[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jego obecnośćpowściągała bardzo wielu.Obawiam się tego, do czego może terazdojść.Niemniej.- Popatrzył na nią znacząco.- Nie byłbym takipewien, czy on nie wróci.Na pole wyjechały kolejne oddziały konnicy.Tym razem przybyłyze wschodu, traktem kupieckim wiodącym do Cawn.To byłakawaleria prowincji cawnijskiej.Te siły również zajęły pozycjenaprzeciwko Gwardzistów, od północy i wschodu.%7łołnierzy byłobardzo wielu.- Gdzie były te armie dwa dni temu? - wyszeptała Blask, mimo wolimyśląc na głos.- Na szczęście, gdzie indziej.- K'azz uśmiechnął się, ale potemskinął głową.- Było nam dane ujrzeć coś rzadko oglądanego, Blask.Zbiórkę sił rozległego imperium.Wygląda na to, że pod nasząnieobecność Malazańczykom udało się stworzyć polityczną ilogistyczną całość.- Przerwał.Zmarszczki przy jego oczachpogłębiły się, gdy przymrużył powieki.Kąciki ust mu opadły.- To myjesteśmy teraz najezdzcami, Blask.Quoń-czycy nas nie chcą.Odetchnęła.Razem z uciekającym z płuc powietrzem opuścił jąutrzymujący się w żołądku ucisk.Dzięki wszystkim bogom, że to rozumie.Jest jeszcze dla nasnadzieja.Rozejrzała się po reducie.Tak, zostali tu tylko Gwardziści orazuntański szlachcic, towarzyszący Wickanom.Pojawili się rekruci zBaelu: Skradacz, Głusza i Weszka.Podeszli do Kylea.Sądząc z tego,co słyszała od K'azza, wszyscy czterej mieli nadzieję wrócić doGwardii, coś jej jednak mówiło, że to się nie zdarzy.Zwiadowca,Skradacz, wskazał podbródkiem na pole.- Jest ich cholerna kupa.Słyszeliśmy wieści.Wiecie, czy ktoś tamdowodzi, a jeśli tak, to kto?- Lepiej, żeby to nie był Miecz - odezwał się ktoś w pobliżu.Blaskodwróciła się.To był ten untański szlachcic.Rillish?- Dlaczego? - zapytał K'azz.Mężczyzna zaczerpnął tchu, jakby zastanawiał się, od czegozacząć.-Wickanie opowiedzieli mi, jak postępował na północy, w SiedmiuMiastach.Jest krwiożerczy.Nie zna litości.Każe zabić waswszystkich.Zapewne Wickan również.Nienawidzi ich.- Z pewnością przelano już dość krwi. sprzeciwił się z nie-dowierzaniem w głosie K'azz.Blask przypomniała sobie spotkanie z Mieczem.Zaledwie wczoraj?Miała wrażenie, że to wydarzyło się w innym świecie, wiele lat temu.Tak jest, była skłonna zgodzić się z opinią untanina.Korbolo byłczłowiekiem, dla którego życie innych nic nie znaczyło.- Ja i Oprawca spotkaliśmy się z nim - odezwała się.- Podczasrokowań.Kierując się tym, co wówczas usłyszałam, zgadzam się zRillishem.- Rozumiem.- K'azz zacisnął wąskie usta.- Rzecz jasna, zmilitarnego punktu widzenia to ma sens.miałem jednak nadzieję, żeosiągniemy polityczne rozwiązanie.Ale jeśli się nie uda.- Skinął naBlask.- Każ Braciszkom wezwać wszystkich magów.Skinęła głową.Podszedł do nich stary Wickanin.Jego gęste, siwe, rozczochranewłosy powiewały na wietrze.Poruszał się na krzywych nogach,trzymając rękę na gałce długiego noża.Uniósł szponia-stą dłoń kuRillishowi.- Jesteś potrzebny na polu bitwy.Untański szlachcic pokłonił sięK'azzowi.- Do zobaczenia, dowódco.Diuk pochylił lekko głowę.- Tak, mam nadzieję usłyszeć, jak zostałeś członkiemwickań-skiego dowództwa.To z pewnością ciekawa opowieść.Mężczyzna uśmiechnął się.-Jestem przekonany, że twoja zainteresowałaby obecnych znaczniebardziej.Niech Pożoga strzeże twej drogi.Zbiegł truchtem na dół.Blask odprowadzała go wzrokiem.Naszczycie zostali wyłącznie Gwardziści.- Co planujesz zrobić? - zapytała K'azza.- Myślę, że powinniśmy się przyjrzeć Cesarskiej Grocie - odparł,unosząc kącik ust w złośliwym uśmieszku.Ho pozostał na miejscu, przyglądając się Malazańczykom,Falarczykom i Moranthom strzegącym zwłok cesarzowej.Otoczylije nieoficjalną strażą, powstrzymując coraz gęstszy tłum, owinęliciało czystą tkaniną, a potem zarekwirowali wóz do transportu rannychi ostrożnie ułożyli je na nim.Miejsce z przodu zajęła kobieta, którąspotkał na polu bitwy, strażniczka osobista Tayschrenna.Przedstawiłasię jako Kiska.Sprawiała wrażenie wstrząśniętej, nie tyleodniesionymi ranami, ile utratą pracodawcy.Drugi ocalały agentSzponu, po uzdrowieniu z ran po prostu wstał i zniknął w kłębiącym sięna polu bitwy tłumie.Wszyscy magowie, którzy zebrali się tu, by powstrzymać Yatha,poszli swoimi drogami, z jednym tylko wyjątkiem.OcalaliKarmazynowi Gwardziści: Blues, Frykas, Sept, Gwynn i Palczak,wymknęli się dyskretnie, by dołączyć do swych braci i sióstrczekających na wzgórzu.Blues i Gwynn ponieśli Palczaka na noszach,jako jeszcze jednego z rannych.Kaptur wiedział, że było ich bardzowielu.Wickańskie blizniaki, czarownica i czarnoksiężnik, oddaliły sięrazem ze szwadronem, który przyprowadził dla nich konie.Su imtowarzyszyła.Sądząc z tego, co udało mu się podsłuchać, była starsząkuzynką ich babki i być może najstarszą z żyjących Wickan.- To jeszcze nie koniec! - zawołała do niego, siedząc na koniu przedwickańskim jezdzcem.Jak zwykle musiała być enigmatyczna.Pomachał jej tylko ręką na pożegnanie.Sabotażyści, w tym sierżanci Cykor i Urfa, siedzieli sobie spokojniew okopach.Zdjęli hełmy i zbroje, a potem zajęli się opatrywaniem ranoraz wyłudzaniem jedzenia i wody od kańskich bądz cawnijskichkawalerzystów, którzy wędrowali po polu bitwy, zbierając rannychoraz pamiątki.Zostali tylko Ho oraz mag-kapłan, Heuk.Improwizowana gwardiahonorowa ruszyła z wozem na północ.Ho skinął na drugiego maga,zapraszając go do przyłączenia się do konduktu.- Chciałbym się przyjrzeć temu całemu Mallickowi, którym tak sięzachwycają cawnijscy oficerowie.Heuk ruszył obok niego.- Nadal nie potrafię w to uwierzyć - stwierdził, wskazując na wóz.Otarł brudnym rękawem równie umorusaną twarz i skrzywił się,spoglądając na gorejące słońce.- Ja również.To wydaje się niemożliwe.Ho czytał to samo wrażenie z twarzy oszołomionych żołnierzy.Wszyscy zbierali się bez fanfar i bez rozkazów, podążając za wozem,jadącym powoli na północ traktem kupieckim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]