X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli byli, zasiadał po gospodarsku i cierpliwie czekał, ażsobie pójdą.Ja wychodziłam natychmiast, kiedy tylkodostrzegłam, że zmierza w naszą stronę przez rynek.Do mniepytań nie miewał.W tym czasie cel mojego pobytu w Brożanach, praca nadsrebrami, okazała się już bardzo problematyczna, lecz niewyjeżdżałam; nie chciałam, aby pani Anna odczuła mój wyjazdjako ucieczkę, wyraz d�sint�ressement dla niej i jej kłopotów.I na to wszystko zjawiła się, przysłana przez wydział kulturyJola, studentka historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego.Pani Anna nie mogła z nią pojechać w teren ze względu naobecność tego oficera z Aomży, a poza tym była zbytroztrzęsiona.Pojechałam więc zamiast niej.Ucieszyło mnie, że w jakiś czynny sposób mogę jej okazaćpomoc, poza tym ciążył mi już pobyt w Brożanach, a po trzecie.a raczej po pierwsze, kusiło, aby skorzystać z okazji i dotrzećtam, gdzie znajdowała się złowroga chata, miejsce niedobrejprzygody Adama.Co spodziewałam się osiągnąć, czego dowiedzieć? Gdybym jawiedziała!No, i trafiłam na uroczysko.A głos zza szuwarów skojarzony ztym, co spotkało tutaj Adama, wpędził mnie w obłędny popłoch.Po co polazłam na tę cholerną kładkę, aby się tak głupiookulawić! Teraz, leżąc wśród ciemności, dochodzę do wniosku, żezamiast włóczyć się po trzęsawiskach, należało czym prędzejpowiedzieć chłopakom o tym zaprzeszłym pożarze w Brożanach,wokół którego tak uparcie szpera milicja.Może okazać się topomocne, chociaż nie bardzo wiedziałam, w jaki sposób, dlawyjaśnienia skomplikowanej sytuacji Adama.Słyszę miarowy oddech Joli, słyszę skrzypienie drzwi z alkierzado sieni i z sieni na dwór.W prostokącie okna przesuwa się iniknie sylwetka hieratycznej postaci, widocznie zakonnik takżenie może spać.Aykam białą pastylkę, popijam wystygłą herbatą i zaczynamliczyć barany.- Pójdz, pójdz, pójdz! - odzywa się sowa; pójdzka na bagnach?O ile pamiętam, ta rodzina sów gniezdzi się tam, gdzie rosnądrzewa.Co robi w trzcinach, żeruje? Jeśli poluje, to niewrzeszczy, bo niczego nie złowi.Co za głupia sowa  robi mi sięjeszcze bardziej nieswojo, znam przesąd związany z obyczajamipójdzki.Ten przesąd da się racjonalnie wytłumaczyć: drapieżnikwyczuwa łatwą zdobycz i dlatego krąży w pobliżu śmiertelniechorych.Ale przecier nie przekręcę się na skutek zwichniętej czynawet złamanej nogi.Wracam do liczenia baranów i zapadam w sen, właściwie niewiem, czy śpię, czy trwam w jakimś otępieniu, bo zdaję sobiesprawę, gdzie jestem, i nic mi się nie śni.Otwieram oczy iprzeszywa mnie mróz, zamieram, chcę krzyczeć, ale jestemniema.Zza szyby zagląda w głąb izby trupia czaszka odarta z mięśni,pozbawiona nosa, szczerząca zęby w upiornym uśmiechu, tliniewyraznym błyskiem z czarnych oczodołów.Nieruchoma,pozbawiona tułowia czaszka, na wysokości szyi odcięta liniąparapetu, nad nią wyrazne krechy krzyża okiennej ramy.Zaciskam oczy, próżno usiłuję zerwać się z posłania, nie mogęsię poruszyć, lecz wreszcie odzyskuję głos i ryczę jak syrena, alepewno i to mi się tylko śni, bo nikt nie przybiega na pomoc.Zapadam w obojętną drętwotę, przestaje obchodzić toprzerażające widmo za oknem, a może tylko chimera utkana zcieni i półsnu.Czy ono jeszcze tam jest? Ale powieki mam za ciężkie, aby je unieść.Jak na fali przypływa i odpływa szmer niewyraznych głosów,szelesty, lekkie kroki gdzieś na dworze i zapadam w otchłań zczarnego aksamitu.Budzę się z ostrym wspomnieniem wtapiania w nicość, wpustkę przepastną jak śmierć.%7łyję! i czuję się świetnie, mimonogi przemienionej w kłodę.Tylko nie bardzo wiem, czy tojeszcze wczorajsza noc, czy dzisiejszy ranek.Jola śpi zagrzebanapod kocami, za szybami ciemno, półmrok izby rozrzedzająpełgające po ścianach refleksy ognia buzującego pod płytą.Sięgam po ubranie przewieszone przez poręcz szlaban- ka,szeleści siennik, zza komina wyłania się mężczyzna.- Jak się spało?.Kędryś - przedstawia się; mam przed sobągospodarza tej chaty.- Zwietnie.- Wyraznie oczekiwał takiej odpowiedzi, więc niewspominam o nocnych zmorach.Także wymieniam swojąmarkę fabryczną, światowo podaję łapkę, drugą przytrzymujękoc na wdziękach.Gospodarz wycofuje się z mego kąta izby i rozjaśnia płomieńnaftowej lampy wiszącej na ścianie.Dotychczas mżyła jakkaganek.- O!  przywiózł pan naftę - mówię, aby coś powiedzieć;pamiętam, jak wczoraj siedzieliśmy bez światła.- Przywiozłem? - błyskają ku mnie jego szkła w modnej,podobnej do szylkretu oprawie. Aha, zbiornik w lampie byłpusty! Należało poszukać, w sieni stoi pełny kanister.- Nie wiedziałam  bąkam.- Ranki bardzo tu chłodne i wilgoć - mówi krzątając się kołokuchni; za oknem szczelnie okleja szyby biała, kłębiąca się wata. Jest bardzo wcześnie, może jeszcze pani chce spać?- Nie.- Będę obok - bezszelestnie przechodzi i zamyka za sobą drzwialkierza; odruchowo nasłuchuję zgrzytu zasuwki.Nie, on się niezaryglował.Czepiając się sprzętów kuśtykam do posłania Joli, budzi sięnatychmiast, gdy tylko odkopuję ją z koca.- Co za komfort! - podziwiamy z Jolą stojącą obok komina improwizowaną wanienkę kąpielową; wydrążoną i obrobioną zjednego pnia drzewa, kopań po tutejszemu.Na stołku złożone wkostkę ręczniki, w mydelniczce jakieś zagraniczne mydło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •