[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I że wszyscyczterej uważnie mu się przypatrują.Przeklął w duchu swoją głupotę.Dziewka wróciła. Za mało nas już zostało na tym świecie mruknęła, udając, że wycierastół bym miała dać ci przepaść, synku.Zatrzymała rękę, a Reynevan zobaczył na jej małym palcu kaczeniec, podob-ny do tych w heksie na słupie.Nawiązany łodyżką w taki sposób, że żółty kwia-tek tworzył jakby klejnot pierścienia.Reynevan westchnął, odruchowo dotknąłwłasnego nawęzu, zasupłanych i wpiętych pod guz kubraka łodyg wilczomlecza,zagorzałka i kminu.Oczy dziewki zapłonęły w półmroku.Kiwnęła głową. Zobaczyłam, ledwoś wszedł szepnęła. I wiedziałam, że to właśnie naciebie tamci polują.Ale nie dam ci przepaść.Mało nas już zostało, jeśli nie bę-dziemy sobie wzajem pomagać, wyginiemy ze szczętem.Jedz, nie dawaj pozoru.Jadł bardzo wolno, czując, jak ciarki chodzą mu po plecach pod wzrokiemludzi z kąta.Dziewka pobrzękała patelnią, odkrzyknęła coś komuś w drugiej izbie,dorzuciła do ognia, wróciła.Z miotłą. Kazałam mruknęła, zamiatając zaprowadzić twego konia na gumno,za chlewik.Gdy się zacznie, uciekaj przez tamte drzwi, z tyłu, za rogożą.Zaprogiem miej baczenie.Na to.Wciąż niby sprzątając, podniosła długie zdzbło słomy, ukradkiem, acz szybkozawiązała na nim trzy supełki. Mną się nie przejmuj szeptem rozwiała jego skrupuły. Na mnie niktnie zwróci uwagi. Gerda! krzyknął karczmarz. Chleb trza wyjmować! Ruszże się, koc-mołuchu!Dziewka odeszła.Zgarbiona, szarobura, nijaka.Nikt nie zwracał na nią uwa-gi.Nikt oprócz Reynevana, któremu rzuciła na odchodnym pałające jak żagiewspojrzenie.Czterech zza stołu w kącie ruszyło się, wstało.Podeszli, dzwoniąc ostrogami,skrzypiąc skórą, chrzęszcząc kolczugami, wspierając pięści na rękojeściach mie-czy, kordów i baselardów.Reynevan jeszcze raz, tym razem dosadniej, przekląłw myśli swój brak rozumu. Pan Reinmar Bielau.Ot, chłopcy, sami widzicie, co znaczy łowiecki opyt.Zwierz sprawnie otropiony, knieja sprawnie obrzucona, trochę szczęścia ino, a niebyć bez zdobyczy.A szczęście się dziś do nas iście uśmiechnęło.Dwaj z typów stanęli po bokach, jeden z prawej, drugi z lewej.Trzeci zająłpozycję za plecami Reynevana.Czwarty, ten, który się odezwał, wąsaty, odzianyw gęsto nabijaną guzami brygantynę, stanął naprzeciw.Po czym, nie czekając nazaproszenie, usiadł.62 Nie będziesz nie zapytał, stwierdził raczej rzucał się, czynił prepe-dycyj ani żadnego tara-rara? Hę? Bielawa?Reynevan nie odpowiedział.Trzymał łyżkę między ustami a brzegiem miski,jak gdyby nie wiedział, co z tą łyżką począć. Nie będziesz sam siebie zapewnił wąsaty typ w brygantynie. Boprzecie wiesz, że to byłoby całkiem głupio.My nic do ciebie nie mamy, ot, jesz-cze jedna zwyczajna robota.Ale my, czujesz, zwykliśmy robotę sobie ułatwiać.Zaczniesz wierzgać i hałasować, to cię ruk-cuk zrobimy potulnym.Tu, na krawę-dzi tego stołu złamiemy ci rękę.To wypróbowany sposób, po takim zabiegu nawetwiązać pacjenta nie trzeba.Czyś coś mówił, czy mi się zdało? Nic Reynevan pokonał opór zmartwiałych warg nie mówiłem. To i dobrze.Kończ jedzenie.Do Sterzendorfu kawałek drogi, po co maszgłodny jechać. Zwłaszcza wycedził typ z prawej, w kolczudze i żelaznych awanbrasachna przedramionach że w Sterzendorfie pewnie nie od razu cię nakarmią. A nawet jeśli parsknął ten z tyłu, niewidoczny to pewnikiem nie tym,co by ci mogło w smak pójść. Jeśli mnie puścicie.Zapłacę wam. wydusił z siebie Reynevan.Zapłacę wam więcej, niż dają Sterczowie. Znieważasz zawodowców rzekł wąsaty w brygantynie. Jestem KunzAulock, zwany Kyrielejson.Mnie się kupuje, ale nie przekupuje.Aykaj, łykaj klu-ski.Ruk-cuk!Reynevan jadł.Prażuchy straciły smak.Kunz Aulock Kyrielejson zasa-dził za pas buławę, którą dotąd miał w ręku, naciągnął rękawice. Było powiedział nie dobierać się do cudzej baby. Całkiem niedawno dodał, nie doczekawszy się odpowiedzi słyszałemksiędza, cytującego po pijanemu jakiś list, bodajże do Hebrajczyków.Szło tak:wszelkie przekroczenie otrzyma słuszną zapłatę, iustam mercedis retributionem.Po ludzku znaczy to, że jeśli się co uczyniło, trzeba umieć uczynków swych znaćkonsekwencje i być gotowym je ponieść.Trzeba umieć przyjmować to z godno-ścią.Ot, dla przykładu, spojrzyj w prawo.To jest pan Stork z Gorgowic.Podob-nych będąc jak ty zamiłowań, całkiem niedawno popełnił pospołu z druhami najednej opolskiej mieszczce uczynek, za który, gdy schwycą, kleszczami szarpiąi kołem łamią.I co? Patrz i podziwiaj, jak pan Stork godnie los znosi, jak jasnema lica i wejrzenie.Bierz przykład. Bierz przykład zachrypiał pan Stork, który, nawiasem mówiąc, lica miałpryszczate, a wejrzenie kaprawe. I wstawaj.Czas w drogę.W tym momencie palenisko komina eksplodowało, ze straszliwym hukiemplunęło na izbę ogniem, kurzawą iskier, kłębami dymu i sadzy.Sagan wyleciał jakwystrzelony, łomotnął o podłogę, chlusnął warem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]