[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostrożność powstrzymywała go, lecz ciekawość była silniejsza i podnosząc wysoko pochodnię, z której pozostał już jeno dopalający się ogarek, wkroczył w ciemny otwór.Był przygotowany na każdy widok, ale to, co ujrzał, zaskoczyło go.Zaglądał do obszernej komory odgrodzonej od korytarza gęsto rozmieszczonymi prętami o końcach pogrążonych w sklepieniu i podłodze.W obrębie tak stworzonej klatki spoczywała postać, która - co stwierdził zbliżywszy się - albo człowiekiem była, albo dokładnym człowieka wyobrażeniem.Postać owa tkwiła w oplocie grubych macek pnącza podobnego winorośli, zdających się przerastać poprzez lity kamień podłogi.Pnącze pokryte było listowiem o dziwacznym kroju i obsypane szkarłatnymi pąkami, szkarłatnymi nie naturalnym, satynowym szkarłatem zwykłych pąków, a przedziwną, ognistą czerwienią.Zawikłane, mocne łodygi spowijały nagie, wychudłe ciało, zdając się pieścić je lubieżnymi pocałunkami; jeden wielki kwiat zawisł wprost nad ustami człowieka; niskie, zwierzęce rzężenie dobyło się z rozwartych warg; głowa skręcała się niczym w nieopisanych cierpieniach; szeroko rozwarte oczy patrzyły wprost na Conana, ale brakło w nich błysku właściwego oczom istoty rozumnej - były szklane i puste jak oczy szaleńca.Wielki szkarłatny kwiat pochylił się i przycisnął swe płatki do rozwartych ust; członki ofiary zadrżały z bólu, a macki rośliny zafalowały, jakby w ekstazie wibrując na całej długości.Fale zmieniających się odcieni przebiegały wzdłuż wężowych splotów; ich barwa stawała się coraz bardziej soczysta, coraz jadowitsza.Conan nie pojmował, co to wszystko mogło oznaczać, domyślał się jednak, iż jest świadkiem jakiejś okropnej tortury.Cierpienia ofiary, czymkolwiek była, demonem czy człowiekiem, poruszyły wrażliwym sercem Cymmeryjczyka.Poszukał wejścia do klatki i znalazł je - małą furtkę z kraty, zamkniętą na potężną kłódkę; jeden z pęku kluczy pasował do niej.Gdy tylko wszedł do środka, pąki rozwarły się podobnie jak kaptur kobry, macki zafalowały groźnie, a cała roślina, drżąc silnie, zwróciła się w jego stronę.Był już pewien, iż ma przed sobą rodzaj istoty obdarzonej świadomością; roślina widziała go i odczuł, jak emanuje złością tak silną, że niemal namacalną.Ostrożnie zbliżył się i wypatrzył miejsce, gdzie z litej skały wychodził główny pień pnącza, nadspodziewanie solidny, grubszy niż jego udo pal.Nie zważając na ciskające się ku niemu z sykiem i trzepotem liści macki, zamachnął się mieczem i jednym pewnym cięciem przerąbał pień.Ofiara pnącza w okamgnieniu została odrzucona na bok gwałtownym skurczem macek; te zwijały się i pętliły, niczym pozbawiony głowy wąż, tworząc wielki, nieregularny kłąb; pnącze drżało i wiło się z głośnym trzepotem liści, a kwiaty konwulsyjnie otwierały się i zamykały; w końcu roślina legła, rozciągnięta i bezwładna, żywe kolory wyblakły i spłowiały, a cuchnący biały płyn jął się sączyć z przerąbanego pnia.Conan patrzył jak zauroczony; wtem, na szmer za plecami, odwrócił się, miecz unosząc do ciosu - i zastygł, otwierając usta ze zdumienia: człowiek uwolniony od splotów rośliny stał, obserwując go; oczy wyzierające z wymizerowanej twarzy nie były już tępe i pozbawione wyrazu - ciemne i myślące, emanowały inteligencją, a maska głupca zniknęła z oblicza ofiary drapieżnego winogradu.Głowa owego człeka była wąska i szlachetnie uformowana, o wspaniałym, wysokim czole i rysach znamionujących głęboką mądrość; w samej sylwetce też było coś arystokratycznego, zarówno w wysokiej, smukłej posturze, jak i drobnych, kształtnych dłoniach i stopach.Mąż ów ozwał się, a pierwsze jego słowa zdumiały Conana:- Jaki mamy teraz rok?- Dziś jest dziesiąty dzień miesiąca Yuluk, roku Gazeli - odparł zaskoczony Cymmeryjczyk.- Yagkoolan Ishtar! - zakrzyknął nieznajomy.- Dziesięć lat!Przeciągnął dłonią po czole i wstrząsnął głową, jakby chcąc pozbyć się oplatającej ją pajęczyny.- Wszystko jest jeszcze nieostre, zaćmione.Ale cóż - po dziesięciu latach jałowej pustki nie można oczekiwać, iż umysł od razu pocznie sprawnie pracować.Kim jesteś, człecze?- Jam Conan, rodem z Cimmerii, a teraz król Aquilonii.W oczach tamtego pojawiło się zdumienie.- Doprawdy? A cóż się stało z Numedidesem?- Zadusiłem go na jego własnym tronie, tej nocy, com wziął stolicę.Naiwna nuta w odpowiedzi króla wywołała uśmiech na twarzy nieznajomego.- Wybacz mi, Wasza Wysokość.Winienem ci wdzięczność za oddaną mi przysługę.Jestem jak człek nagle zbudzony ze snu głębszego niż śmierć, a wypełnionego marami straszniejszymi niż piekielne, lecz rozumiem, iż uwolniłeś mnie.Powiedz mi - czemuś przeciął pień rośliny Yothga, miast wyrwać ją z korzeniami?- Bo już dawno nauczyłem się nie tykać rękoma rzeczy, których nie rozumiem - odparł Cymmeryjczyk.- Dobrze to świadczy o twym rozsądku, człecze - rzekł nieznajomy.- Gdybyś zdołał wyrwać owo pnącze, mógłbyś znaleźć uczepione jego korzeni rzeczy, przeciw którym nawet twój miecz okazałby się bezradny, albowiem korzenie rośliny Yothga pogrążone są w Piekle.- Ale, ale - kim ty jesteś? - zaciekawił się Conan.- Zwą mnie Peliasem.- Co?! - zakrzyknął król
[ Pobierz całość w formacie PDF ]