[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego rozgoryczenie, zapoczątkowane współpracą z Bohdanem, dosięgło zenitu.Zagmatwał się w stosach rysunków, przysłanych na budowę, anulujących poprzednie, do reszty stracił rozeznanie, co jest aktualne, a co nie, przeklął ścianki, tynki i futryny, które liczył po kilka razy, bo ciągle ulegały zmianie, a najbardziej wyprowadziły go z równowagi rozliczenia materiałowe.Rezultaty ich były wysoce niepokojące, a szef z uporem nie chciał na ten temat rozmawiać, do dziś nie wiem dlaczego.— Popatrz — powiedział do mnie z wściekłością,wróciwszy z budynku — jak może wszystkiego nie brakować, kiedy oni tu robią skandaliczne rzeczy.Ja mam w kosztorysie jastrychy grubości dwa i pół centymetra, idź, zobacz, co leży u starego na oknie.Jastrychy wstają, bo pod nimi szlichty wstają, kawałki tam u niego leżą, mają po cztery i pół centymetra! A ja muszę liczyć tak, jak mam w kosztorysie! To ma nie brakować?! Na tych kilometrach kwadratowych posadzek?!Kiwałam głową ze zrozumieniem, a Irek latał po pokoju i kontynuował.— A te szlichty? Zrobili za chude, bo Sławek cement oszczędzał, wszędzie szarpany, i teraz im pękają, i wstają! Będą kłaść drugi raz i kto za to zapłaci? A potem stary do mnie przyleci z pyskiem, panie Irku, co z tym cementem?! Gówno z cementem!!!— Nie lataj tak, bo pryskasz tym błotem — powiedziałam trzeźwo.— Spróbuj ich namówić na jaki protokół, forsy nie będzie, ale niech chociaż materiały wyjdą możliwie.Najgorzej ze wszystkich budynków wyglądał pawilon, bo Henryk, który się nim zajmował, odszedł już kilka miesięcy wcześniej.Przedsiębiorstwo znów okazało skretynienie, nie chcieli mu dać dwustu złotych podwyżki i dla głupich dwustu złotych stracili doskonałego pracownika.Teoretycznie budynkiem zajął się Sławek, ale nie dawał mu rady i stało to w nie dokończonym stanie surowym, doprowadzając wszystkich do rozpaczy.Z wielkim naciskiem chcę tu przy okazji zauważyć, że przyczyniające tylu kłopotów zmiany w dokumentacji w trakcie budowy są nie tylko najzupełniej zrozumiałe, ale nawet godne pochwały.Od początku w naszej cudownej rzeczywistości nie przewidywano czasu na myślenie, możliwe, że był to w ogóle proces potępiany.Tymczasem człowiek nie musi od razu wpaść na najlepszy pomysł, wykombinuje coś, fajnie, potem się zastanowi, pomyśli, przyjdzie mu do głowy coś lepszego, dozna błysku natchnienia, no i co? Co ma z tym fantem zrobić? W normalnym kraju i w normalnym ustroju zmieni pierwotną koncepcję, wprowadzi to ulepszenie, u nas natomiast przez całe lata taki człowiek mógł się powiesić.Zapłacono mu za myślenie jednorazowe, zmiana nie wchodziła w rachubę, nie mówiąc już o sytuacji, w której zdążyły wkroczyć branże, konstruktorzy, elektrycy, sanitarni i tak dalej.Kto miał im zapłacić za podwójną robotę? Nawet błąd pozostawał!Pniewski mógł sobie pozwolić na wprowadzenie korekty.Za wszelkie zmiany płacił inwestor, a głowę daję, że projekt robiono w pośpiechu.Starannych przemyśleń, poprawek, ulepszeń można było dokonać dopiero później.Dokonano, cześć im za to i chwała, na budowę przyszły nowe rysunki.Melanż się jednak robił i lęgły się z tego roboty dodatkowe, nie przewidziane w pierwotnym kosztorysie.Bez zmian projektu owe roboty również istniały, bo, jak wiadomo, plan swoje, a życie swoje, chociażby te kretyńskie bruzdy, wykuwane i zamurowywane.Braki w materiałach też dokopywały nieźle, zastępowano je innymi, a to z kolei często wymagało właśnie robót dodatkowych.Nie wymienię ich wszystkich, bo nie zostawiłam sobie na pamiątkę dokumentacji budowlanej, a w reportażu ominęłam je starannie.Konferencja zebrała się w naszym pokoju, bo znajdowały się tu wszelkie