[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twój pokójjest na podsłuchu.Zresztą cały dom jest.Kiedy zbierałam twoje rzeczy, złapałymnie czujniki ruchu.Wiedziałam, że tak będzie.A Petal wiedział, że to ja.Dlategozadzwonił na górę, żeby dać mi znać, że wie. Nie rozumiem.127 Taka uprzejmość.Uprzedził, że będzie czekał, żebym mogła chwilę po-myśleć.Ale on nie miał wyboru i też był tego świadomy.Swain, rozumiesz, jestdo czegoś zmuszany i Petal o tym wie.W każdym razie Swain tak mówi: że gozmuszają.Mnie zmuszają na pewno.Zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo Swainmnie potrzebuje.I naprawdę bardzo.Ponieważ pozwolili mi zwiać z córką oyabu-na, przysłaną dla bezpieczeństwa aż na Notting Hill.Coś tam przeraża go bardziejniż twój tatko.Chyba że to coś może uczynić go bogatszym niż twój tatko do tejpory.W każdym razie, zabierając cię, tak jakbym wyrównała rachunki.Jakbymmu oddała.Aapiesz? Ale czym ci grożą? Ktoś dużo wie o tym, co robiłam. A Tick odkrył tożsamość tej osoby? Tak.Właściwie to sama się domyślałam.Ale miałam piekielną nadzieję, żesię mylę.* * *Zciany wybranego przez Sally hotelu były wyłożone poplamionymi rdzą sta-lowymi płytami, każda z nich umocowana lśniącymi chromowanymi sworzniami styl, jaki Kumiko znała z Tokio i uważała za nieco staromodny.Pokój dosta-ły duży i szary, w dziesiątku odcieni szarości.Sally zamknęła drzwi na klucz,zrzuciła kurtkę, po czym podeszła prosto do łóżka i położyła się. Nie masz bagażu zauważyła Kumiko.Sally usiadła i zaczęła zdejmować buty. Mogę kupić to, czego potrzebuję.Jesteś zmęczona? Nie. Ja tak.Zdjęła przez głowę czarny sweter.Piersi miała małe, z brązoworóżowymi sut-kami.Tuż pod lewym sutkiem zaczynała się blizna, znikająca aż za paskiem dżin-sów. Ktoś cię zranił stwierdziła Kumiko, patrząc na bliznę.Sally spojrzała także. Tak. Dlaczego nie kazałaś jej usunąć? Czasami dobrze, jeśli coś przypomina. %7łe byłaś ranna? %7łe byłam głupia.128* * *Szarość na szarości.Kumiko nie mogła zasnąć i krążyła po szarym dywanie.Ten pokój, uznała, miał cechy wampira, wspólne z milionami podobnych pokoi:jak gdyby ta oszałamiająco bezbłędna anonimowość wysysała z niej osobowość,której fragmenty wynurzały się jako podniesione w kłótni głosy rodziców, twarzeczarno odzianych sekretarzy ojca.Sally zasnęła; twarz miała gładką jak maska.Widok z okna nie zdradził Ku-miko niczego; tyle tylko, że spogląda na miasto, które nie jest ani Tokio, ani Lon-dynem, na wielki wir pozbawiony cech indywidualnych, będący paradygmatemmiejskiej rzeczywistości jej stulecia.Może zresztą sama także zasnęła, chociaż nie była tego pewna.Rankiem przy-glądała się, jak wystukując polecenia na pokojowym wideotelefonie, Sally za-mawia przybory toaletowe i bieliznę.Zakupy dostarczono, kiedy Kumiko poszławziąć prysznic. Gotowe zawołała Sally zza drzwi. Wytrzyj się i ubierz, idziemy naspotkanie. Z kim? zapytała Kumiko, ale Sally jej nie słyszała.Gomi.Trzydzieści pięć procent powierzchni lądu w Tokio zbudowane zostało na go-mi, na poziomych traktach wydartych Zatoce przez stulecie systematycznego wy-sypywania odpadów.Tam gomi było bogactwem naturalnym, policzonym, zbie-ranym i starannie rozrzucanym na dnie.Stosunek Londynu do gomi wydawał się bardziej subtelny, bardziej delikatny.W ocenie Kumiko, samo miasto składało się z gomi, ze struktur, które japońskagospodarka dawno by już pochłonęła w swym nienasyconym głodzie terenów bu-dowlanych.A jednak struktury te nawet oczom Kumiko ukazywały osnowę czasu;każda ściana połatana pokoleniami rąk zajętych bezustannym trudem restauracji.Anglicy cenili gomi samo w sobie, w sposób, jaki dopiero zaczynała pojmować.Mieszkali w nim.Gomi w Ciągu było jeszcze inne: żyzne próchno, zgnilizna, z której wyra-stały pędy stali i polimerów.Pozorny brak planowania wystarczył, by spowodo-wać zawrót głowy tak całkowicie przeciwny był wartości, jakie jej cywilizacjanadawała ziemi do wykorzystania.Jazda taksówką z lotniska już pokazała jej stan rozkładu, całe dzielnice w ru-inie, puste okna wytrzeszczone nad chodnikami zasypanymi śmieciem.I twarzewpatrujące się w mknący po ulicach opancerzony poduszkowiec.A teraz Sally wepchnęła ją gwałtownie w niezwykłość tego miejsca, z jegorozpadem i przypadkowością wieżowców wyższych niż jakiekolwiek w Tokio 129korporacyjnych obelisków przebijających czarną od sadzy koronkę zachodzącychna siebie kopuł.Dwa razy zmieniły taksówkę, a dalej ruszyły pieszo, zanurzając się w popo-łudniowy nurt przechodniów i ukośne cienie.Powietrze było chłodne, ale nie takzimne jak w Londynie, i Kumiko pomyślała o kwiatach w parku Ueno.Pierwszym przystankiem okazał się spory, nieco wyblakły bar zwany Eleganc-ką Porażką.Sally przeprowadziła tu cichą, bardzo krótką rozmowę z barmanem.Wyszły, niczego nie zamawiając.* * * Duchy mruknęła Sally, skręcając za róg.Kumiko szła tuż za nią.Od kilku przecznic ulice stawały się coraz bardziejpuste, budynki mroczniejsze i bardziej zaniedbane. Słucham? Pełno tu duchów.dla mnie.A w każdym razie powinny być. Znasz tę okolicę? Pewnie.Wygląda tak samo, ale inaczej, wiesz? Nie. Kiedyś zrozumiesz.Gdy już znajdziemy tego, kogo szukam, zachowuj sięjak grzeczna dziewczynka.Odpowiadaj, kiedy cię zapytają, ale poza tym się nieodzywaj. A kogo szukamy? Człowieka.A raczej tego, co z niego zostało.Kolejna przecznica: ponura, całkiem pusta ulica.Jeśli nie liczyć ośnieżonegozaułka przed domem Swaina, Kumiko nigdy jeszcze nie widziała pustej ulicy.Sal-ly zatrzymała się przed starym i niezbyt obiecującym frontonem sklepu.Podwój-ne okno wystawowe srebrzyło się grubą wewnętrzną powłoką kurzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]