[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odsunął się nieco i spojrzał Adamowi w oczy.— Powiedz jej, że myślałem o niej do samego końca.I nie gniewam się, że nie przyjechała.Też nie chciałbym tu przyjeżdżać, gdybym nie musiał.Adam pokiwał szybko głową, powstrzymując łzy.— Pozdrów swoją matkę.Zawsze ją lubiłem.Przekaż też najlepsze życzenia Carmen, to wspaniała dziewczyna.Przykro mi z powodu tego wszystkiego, Adamie.Zostawiam wam straszliwe dziedzictwo.— Poradzimy sobie, Sam.— Wiem.Umrę jako dumny człowiek, synu, dzięki tobie.— Będę za tobą tęsknił — wyszlochał Adam, nie mogąc już opanować łez.Drzwi otworzyły się i pułkownik wszedł do środka.— Czas już, Sam — powiedział ze smutkiem.Skazaniec stanął przed nim z odważnym uśmiechem.— Zróbmy to więc! — rzekł mocnym głosem.Nugent ruszył pierwszy, potem Sam i Adam.Weszli do Sali Komory, w której było pełno ludzi.Wszyscy spojrzeli na skazańca, a potem natychmiast odwrócili wzrok.Wstydzą się, pomyślał Adam.Wstydzą się, że biorą udział w tym obrzydliwym czynie.Nie chcieli też spojrzeć na Adama.Monday, kat, i jego dwaj asystenci stali pod ścianą obok pokoju chemicznego.Dwaj umundurowani strażnicy tłoczyli się obok nich.Lucas Mann i zastępca naczelnika byli bliżej drzwi.Lekarz ustawiał coś w elektrokardiografie na prawo od nich, próbując ukryć zdenerwowanie.A pośrodku pomieszczenia, otoczona teraz przez kolejnych uczestników egzekucji, stała komora: ośmiościenne pomieszczenie pokryte świeżą warstwą błyszczącej srebrnej farby.Drzwi były otwarte, złowrogie drewniane krzesło czekało na tle rzędu zakrytych czarnym materiałem okien.Drzwi prowadzące na zewnątrz również były otwarte, ale do środka nie wpadało świeże powietrze.W salce panował upał, wszyscy ociekali potem.Dwaj strażnicy wzięli Sama pod ramiona i zaprowadzili go do komory.Sam liczył kroki — tylko pięć od drzwi do komory — i nagle był już w środku, siedział, rozglądając się, żeby znaleźć wzrokiem Adama.Dłonie strażników poruszały się szybko.Adam zatrzymał się w drzwiach.Oparł się o ścianę, czując, jak uginają się pod nim kolana.Spojrzał na ludzi w sali, na komorę, na podłogę, na aparaturę do EKG.Wszystko wyglądało tak sterylnie! Świeżo pomalowane ściany.Lśniąca podłoga.Doktor ze swoimi urządzeniami.Czysta, schludna komora z błyszczącym lakierem.Antyseptyczny zapach z pokoju chemicznego.Wszystko higieniczne i bez jednej plamki.Tak powinna wyglądać klinika, gdzie ludzie przychodzą, żeby się wyleczyć.A gdybym zwymiotował teraz na podłogę, prosto pod nogami dobrego doktora, jak by wtedy wyglądał twój mały zdezynfekowany pokój, Nugent? Co powiedziałby na to regulamin, gdybym w tej chwili puścił pawia przed komorą? Adam chwycił się za brzuch.Pasy na rękach Sama, po dwa na każdą, kolejne dwa na nogi, na lśniące nowe spodnie, potem okropna obejma na głowę, żeby nie zrobił sobie nic złego, kiedy zadziała gaz.No już, wszystko gotowe, czas na przedstawienie.Wszystko czyste i porządne, bez jednej plamki czy zarazka, bez upływu krwi.Nic, co zabrudziłoby to schludne, moralnie czyste zabójstwo.Strażnicy wycofali się przez wąskie drzwi, dumni z wykonanej pracy.Adam spojrzał na dziadka.Ich oczy spotkały się na moment i Sam spuścił wzrok.Czas na lekarza.Nugent powiedział coś do niego, ale Adam nie dosłyszał co.Lekarz wszedł do środka i podłączył przewód odchodzący od stetoskopu.Zrobił to szybko.Lucas Mann postąpił do przodu z kartką papieru.Stanął w drzwiach komory.— Sam, to jest wyrok śmierci.Prawo nakazuje, bym ci go odczytał.— Pośpiesz się tylko — burknął Sam nie otwierając ust.Lucas podniósł papier do oczu i zaczął czytać:— Zgodnie z wyrokiem śmierci wydanym przez sąd okręgowy w Lakehead County w dniu czternastego lutego 1981 roku masz być stracony w komorze gazowej stanowego zakładu karnego Parchman.Niech Bóg czuwa nad twoją duszą.