[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Zdecydujemy wtedy, kiedy będziemy mu­sieli zdecydować.Martin podniósł się powoli.– Zatem moja rada jest taka: aż do chwili, gdy postępu­jące w Tomasie zmiany nie wykażą poza wszelką wątpliwość, iż zmierza ku Mrocznemu Szlakowi, nie dajcie się zwieść wa­szym odwiecznym obawom.Odkąd pamiętam, uczono mnie zawsze, że ci, którzy teraz władają Elvandarem, mają łagod­niejszą naturę i bardziej niezależne umysły, niż ci, którzy zo­stali uwolnieni przez Valheru.Powstrzymajcie swoją rękę aż do ostatniej chwili.Może z tego być jeszcze jakieś dobro.a jeśli nawet nie dobro, to coś, co nie jest tylko złem.Tamar pokiwał głową.– Dobrej udzieliłeś nam rady.Przyjmujemy ją z wdzię­cznością.Martin był przygnębiony.– Zrobię, co tylko będę mógł.Kiedyś potrafiłem wpłynąć na Tomasa, być może uda się to i obecnie.Oddalę się teraz, aby wszystko przemyśleć w samotności, a potem poszukam go i porozmawiam z nim.Kiedy opuścił Radę Elfów, nikt nie wypowiedział ani sło­wa.Dobrze widzieli, iż w tej chwili serce miał równie ciężkie jak ich własne.Pulsowanie w skroniach nasilało się nieustannie, jeszcze nie był to ból, ale coraz bardziej dokuczliwe i denerwujące uczucie.Tomas siedział w chłodzie na polanie nad spokojną taflą śródleśnego jeziorka i walczył z samym sobą.Od kiedy zamieszkał na stałe w Elvandarze, nawiedzające go sny zmie­niły się w cieniste, niewyraźne majaki i wizje, na wpół zapa­miętane wyrazy, urywki zdań, ledwo uchwytne imiona.Prze­stały go tak bardzo niepokoić jak poprzednio, nie dominowały już w codziennym życiu wyrazistością obrazu i realnością do­znań, lecz ucisk w głowie rósł, przechodząc stopniowo w tępy, uporczywy ból.Kiedy znajdował się w ogniu bitwy, ogarnięty szkarłatnym szałem, ból znikał, lecz gdy bitwa dobiegała koń­ca, a szczególnie wtedy, kiedy opóźniał swój powrót do Elvandaru, tętniący łomot w skroniach wracał.Usłyszał za sobą lekkie stąpanie.Nie odwracając głowy, powiedział: – Chciałbym być sam.– Znów cię boli, Tomas? – zapytała Aglaranna.Na ułamek sekundy poczuł, że wzbiera w nim przedziwne uczucie.Przechylił głowę, jakby czegoś nasłuchiwał.– Tak – odpowiedział oschle.– Niedługo wrócę do naszych komnat.Zostaw mnie teraz samego i przygotuj się na mój powrót.Aglaranna cofnęła się o krok, jakby otrzymała policzek.Na jej dumnych rysach pojawił się grymas bólu.Nie przywykła, aby zwracano się do mej takim tonem.Odwróciła się i szybko odeszła.Szła przez las, a jej sercem miotały sprzeczne uczucia.Odkąd uległa pożądaniu Tomasa i swemu własnemu, straciła możliwość panowania nad nim czy raczej sprzeciwiania się jego żądaniom.Oto stał się jej panem i władcą, a ona odczu­wała wstyd i ból.Ich pozbawiony radości i szczęścia związek nie był z pewnością powrotem utraconych dawno uczuć, na co miała cichą nadzieję.Nie mogła się jednak wyzwolić spod obezwładniających jej wolną wolę porywów, potrzeby bycia z nim, należenia do niego.Tomas był pełen energii, silny, a czasem okrutny.Poprawiła się w myślach: nie, nie okrutny, po prostu tak bardzo różnił się od wszelkich istot, które znała, że nie można go było nawet porównywać do nich.Nie polegało to na tym, że był obojętny na jej potrzeby.On po prostu nie był świadom, że je miała.Kiedy zbliżała się do Elvandaru, jego światełka odbijały się migotliwymi refleksami w wielkich łzach spływających jej po policzkach.Tomas tylko w pewnym stopniu zdawał sobie sprawę, że go opuściła.Gdzieś pod kopułą tępego bólu w głowie usłyszał słabiutki, przyzywający go głos.Wytężył słuch, by zrozumieć słowa.znał ten głos, jego barwę.wiedział przecież, kto do niego woła.– Tomas?„Tak” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •