[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprawdzić?— Nie.Beznadziejne.Można ich spisać na straty.A ta druga, ta, jak jej tam, Iza Brant?— Ochrona danych osobowych — rzekł Robert z przekąsem.— Od tej ochrony administracje i biura meldunkowe dostały małpiego rozumu.Dziś dopiero wyszło na jaw, że ona się przeprowadziła, owszem, dwa lata temu, ale nie była wymeldowana.Teraz jest i mieszka na którejś Krótkiej.Tych Krótkich w Warszawie parę sztuk.— Nie martw się.Projektowanych więcej.— Kazałem dzielnicom sprawdzić.Tylko patrzeć, powinna przyjść wiadomość.— Bo, rozumiesz — powiedział w zadumie Bieżan po chwili milczenia — jeżeli on rzeczywiście podejmował sprawcę w salonie, a potem wpuścił.nie, zaraz, nie wiemy, czy wpuścił.No, powiedzmy, wyniósł tę dubeltówkę z gabinetu i dał mu do ręki.— Pijany nie był — przypomniał Robert.— Alkoholu we krwi ułamki promila.—.to chyba niemożliwe, żeby tak potraktował jednego z tych tam.Już prędzej baba albo prywatny przyjaciel.Na prywatnych przyjaciół nieurodzaj.Nie ma więcej bab?— Ta Kołek by wywęszyła nawet cień śladu.— Wezwij ją.Albo nie.Lepiej iść do niej.Zaraz, gdzie ona jest?— Ciągle tam siedzi.U niego.Cholera wie po co.Bieżan już otworzył usta, żeby z oburzeniem spytać, kto ją tam wpuścił i z jakiej racji, ale Robert go uprzedził.— Prokuratura udzieliła zezwolenia — rzekł sucho.— O, takie kwiaty.? To czekaj.Pojedziemy ją przesłuchać tam, na miejscu zbrodni.Bardzo dobrze.Zadzwonił telefon, Bieżan podniósł słuchawkę.Ze Służewca przyszła informacja, że znaleziono Izę Brant.Owszem, na Krótkiej, ale nikogo tam w domu nie było, sąsiadka potwierdziła, że taka tu mieszka i ogólnie jest, tylko chwilowo wyszła, ale dalsze przepytywanie było niemożliwe, bo darło się tam strasznie dwoje dzieci razem.Nikt nie jest takim potworem, żeby nie dopuszczać matki do wrzeszczących dzieci, więc na tym koniec komunikatu.— W porządku, pójdziesz tam jutro rano.— zaczął Bieżan i zreflektował się.— Nie, zaraz, jutro pojedziemy do tej Kołek, która może się nam bardziej przydać.— Nie dadzą nam nikogo do pomocy? — zdziwił się z lekką urazą Robert.— Dadzą, dadzą, nie ma obawy, parę osób już wpadło w panikę.Niektórzy jawnie, interesy miał z nimi, dwie ambasady naciskają, bo te interesy prowadził międzynarodowe.Od wczoraj mamy.zaraz, czekaj.Przez urządzenia bardziej wymyślne niż zwykły telefon, komenda główna dysponowała bowiem techniką znacznie przewyższającą wyposażenie komend dzielnicowych, nie wspominając o komisariatach, Bieżan wezwał Irka.Był to sierżant Ireneusz Zabój, który przydział do ekipy Bieżana potraktował jak wyróżnienie nadzwyczajne i tylko czyhał na okazję, żeby się odznaczyć.Stawił się natychmiast i otrzymał polecenie udania się jutro rano na Krótką trzy.Ma tam tkwić tak długo, aż dopadnie niejakiej Izy Brant, zobaczy ją na własne oczy, stwierdzi jej tożsamość i spyta, gdzie była i co robiła trzynastego bieżącego miesiąca.I niech się wywie, czy to ona jest byłą żoną niejakiego Dominika Dominika.— Proszę.? — wyrwało się sierżantowi.— Człowieku, gość się tak nazywał — westchnął z rezygnacją Bieżan.— Nic ci na to nie poradzę, rodzice miewają najbardziej kretyńskie pomysły świata.Chłopak nazwiskiem Dominik, syn Dominika, też dostał na chrzcie świętym imię Dominik, chyba specjalnie po to, żeby zrobić melanż.I nazywa się Dominik Dominik.Rozumiesz? To znaczy, nazywał się.Sierżant od tych informacji i z przejęcia zgłupiał tak, że z ust wyrwało mu się następne przerażone pytanie.— Przestał.?— Poniekąd przestał.Chociaż nie, zostanie mu na nagrobku.Zapisz wszystko albo ją nagraj nieznacznie.Jak wrócę, chcę już wiedzieć, czy to na pewno ona.I resztę.— A jakby tak wywiadowca.? — bąknął jeszcze Robert.— Nie mamy ani jednego, bo ci przydzieleni już poszli w dżunglę.Do zwykłej baby może przyjść mundurowy, do tamtych mowy nie ma.* * *I byłby sierżant Zabój przyjechał na Krótką o ósmej rano, gdyby nie to, że pech działał wszechstronnie.Jak normalny człowiek, sierżant skorzystał z radiowozu, jadącego w kierunku Wilanowa.Radiowóz wplątał się w kraksę tak idiotyczną, że przez półtorej godziny nie zdołał się z niej wyplątać.Zabrany z grzeczności sierżant Zabój nie mógł kolegom z radiowozu odmówić pomocy i zmarnował mnóstwo czasu.Potem pech dopadł go osobiście.Kolejny złapany radiowóz wywiózł go na Okęcie, gdzie podobno ktoś strzelał po działkach, co okazało się informacją fałszywą, nie szalała tam ruska mafia, tylko dzieci odpaliły sobie kilka petard.Dzieci uciekły, a żadni rodzice nie chcieli się do nich przyznać.W ostatecznym rezultacie sierżant Zabój pojawił się na Krótkiej o dziesiątej trzydzieści i zadzwonił do właściwych drzwi.Odjazdu Toyoty Avensis spod wrót garażu o dziesiątej dwadzieścia pięć, niestety, nie widział.Po trzecim brzęknięciu potężnego gongu drzwi otworzyła mu facetka w wieku dość zaawansowanym, tuszy umiarkowanej, rozczochrana, najwidoczniej wyrwana ze snu, ale przyodziana w szalenie elegancki, czarny szlafrok w osobliwe wzory.— Słucham pana? — rzekła chłodno i stłumiła ziewnięcie.— Chciałbym się widzieć z panią Izą Brant — odparł sierżant grzecznie.— Ze mną? Po co? Kim pan w ogóle jest?— Sierżant Ireneusz Zabój, komenda główna.Pani się nazywa Iza Brant i tu pani mieszka?— Owszem.I widzi mnie pan.Słucham.Sierżant w sprawę był już nieco wprowadzony, słyszał wypowiedzi Bieżana, rozumiał po polsku i orientował się mniej więcej, że szuka byłej żony denata w kwiecie męskiego wieku.Pomyślał, że trudno się dziwić rozwodowi, skoro starsza od męża musiała być najmarniej o dychę, chociaż całkiem niebrzydka.W młodości może nawet piękna.Zarazem jednak czuł się dziwnie zaskoczony i lekko ogłupiały, zapewne tymi wypadkami po drodze, i pamiętał tylko, że ma zbadać jej alibi na okres od popołudnia trzynastego do poranka czternastego.— Gdzie pani była trzynastego bieżącego miesiąca? — rąbnął.— U siebie w domu — odparła Iza Brant spokojnie, przyglądając mu się z lekką dezaprobatą.— Kto to może potwierdzić?— Nie wiem.Służba, sąsiedzi.dostawca od Harrodsa.Zaraz.A właściwie dlaczego miałby to ktoś potwierdzać?Sierżant miał wpojone, że nigdy nie należy zwracać uwagi na pytania podejrzanego.Od zadawania pytań jest przesłuchujący.— A co pani robiła w nocy i czternastego rano?— Ja, proszę pana, w nocy na ogół sypiam, a rano jadam śniadania.Nie pojmuję, co to pana może obchodzić.Do czego pan właściwie zmierza?Sierżant nieco oprzytomniał i przypomniało mu się, że tak naprawdę zmierza do ustalenia jej tożsamości.— Czy może mi pani pokazać swój dowód osobisty?— Nie.— Nie?— Nie.— Dlaczego? Zgubiła pani?— Niczego nie zgubiłam.Nigdy W życiu, nie miałam dowodu osobistego.Tę odpowiedź sierżant uznał za łgarstwo absolutnie bezczelne i pozwolił sobie na subtelną drwinę.— Co pani powie? Jak też się pani uchowała do tej pory bez dowodu osobistego?— W niezłym zdrowiu, proszę pana — odparła na to podejrzana o wiele bardziej drwiąco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]