[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeciwnie, mająwstręt do światła księżyca.**) Oeuorts tl traoaux dti miaslonairei Ptris Jtitiittt sur lit ctles Ju Malakar (str.233),rze obydwóch wyznań zostawili Toddów w spokoju.Teraz oddawna już stało się wiadomem, żewszelkie usiłowania nawrócenia ich byłyby tylko stratą czasu.Nie bacząc na brak w templemieniu jakiegokolwiek uczucia religijnego, według jednogłośnych świadectw pisarzy iwszystkich mieszkańców Utti, niemasz w całych Indjach uczciwszego, moralniejszego i lepszegoludu.A przytem Toddowie nietylko nie są tępi, czego dowodem łatwość mówienia w kilkujęzykach, lecz nawet bardzo pojętni.Sullivan wspomina w swych notatkach, że rozmawiał zniemi godzinami i że zdumiewał się, słysząc jak odzywali się o Anglikach,  jak szybko i trafniepojęli nasz charakter narodowy i dostrzegli wszystkie nasze wady".Zaznajomiwszy czytelników z Toddami w ogólnych rysach, opowiedziawszy wszystkolub prawie wszystko, co wiadomo o nich w Indjach, mogę przystąpić do opowieści o swychwłasnych przygodach i spostrzeżeniach śród tego, tak mało znanego i zagadkowego plemienia.IIIScena w Madrasie, w pierwszej połowie lipca 1883 roku.Dmie wiatr zachodni,poczynając od 7-ej rano, t.j, niebawem po wschodzie słońca, i cichnąc dopiero około 5-ejpopołudniu.Dmie tak już sześć tygodni, a końca należy się spodziewać dopiero u schyłkusierpnia.%7łe u nas mało kto wie, co to jest wiatr  zachodni" w Indjach Południowych, postaramsię dać o tym nieubłaganym wrogu Europejczyka choć słabe pojęcie.Wszystkie drzwi i okna, w 21www.teozofia.org  Teozofia w Polscektórych kierunku idzie ten równy, stały, aksamitnie miękki wietrzyk, zasłonięte są gęstemi tatti,matami z wonnej trawy.Wszystkie szczeliny i otwory poutykane watą, uważaną niewiadomodlaczego, za najlepszą zaporę dla działania zachodniego wiatru.Jednak to mu bynajmniej nieprzeszkadza przenikać wszędzie nawet poprzez takie substancje, które byłyby dostatecznienieprzenikalne dla wody.Wiatr ten przedostaje się nawet przez ściany, i jego równe, spokojnetchnienie wywołuje takie ciekawe zjawisko: na drodze wiatru., zachodniego, książki, gazety,rękopisy i wszelki papier poruszają się jak żywe.Karta za kartą powstaje,niby podnoszonaniewidzialną ręką, i pod naporem nie do wytrzymania upalnego tchnienia każda kartka zaczynaskręcać się coraz bardziej, póki się nie skręci w cienką rurkę; poczem kartki jeno się kołyszą,drgając pod każdym nowym powiewem.Na meble i rzeczy kładzie się z początku ledwiedostrzegalny pył, coraz gęstszy.Jeśli pokryje materje, nie wytrze-pie jej już stamtąd żadnaszczotka.A na meblach, o ile ich się nie wyciera raz wraz, pod wieczór nagromadzi się takiegokurzu na dwa centymetry.W taki czas, jedyny ratunek   panka": otworzyć szeroko usta, odwrócić się twarzą kuwschodowi i siedzieć lub leżeć bez ruchu, wchłaniając powietrze ochłodzone sztucznie przezkołysanie się olbrzymiego, przeciągniętego wpoprzek pokoju wachlarza.Dopiero po zachodziesłońca można oddychać czystem, choć mocno nagrzanem, powietrzem.W marcu, europejskie towarzystwo madraskie, śladem władz miejscowych, zawszeprzenosi się na Góry Błękitne  do listopada.I ja zdecydowałam się emigrować na czas pewien,lecz nie na wiosnę, a właśnie w połowie lipca, kiedy wiatr zachodni zdążył już wysuszyć mnie doszpiku kości.Otrzymawszy zaproszenie w gościnę od przyjaciół, rodziny generała Mor-gana,siedemnastego lipca, nawpół uduszona skwarem, zebrałam raz dwa trzy manatki i o szóstej wie-czorem wsiadłam do pociągu.Nazajutrz przed południem byłam już w Metopolamie, u podnóżaNilghiri.Tutaj zetknęłam się, oko w oko, z angloindyjską eksploatacją, która u nas zwie sięcywilizacją,a jednocześnie i z Mr, Sullivanem, synem zmarłego coimbatorskiego kolektora, członkiem radyrządowej.Eksploatacja ukazała się w postaci podłego pudła na dwóch kołach z płócienną budąnad niem, za które zapłaciłam już z góry w Madrasie, pod jego pseudonimem  zamkniętej,wygodnej karety na resorach".A Mr.Sullivan wydał mi się duchem opiekuńczym gór, z dużymwpływem, oczywiście na piętrzących się przed nami wyżynach, lecz jak i ja, bezsilnym wobeceksploatacji prywatnych brytańskich spekulantów u podnóża Nilghiri.Mógł mnie tylko po-cieszać.Przedstawiwszy się i opowiedziawszy, że powraca na wezwanie rządu na jego łono, zwłasnej gdzieś tam plantacji, doraznie dał mi przykład pokory, siadając bez protestu i jak mógł wdrugiej dwu-kółce.Wielcy  wyższej rasy", tak wyniośli wobec braminów, robią się małemi iczęsto drżą przed niż-szemi swego narodu  w Indjach.Zauważyłam to nieraz.Być może,lękają się zdemaskowania z ich strony, a bardziej jeszcze, zapewne, jadowitego języka iwszechmocnej obmowy.' ,Tak sobie wytłomaczyłam zachowanie się członka rady gubernatorskiej, który nie ośmieliłsię powiedzieć marnego słowa brudnemu funkcjonarjuszowi  agentury do przewozu pasażerów ibagażu z Madrasu na Nilghiri", Gdy ten zuchwale oznajmił, że w górach pada deszcz i nie będzieryzykował nowego lakieru zamkniętych pojazdów, ponieważ pasażerowie mogą jechać i wotwartych wózkach dwukołowych, ani Mr.Sullivan, ani inni jadący do Utti brytańczycy nieznalezli dlań jednego bodaj z tych angloindyjskich giestów i spojrzeń, które rzucają na kolananajwyższego urzędem krajowca.Nie było rady.Siadłszy bokiem na taratajkę, wobec której tonga na drodze do Simli jestjak wagon królewski wobec komórki w wagonach kolei żelaznych, gdzie zamyka się psy,zaczęliśmy piąć się pod górę.Dwukółkę ciągnęły dwa żałosne szkielety niegdyś pocztowychkobył.Nie zdążyliśmy odjechać i pół mili, gdy jeden ze szkieletów, słabo podrygawszy tylnemikośćmi, zwalił się z nóg, obaliwszy na siebie dwukółkę, a razem z nią i mnie.Wszystko to stało 22www.teozofia.org  Teozofia w Polscesię o kilka cali od przepaści, na szczęście nie zbyt głębokiej, do której zresztą nie runęłam.Skoń-czyła się cała afera na nieprzyjemnem zdumieniu i podarciu ubrania.Bardzo uprzejmie skoczył mi na pomoc jakiś Anglik, któremu wózek ugrzązł w czerwonejglinie; i gniew swój wywarł na woznicy, do którego nie należała ani taratajka, ani zdechły namiejscu koń.Woznica był krajowcem i zjednywać go sobie byłoby daremne.Trzeba było czekaćna inną dwukółkę i dwie inne kobyły ze stacji.Lecz nie żałowałam straconego czasu.Zaznajomiwszy się z członkiem rady, w obliczu wspólnego zgnębienia nas przez agenta przewo-zowego, rozgadałam się i z drugim Anglikiem.Przez tę godzinę spędzoną w oczekiwaniu sukursuze stacji, dowiedziałam się dużo nowych szczegółów o odkryciu Nilghiri, o ojcu Mr.Sullivana i oToddach.Pózniej widywałam się często w Utti z obu  dygnitarzami" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •