[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A na samym początku, tuż po wyjściu z maszyny, wszyscy są zszokowanii przez jakiś czas pozostają razem.Zgadza się? Więc jak sądzisz, dlaczego zginąłtylko Baretto?Nie odpowiedziała. Zdrowy rozsądek podpowiada, że ten, kto zabił Baretto, pewnie zabił teżpozostałych.Wyciął całą ekipę do nogi. Pewnie tak. A to oznacza, że prawdopodobnie nikt stamtąd nie wróci.Nie ma co czekaćna profesora, skoro ekipa ratunkowa przestała istnieć.Niezbyt to nam na rękę,ale zdołamy jakoś wytłumaczyć zaginięcie całej grupy ludzi.Mógł się zdarzyćtragiczny wypadek w laboratorium i zwłoki doszczętnie spłonęły albo doszło dokatastrofy lotniczej, z której nikt nie ocalał.Przez chwilę milczeli. Jest jeszcze Stern powiedziała Kramer cicho. A on zna całą prawdę. Zgadza się. I dlatego chcesz go również wyprawić, pozbyć się ostatniego świadka.Wtedy sprawa będzie czysta. Nic podobnego odparł stanowczo Doniger. W gruncie rzeczy jestemprzeciwny jego wyprawie.Ale skoro zgłosił się na ochotnika i chce pomóc przy-jaciołom.Byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym robił mu przeszkody. Wiesz co, Bob? Czasami wyłazi z ciebie straszna świnia.Doniger niespodziewanie wybuchnął gromkim śmiechem.A śmiał się jakdziecko, piskliwie, spazmatycznie, jakby wpadł w histerię.Kramer słyszała gojuż nieraz i zawsze kojarzył jej się ze śmiechem hieny. Jeśli pozwolisz Sternowi wyruszyć, odchodzę.To tylko nasiliło wesołość Donigera.Odchylił się na krześle, zadarł głowęi chichotał donośnie.Kramer ogarnęła złość. Mówię poważnie, Bob.Nagle spoważniał i otarł załzawione oczy. Nie wygłupiaj się, Diane.%7łartowałem.Przecież to jasne, że Stern nie możewyruszyć.Gdzie się podziało twoje poczucie humoru?260Odwróciła się do wyjścia. Przekażę Sternowi, że się nie zgodziłeś syknęła. Wiem jednak, żewcale nie żartowałeś.Doniger znów zaczął się śmiać, pokój wypełnił donośny chichot.Kramer wy-szła i z wściekłością trzasnęła drzwiami.27.27.22Od czterdziestu minut przedzierali się przez las.Dotarli wreszcie na szczytwzgórza, gdzie mogli trochę odpocząć i rozpatrzeć się w sytuacji. O mój Boże jęknęła Kate, patrząc w dal.Mieli przed sobą dolinę rzeki i klasztor na drugim brzegu.Wyżej, nad za-budowaniami klasztornymi, wznosiła się twierdza La Roque.Robiła imponują-ce wrażenie.W oknach i na blankach płonęły setki pochodni.Zewnętrzne muryobrzeżone szeroką fosą odcinały się głęboką czernią.Wewnątrz ciągnął się drugipierścień szańców, najeżony licznymi basztami, a w samym środku kompleksustał potężny zamek z olbrzymim głównym holem i masywną, czworokątną wieżącentralną. Przypomina zamek w Bezenac? spytał Marek. Ależ nie odparła Kate, energicznie kręcąc głową. Jest znacznie po-tężniejszy.Współczesna rekonstrukcja w Bezenac ma tylko jeden mur obronny,a tu są dwa.Po zewnętrznych szańcach do dzisiaj nie zostało ani śladu. Jeśli dobrze pamiętam, nigdy nie został zdobyty. Teraz wiadomo dlaczego wtrącił Chris. Tylko spójrz, jak jest usytu-owany.Forteca stała na szczycie wapiennego masywu, od wschodu i południa wzno-szącego się niemal pionowo jakieś sto pięćdziesiąt metrów ponad dolinę Dordo-gne.Od zachodu, gdzie stoki nie były takie strome, kamienne domy miasta Bey-zac podchodziły tarasami niemal pod same mury.Niemniej każdy, kto chciałbysię przedostać szerokimi ulicami do zamku, i tak musiałby stanąć nad fosą, przezktórą przerzucono kilka zwodzonych mostów.Od pomocy, gdzie teren był pra-wie płaski, las wycięto szerokim pierścieniem.Nawet zmasowany szturm przezto karczowisko równałby się samobójstwu. Spójrzcie tam. Marek wskazał palcem.* * *W szarówce ledwie było widać orszak konnych zbliżający się do zamku za-chodnim gościńcem.Dwaj rycerze jadący przodem trzymali pochodnie.261Oświetlały sylwetki lorda Olivera, sir Guya, profesora i gromadę zbrojnychciągnących za nimi w dwóch kolumnach.Z tej odległości ludzi można było roz-poznać wyłącznie na podstawie postury, Chris jednak nie miał najmniejszych wąt-pliwości, co to za orszak.Westchnął głośno, kiedy wjechali na zwodzony most przed olbrzymią wie-żą bramną zwieńczoną dwiema półkolistymi basztami.Archeolodzy nazywali jąbramą podwójnego D, bo z góry baszty wyglądały jak lustrzane odbicia tej litery.Straże na blankach obu wież uważnie śledziły przejazd zbrojnej gromady.Na obszernym dziedzińcu za bramą jezdni minęli szeregi drewnianych bara-ków. Wreszcie wiemy, gdzie stacjonowały oddziały obrońców odezwała sięKate.Grupa minęła koszary, przejechała po drugim zwodzonym moście nad we-wnętrzną fosą i na krótko zniknęła w kolejnej bramie, zwieńczonej jeszcze po-tężniejszymi, dziesięciometrowymi basztami o licznych otworach strzelniczych,z których padał blask pochodni.Dopiero na wewnętrznym dziedzińcu zamkowym jezdni zsiedli z koni.Oliverpoprowadził Johnstona do wielkiego holu i chwilę pózniej zniknęli w wejściu.262* * * Profesor powiedział, że gdybyśmy zostali rozdzieleni, powinniśmy iść doklasztoru i odszukać brata Marcela, który ma klucz przypomniała Kate.Podejrzewam, że chodzi o klucz do drzwi zamykających sekretny korytarz.Marek przytaknął ruchem głowy. I tak zrobimy.Wkrótce będzie już całkiem ciemno, wtedy wyruszymy.Chris spojrzał w przeciwną stronę.Po całym terenie od szczytu wzgórza aż dokrawędzi nadrzecznego urwiska kręciły się grupy zbrojnych.Musieli się prze-kraść między nimi, jeśli zamierzali dotrzeć do klasztoru. Naprawdę chcesz tam iść jeszcze dzisiaj? Owszem mruknął Andre. Wiem, że nie wygląda to zachęcająco, alejutro w ciągu dnia będzie jeszcze trudniej się przedrzeć.26.12.01Noc była bezksiężycowa.Na niebie usianym miriadami gwiazd tylko z rzadkaprzesuwały się chmury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]