riggsa.- Ozdobne florenckie grobowce nekropolii były popękane i rozbite, a na wodzie unosiły się zwłoki w rozpostartych całunach, niby podczas jakiejś ponurej próby generalnej przed premierą Dnia Sądu.Kerans odwrócił wzrok i odszedł od okna.Niemal podskoczył ze strachu, gdy nagle zdał sobie sprawę, że w drzwiach za jego plecami stoi bez ruchu wysoki, czarnobrody mężczyzna.Zaskoczony, Kerans niepewnie przypatrywał się postaci, z trudem usiłując zebrać myśli.Olbrzym przygarbił się nieco, ale był rozluźniony - ciężkie ramiona spływały mu swobodnie wzdłuż tułowia.Na czole i nadgarstkach miał zaschnięty muł, który oblepiał mu także buty i drelichowe spodnie.Przypominał Keransowi jeden z tamtych zmartwychwstałych trupów.Zarośnięty podbródek mężczyzny niknął gdzieś pomiędzy jego szerokimi ramionami.Nieznajomy sprawiał wrażenie, że jest zmęczony i że jest mu niewygodnie, tym bardziej że miał na sobie niebieską kurtkę szpitalnego sanitariusza, za małą na niego o kilka numerów.Pod dystynkcjami kaprala wzdymały się wzgórza trójkątnych muskułów.Na twarzy brodatego człowieka malował się wyraz łapczywego napięcia, ale choć przypatrywał się Keransowi smutnym, beznamiętnym wzrokiem, jego oczy pałały niczym dwa świeżo podsycone ogniska, i tylko ów odblask zainteresowania osobą biologa uzewnętrzniał kryjącą się głębiej w tym mężczyźnie energię.Kerans czekał, aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności panujących w drugim końcu pokoju, spoglądając bezwiednie na drzwi do sypialni, w których pojawił się brodacz.Wyciągnął do niego rękę, jakby nie chcąc spłoszyć zaklętej chwili, jakby ostrzegał tamtego, żeby się nie ruszał, uzyskując w odpowiedzi grymas dziwnie pełnego zrozumienia współczucia, jak gdyby ich role były odwrócone.- Hardman! - szepnął Kerans.Jak rażony prądem Hardman rzucił się nagle na Keransa, blokując swoim potężnym ciałem pół pokoju.W ostatniej chwili przed zderzeniem uchylił się, minąłdoktora, i zanim Kerans odzyskał równowagę, wybiegł na balkon i jednym skokiem przesadził balustradę.- Hardman! - Kerans wypadł na balkon, kiedy jeden z żołnierzy na dachu wszczął na zewnątrz alarm
[ Pobierz całość w formacie PDF ]