— Lucas odsunął się, a potem podszedł do jednego z dwóch telefonów zawieszonych na ścianie.Zadzwonił do swojego biura, żeby dowiedzieć się, czy w ostatniej chwili nie nadeszła decyzja o odroczeniu egzekucji.Nie nadeszła.Drugi telefon łączył bezpośrednio z biurem prokuratora stanowego w Jackson.Tutaj również nie było żadnych nowych wiadomości.Zegar wskazywał trzydzieści sekund po północy w środę, ósmego kwietnia.— Żadnych odroczeń — powiedział Mann do Nugenta.Słowa obiegły wilgotne pomieszczenie, dudniąc głucho w nagłej ciszy.Adam po raz ostatni spojrzał na swojego dziadka.Sam miał zaciśnięte dłonie.Zamknął oczy, jakby nie chciał już więcej patrzyć na Adama.Jego usta poruszały się, odmawiając być może ostatni pacierz.— Czy istnieje jakikolwiek powód, dla którego ta egzekucja miałaby się nie odbyć? — zapytał oficjalnie Nugent, pragnąc nagle uzyskać poradę prawną.— Nie — odparł Mann z autentycznym żalem.Pułkownik stanął przed drzwiami komory.— Jakieś ostatnie słowa, Sam?— Nie dla ciebie.Ale Adam powinien już opuścić tę salę.— Doskonale.— Nugent powoli zamknął drzwi z ich grubym, dźwięko–szczelnym kołnierzem z gumy.Sam był teraz unieruchomiony w hermetycznej komorze.Zacisnął powieki.Pośpieszcie się tylko.Adam przesunął się za Nugenta, który wciąż stał twarzą do komory.Lucas Mann otworzył drzwi na zewnątrz i wraz z adwokatem wyszedł z sali.Adam obejrzał się w progu po raz ostatni.Kat sięgał po dźwignię.Jego asystent wyciągał szyję, żeby lepiej widzieć.Dwaj strażnicy stanęli tak, żeby obserwować, jak stary sukinsyn będzie umierał.Nugent, jego zastępca i lekarz przysuwali się spod przeciwległej ściany, przekrzywiając głowy, bojąc się, że coś im umknie.Na dworze, pomimo trzydziestu stopni, było dużo chłodniej.Adam podszedł do karetki i oparł się o nią na chwilę.— Wszystko w porządku? — zapytał Lucas.— Nie.— Ochłoń trochę.— Nie będzie pan tego oglądał?— Nie.Widziałem cztery poprzednie.To mi wystarczy.Ta jest wyjątkowo nieprzyjemna.Adam spojrzał na białe drzwi pośrodku ściany przybudówki.W pobliżu parkowały trzy furgonetki.Kilku strażników stało szepcząc i paląc przy jednej z nich.— Chciałbym już stąd wyjechać — powiedział, obawiając się, że dostanie mdłości.— Chodźmy.— Lucas chwycił go za łokieć i poprowadził do pierwszej furgonetki.Rzucił krótkie polecenie jednemu ze strażników, a ten wskoczył za kierownicę.Obaj prawnicy usiedli na ławeczce z tyłu.Adam wiedział, że dokładnie w tym momencie jego dziadek siedzi w komorze łapiąc powietrze, jego płuca wypełnione są trującym gazem.Jest właśnie tam, w tym małym budyneczku z czerwonej cegły, wciąga powietrze, próbując połknąć jak najwięcej gazu, mając nadzieję, że odpłynie bezboleśnie do lepszego świata.Zaczął płakać.Furgonetka zakręciła przy wybiegach i wjechała na trawnik przed Blokiem.Adam zakrył oczy, płacząc nad dziadkiem, nad jego cierpieniem, nad nikczemną śmiercią, jaka przypadła mu w udziale.Wyglądał tak żałośnie siedząc tam w swoim jedynym ubraniu, skrępowany jak zwierzę.Płakał nad Samem i jego ostatnimi dziewięcioma latami, które spędził wyglądając przez kraty, próbując dojrzeć kawałek księżyca, zastanawiając się, czy ktokolwiek na świecie troszczy się o niego.Płakał nad całą tragiczną rodziną Cayhallów i jej poplątaną przeszłością.Płakał też nad sobą, płakał z gniewu, z powodu utraty ukochanej osoby, płakał dlatego, że nie udało mu się powstrzymać tego szaleństwa.Lucas klepał go po ramieniu, a po pewnym czasie furgonetka zatrzymała się, potem zaś podjechała jeszcze trochę i zatrzymała się ponownie.— Przepraszani — powtarzał Adam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •