[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale były też inne sytuacje, gdy magiczne talenty ledwie kiełkowały.A nawet niewielka ich cząstka zmieniała życie.Tak więc był to Dom Innych Ludzi, naprawdę innych niż pozostali.Znalazły tu opiekę niewidome dzieci, rozpoznające kolory palcami, Obserwatorzy, których zdolności zawodziły, przychodząc i odchodząc kapryśnie.Iskry nie panujące nad swymi groźnymi właściwościami albo ociemniali Przewodnicy Snów, oglądający świat tylko w swych wizjach.W ten sposób Krąg roztaczał patronat nad uboższymi krewnymi.„Tylko ty i twój przyjaciel nie jesteście obdarzeni” - dokończył Moneta z zakłopotaniem.Z trudem opanowałem śmiech.Biedny Moneta! Gdyby wiedział, jak naprawdę mocno jesteśmy „obdarowani”!***Zostałem w nadmorskiej osadzie.Nie miałem się gdzie podziać, a zresztą czułem, że pasuję do tego miejsca.Życie potrafi sprawiać niespodzianki.Miedziany z przyjemnością przekazał mi część swoich obowiązków.Moje zadanie polegało na przepisywaniu notatek i rachunków gospodarskich, które prowadził na niechlujnych świstkach.Poza tym pomagałem tam, gdzie akurat byłem potrzebny.Pożeracz Chmur znosił króliki i zające z poprzetrącanymi karkami, zaopatrując kuchnię w mięso.Wygadany, inteligentny i dowcipny, wkrótce stał się ulubieńcem mieszkańców.Co tu kryć, miał wdzięk, którego mnie brakowało.Oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej.Wciąż jeszcze dzieliliśmy posłanie, ale coraz rzadziej prowadziliśmy nasze „rozmowy”.W końcu i to się urwało.On miał swoje sprawy, ja swoje.Zaczęliśmy mijać się jak obcy.***Dom Innych Ludzi i jego mieszkańcy mogliby dostarczyć tematów do zapełnienia obszernego tomu.O samym Monecie można pisać w nieskończoność, a Miedziany był chodzącą księgą o barwnym życiorysie.Chciałbym napisać o Liściu lub o Nocnym Motylu, która potrafiła szyć, trzymając igłę palcami stóp.Albo o grupce głuchoniemych: małym Powoju - Iskrze, straszącym kota nieszkodliwymi ognikami, Wiernym - który może kiedyś doczeka się tatuażu z Kręgiem i Żółwiem, o Koralu - dziewczynce miewającej prorocze sny.Postanowiłem jednak, że więcej miejsca poświęcę Mgle, bo właśnie ją i jej okropne makatki chciałbym dobrze zapamiętać.***Ja i Mgła należeliśmy do odmiennych światów.Dla niej życie było stąpaniem w ciemnościach wypełnionych zapachem, dźwiękiem i dotykiem.Dla mnie przede wszystkim światłem, kolorem i kształtem.Ja nie czytałem z ust, ona nie widziała znaków.A jednak potrafiliśmy przerzucić przez tę przepaść wątły mostek porozumienia.Pierwszy raz do pracowni Mgły zaprowadził mnie oczywiście Moneta.Większą część małej izdebki zajmował warsztat tkacki, z którego spływał pas szarego płótna, częściowo nawinięty na wałek.Inne, ukończone już tkaniny leżały pozwijane na półkach lub poskładane w kostkę, czekały na farbowanie.Wśród tego kramu Mgła poruszała się swobodnie, znając położenie każdego zwoju materii, każdego narzędzia.Dziwaczne i niezręczne było nasze pierwsze spotkanie.Moneta tłumaczył.Dowiedziałem się zaledwie imienia dziewczyny, że ma siedemnaście lat i nie widzi od urodzenia.Tkała przez cały czas.Jej zręczne palce biegały wzdłuż osnowy, sprawdzając, czy któraś z nitek nie jest zerwana.Wprawiane w ruch szarpaniem za sznurek wrzeciono turlało się w jedną i w drugą stronę, ciągnąc za sobą nić i płótno pojawiało się jakby znikąd w zawrotnym tempie.Nie wiem, dlaczego zwróciłem uwagę akurat na Mgłę.Z początku nie była dla mnie miła.Nie miała w sobie nic z posągowej piękności.Całkiem zwyczajna dziewczyna.Z trójkątną buzią i zabawnym, jakby kocim nosem.Ani wysoka, ani przesadnie zaokrąglona w interesujących miejscach.Ciemnobrązowych jak torfowa ziemia włosów nie upinała kunsztownie, tylko zwyczajnie związywała wstążką.Parokrotnie spotkałem ją później.U Miedzianego, przy studni, w graciarni Monety lub biegnącą po jednej ze ścieżek.Właśnie, biegnącą, gdyż poruszała się szybko i zgrabnie.Nie zauważyłem nigdy, by potknęła się lub wpadła na kogoś.Zupełnie jakby widziała.A jednak nie.Nauczyłem się rozpoznawać drobne oznaki ślepoty - ostrożne wysunięcie bosej stopy, wymacującej krawędź ganku lub próg, ukradkowe dotykanie przedmiotów dokoła.Zacząłem zaglądać do warsztatu Mgły.Czasami spędzałem tam sporo czasu, z fascynacją przyglądając się, jak jej ręce wyczarowują wypukłe wzory na grubych tkaninach lub kierują cienkie nitki tak, by układały się w gładkie powierzchnie płócien bieliźnianych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]