dokumenty, i ulokowała się akurat tam, gdzie kapało.Przebiegła w atmosferze wysoce burzliwej, punkt kulminacyjny zaś nastąpił, kiedy mokra szmata z sufitu z głośnym plaśnięciem wylądowała na środku stołu.Dopiero wtedy szef nie wytrzymał i od razu nazajutrz przenieśliśmy się piętro wyżej, do pokoi hotelowych.W naszym stropie wykuto dziurę, z której wyleciało pół beczki wody, zrobiono co trzeba, i jak rozumiem, antresola już nie cieknie.Dojadły nam wynalazki, głównie ślusarskie.Wymyślono jakieś klamki, które nieruchomiały po zamknięciu drzwi na klucz i wszyscy mieliśmy poobijane ręce.W dodatku te skomplikowane urządzenia miały skłonność do zacinania się, dzięki czemu ustawicznie ktoś siedział uwięziony w wychodku, waląc w drzwi i żądając wypuszczenia.Najdłużej tkwiła tam Maryśka, bo zamknęła się w nieodpowiedniej porze i o mało nie przesiedziała całej nocy, ludzie już poszli po pracy do domu, znajdowałam się tam jeszcze i usłyszałam jej łomoty wyłącznie przez przypadek.Oczywiście uwolnił ją Edmund, mówiłam, że był dla nas czystym błogosławieństwem, z klamek zaś w końcu zrezygnowano.Ostateczny rezultat tych wszystkich komplikacji był taki, że dostaliśmy z centrali pełnomocnika, niejakiego Włodzia.Miał wyprowadzić budowę na czyste wody.Przyczyn, dla których na Domu Chłopa pojawiło się cztery miliony strat, już w tej chwili nie pamiętam, może i rzeczywiście nawaliły obmiary.Żwir, zdaniem głównego magazyniera, kradli transportowcy, cement, zdaniem Sławka, był zły i musiał go dawać więcej.Szlichty pogrubiono, bo płyty stropowe były nierówne.Rozwścieczony Irek złożył wymówienie, a szef postanowił zrezygnować ze stanowiska.Ostatnią wigilię, obchodzoną jeszcze w pełnej obsadzie, uświetniłam poezją i strasznym pijaństwem.Wigilie obchodziliśmy uroczyście od początku.Praca kończyła się o dwunastej, potem zaś następowała uczta, której uczestnicy obowiązani byli wyglądać jak należy.Szef przychodził w wieczorowym garniturze, w białej koszuli, pod muchą, elegancki jak szatan, i reszta musiała się przystosować.Tej właśnie ostatniej budowlanej wigilii przytrafiło się kilka drobiazgów niezapomnianych.Istniała u nas cieciowa Marianna, uprzedzam, że dygresja na jej tle będzie obszerna i urozmaicona, postać barwna, baba koło pięćdziesiątki, wysoka, czarna, w typie Cyganki.Pierwszy raz zwróciłam na nią baczniejszą uwagę, spotkawszy ją na ulicy w godzinach pozasłużbowych.Szła naprzeciwko mnie piękna kobieta w interesującym wieku, we wciętym i rozkloszowanym paletku, szczupła w talii, w pantofelkach na obcasach, uczesana i podmalowana bezbłędnie, i zbliżywszy się, rozpoznałam Mariannę.Osłupiałam na ten widok i prawie wrosłam w chodnik, bo po budowie chodził pękaty tułub.Następnie dała się zauważyć, kiedy zaczęliśmy oddawać budynki do użytku i rozliczenia materiałowe urosły do rangi najważniejszego problemu nie tylko na budynku głównym, ale także na mieszkaniówkach i biurowcu.Do naszego pokoju, gdzie siedziałam z Maryśką, bo Irek gdzieś się pętał, Edmund przywlókł majstra Józefa, który okazywał wyraźną niechęć do tematu.Najgorzej u nas wyglądało szkło, brakowało go tysiąc dwieście metrów kwadratowych.— Mówiłem panu, panie Józefie, niech pan pilnuje szkła.Miał pan to szkło na placu budowy i co pan z nim zrobił?Józef wyglądał jak zdruzgotana niewinność.Oparł łokcie na stole i jednym okiem patrzył na wielkie płachty zestawień materiałowych, a drugim na Edmunda.— No widzi pan, miałem — powiedział ostrożnie.— Miałem i nie mam.— Wytłukło się? — spytał Edmund jadowicie.— Gdzie tam się wytłukło.Wie pan przecież, jak było, przyjechali i zabrali.— A mówiłem, żeby pan nie dawał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]