[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Dobrze — przytaknął Renouard przyciszonym także głosem.— A pamiętasz, co masz o nim mówić?— Pamiętam, tylko… że… — Kręcił się i w zakłopotaniu przez chwilę przestępował z jednej bosej stopy na drugą — …tylko że ja nie lubię tego opowiadać.Renouard spojrzał na niego bez gniewu, obojętnie.— Boisz się umarłego? No, nie szkodzi.Powiem im sam i przypuszczam, że to… wystarczy.A potem bardzo głośno zawołał:— Poślij chłopców na dół po bagaże!— Tak, panie.Renouard zwrócił się do swych dystyngowanych gości, którzy, jak turyści z prywatnym przewodnikiem, stanęli, rozglądając się dokoła.— Tak mi przykro — zaczął ze spokojną twarzą — mój służący powiedział mi właśnie, że pan Walter… — Usiłował uśmiechnąć się, lecz mu się to nie udało — wyjechał na handlowym statku na zachód w objazd wysp.Wiadomość tę przyjęto głębokim milczeniem.Renouard zadumał się nad nieodwołalnością tego, co się stało.Lecz widok szeregu służących, którzy szli ku domowi z kuframi i walizami, wyrwał go z tej przerażającej zadumy.— Nie pozostaje mi nic innego, jak poprosić państwa, aby zechcieli się rozgościć jak w domu, uzbroiwszy się w cierpliwość.Nie było innej rady; wszyscy też ruszyli naprzód.Renouard szedł koło profesora, za nimi obie panie.— Wyjazd ten to prawdziwa niespodzianka!— Niezupełnie — mruknął Renouard.— Co rok robi się taki objazd dla zwerbowania robotników.— Tak, rozumiem… Ale on… Jakże irytująco nieuchwytny stał się ten chłopak! Zaczynam przypuszczać, że jakaś złośliwa wróżka roztacza swą przykrą opiekę nad tą miłosną bajką.Renouard zauważył, że rodzina Moorsomów nie wygląda na zgnębioną tym nowym rozczarowaniem, przeciwnie, jak gdyby nawet poruszali się swobodniej.Siostra profesora spuściła nareszcie swą lornetkę na łańcuszek.Panna Moorsom wysunęła się naprzód.Profesor, któremu się język rozwiązał, szedł z wolna.Lecz Renouard nie słuchał, co tamten mówi; spoglądał na pannę Moorsom, zastanawiając się, czy istota tak niesłychanie ponętna może pochodzić z rodu śmiertelnych.Pragnieniem jego było, by jak najdłużej, choć jednym zmysłem, być z nią związanym; lecz właśnie intensywność pożądania, tak wielka, że dusza jego zdawała się uciekać za panną Moorsom poprzez źrenice, niweczyła ten zamiar.Gdy wstąpiła w progi jego domu, postać jej, utkana z promieni i cieniów, rozpłynęła się w tęczową mgłę.Dnie, które nastąpiły, niezupełnie były podobne do tych, jakich się Renouard obawiał, lecz nie były też lepsze, gdyż pogrążyły go w przeklętą rozterkę duchową.Wokoło jednak wszystko tchnęło spokojem.Profesor wypalał nieskończoną ilość fajek z miną świętującego robotnika; wciąż był w ruchu, oglądając wszystko z tą tajemniczą przenikliwością ludzi ogólnie uważanych za mądrzejszych od innych.Jego białe włosy, bielsze niż cokolwiek na widnokręgu, z wyjątkiem może piany rozbryzgującej się o rafy, ukazywały się w coraz innej stronie plantacji, wiecznie w ruchu pod białym parasolem.Raz wdrapał się na skały przylądka i ukazał się nagle na ich szczycie jak biała plamka podobna do maleńkiego posągu na błękitnym tle nieba.Felicja Moorsom nie oddalała się od domu.Czasem, przez chwilę, można było dojrzeć, jak z rozpaczliwym wyrazem twarzy pisze szybko w swym zamykanym na kluczyk dzienniku.Na odgłos kroków Renouarda obracała ku niemu cudną twarz, która zachwycała go spokojem, kryjącym, zda się, zupełną nieświadomość swej okrutnej potęgi.Gdy tylko usiadła na werandzie w fotelu dla niej przeznaczonym, Renouard zbliżał się i siadał w pobliżu na schodach, zwykle milcząc i często nawet nie patrząc na nią.A ona siedziała nieruchomo, z na wpół przymkniętymi oczami, patrząc w dół na jego głowę; postronnym widzom, na przykład profesorowi, wydawało się, że pogrążona jest w myślach o tym człowieku, który siedzi u jej stóp w pozie zwyciężonego, z ramionami nieco pochylonymi, z apatycznie opuszczonymi rękami.Jad fałszu ma tak rozkładające własności, że Renouard czuł, jak dawna jego Indywidualność rozsypuje się w proch.Często wieczorem, gdy siedzieli po ciemku przed domem wymieniając rzadkie słowa, chciało mu się oprzeć głowę na jej stopach i wybuchnąć płaczem.Siostra profesora czuła się skrępowana zmiennością swych uczuć względem Renouarda.Nie mogła się zdecydować, czy go rzeczywiście nie lubi; chwilami wydawał jej się niesłychanie czarujący i mimo że zwykle w końcu powiedział coś rażąco brutalnego, najczęściej nie mogła się oprzeć chęci porozmawiania z nim.Pewnego dnia, gdy panna Moorsom pozostawiła ich samych na werandzie, pochyliła się naprzód na krześle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]