[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słoneczny wybuch uniemożliwił im wszelką łączność z centralą.Travis zażądał weryfikowanej co sześć godzin symulacji komputerowej, lecz wyniki nie napawały optymizmem.Wyprawa do Pakistanu miała szansę na uniknięcie kłopotów kosztem sześciodniowego opóźnienia, co zwiększało wydatki o dwieście tysięcy dolarów, grupa „malajska” znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie, a sytuacja trzeciej ekspedycji została określona jako CANNY, co w żargonie technicznym było skróconą wersją słów „can not estimate” - „niemożliwa do ustalenia”.Travis pamiętał dwie podobne wyprawy: do Amazonii w 1976 roku i do Sri Lanki w 1978.Obie zakończyły się śmiercią kilku uczestników.Sprawy szły źle, choć ostatni raport astronomów był nieco lepszy od poprzedniego.Przed paroma godzinami nawiązano krótkotrwałą łączność z Kongo, choć Karen Ross nie potwierdziła odebrania sygnału.Travis zastanawiał się, czy zrozumiała ostrzeżenie.Z wściekłością spojrzał na zdjęcie Słońca.W drzwiach gabinetu pojawił się jeden z informatyków, Richards.- Mam coś na temat Kongo.- Wal - burknął Travis.Znał wagę każdej informacji.- Stacja sejsmologiczna uniwersytetu w Johannesburgu przekazała wiadomość o silnych ruchach tektonicznych, jakie miały miejsce o dwunastej zero cztery.Epicentrum znajdowało się gdzieś w okolicach Mukenko, w paśmie Virungi.Siła wstrząsów wynosiła od pięciu do ośmiu stopni w skali Richtera.- Są jakieś potwierdzenia?- Najbliższa stacja, w Nairobi, zanotowała wstrząsy o sile od sześciu do dziewięciu stopni.Dziewiątka Morellego.Nastąpiła także seria wyładowań atmosferycznych.Travis spojrzał na zegarek.- Dwunasta zero cztery minęła godzinę temu.Dlaczego nie zawiadomiono mnie od razu?- Dopiero teraz nadeszły informacje z Afryki - wyjaśnił Richards.- Dla nich to nic szczególnego.Jeszcze jeden wybuch wulkanu.Travis westchnął.Od wielu lat aktywność wulkaniczną uznawano za całkiem normalne zjawisko.W 1965 roku zaczęto notować dane o każdej erupcji.Co roku dopisywano przeciętnie dwadzieścia dwa duże wybuchy - jeden na dwa tygodnie.Stacje badań niespiesznie podawały wiadomości o tak „prozaicznych” wydarzeniach; opóźnienie było wyrazem ostentacyjnego znudzenia.- Mieli problemy z transmisją - dodał Richards.- Po przerwaniu łączności satelitarnej cały przekaz idzie kablem.W dodatku są przekonani, że północno-wschodnia część Kongo jest całkowicie nie zamieszkana.- Jak wygląda „dziewiątka Morellego”?Richards milczał przez chwilę.- Paskudnie, szefie.5.,,Wszystko zaczęło się ruszać”W samym Kongo wstrząsy osiągnęły osiem stopni w skali Richtera.Przy tym natężeniu drgania są tak gwałtowne, że ludzie mają kłopoty z zachowaniem równowagi.Ziemia pęka i tworzą się głębokie rozpadliny; drzewa, a nawet konstrukcje z żelazobetonu ulegają całkowitemu zniszczeniu.W ciągu pięciu minut, jakie upłynęły od serii podziemnych wybuchów, dżungla wokół wulkanu zmieniła się w przedsionek piekła.Elliot wspominał:„Wszystko się ruszało.Upadliśmy na ziemię; mogliśmy jedynie pełzać na czworakach, niczym niemowlęta.Oddaliliśmy się od tuneli, lecz budynki miasta chwiały się jak olbrzymia galareta.Po chwili - może po minucie - kamienne ściany zaczęły się walić.Mury i stropy runęły jednocześnie, olbrzymie głazy toczyły się po dżungli.Pnie drzew pękały z głośnym trzaskiem”.Trzęsieniu ziemi towarzyszył ogłuszający hałas, potęgowany dudnieniem wulkanu.Mukenko przestał pomrukiwać; w takt ostrych eksplozji lawa torowała sobie drogę ku powierzchni.Fale rozgrzanego powietrza, powstające przy każdym wybuchu, dopełniały dzieła zniszczenia.- W pewnej chwili odniosłem wrażenie, że dostałem się w sam środek pola bitwy - mówił Elliot.Amy wpadła w panikę.Pomrukując ze zgrozy, uczepiła się ramion Petera i zalała mu ubranie strumieniem moczu.Pośpiesznie wracali w stronę obozu.Kolejny wstrząs rzucił Karen na ziemię.Wstała z trudem.Z krateru wydobywały się smoliste kłęby wulkanicznego popiołu i pyłu.Niebo poczerniało w ciągu kilku minut, wśród gęstych chmur zamigotały błyskawice.Rosa pokrywająca rośliny po nocnej ulewie wypełniała powietrze intensywnym zapachem wilgoci; zbliżała się burza.Karen poczuła przewrotną chęć podjęcia spokojnej obserwacji niecodziennego zjawiska, lecz instynkt samozachowawczy zmuszał ją do ucieczki.Oślepiająca, błękitnobiała błyskawica oznajmiła o nadejściu nawałnicy.Wyładowania sypały się niczym krople deszczu.W pierwszej minucie burzy w ziemię uderzyło ponad dwieście piorunów - trzy na sekundę.Trzask błyskawic zmienił się w ciągły, monotonny dźwięk przypominający ryk wodospadu.Ludzie zakryli dłońmi bolące uszy.Wszystko działo się tak szybko, że nie mieli czasu na przemyślaną reakcję.Świat stanął na głowie.Tuż przed granicą miasta czekał jeden z tragarzy, Amburi.Z uniesioną dłonią ruszył na spotkanie.Strzelająca z ziemi błyskawica odrzuciła go o kilkanaście metrów i po pniu drzewa poszybowała w stronę nieba.Karen wiedziała, że zjawisko zostało wywołane przez opad elektronów, lecz co innego wiedzieć, co innego zobaczyć.Amburi zerwał się na nogi, wrzeszcząc histerycznie.Okoliczne drzewa jęczały i sypały drzazgami pod ciosami piorunów.W powietrze wzbijały się kłęby pary.„Oślepiające światło błyskawic zalewało okolicę widmowym blaskiem”, opowiadała Karen.„Panował nieustanny huk i hałas.Tragarz [Amburi] wciąż piszczał.Kolejny piorun trafił wprost w niego.Stałam na wyciągnięcie ręki, lecz zauważyłam jedynie bladą poświatę wydzielającą niewielką ilość ciepła.Poczułam ostry swąd palonego mięsa.Sztywno wyprężone ciało Murzyna buchnęło płomieniem.Upadł.Munro przetoczył go kilka razy po ziemi, by zdusić ogień, lecz tragarz już nie żył.Popędziliśmy w kierunku obozu.»Popędziliśmy« to niewłaściwe słowo, ponieważ wciąż byliśmy przewracani przez wstrząsy ziemi.Słyszałam głośny krzyk, lecz nie wiedziałam, kto krzyczał.Byłam przekonana, że wszyscy zginiemy”.Drogę do obozu zagrodził im wywrócony pień gigantycznego drzewa.Przeszkoda wznosiła się na wysokość dwupiętrowego budynku.Gdy przedostali się na drugą stronę, wśród mokrych gałęzi zamigotała błyskawica, z sykiem i trzaskiem sunąca po konarach.Błękitna poświata otoczyła dłoń Amy.Małpa zeskoczyła na ziemię, ukryła głowę w niskich zaroślach i zamarła w bezruchu.Elliot musiał użyć siły, by zaciągnąć ją do obozu.Munro pierwszy wpadł na polanę.Kahega usiłował zebrać rozsypany ekwipunek, lecz ciągłe drgania ziemi uniemożliwiały mu jakiekolwiek działanie.Jeden z namiotów zaczął płonąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]