[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podniosła głowę.— Czy z tymi różnymi trupami przychodzą do ciebie tylko wtedy, kiedy ja jestem, czy jak mnie nie ma, to też?— Robią ci grzeczność i czekają, aż przyjdziesz — odparłam, idąc do drzwi.— Dziękuję, aż takiej grzeczności wcale nie wymagam!Zwolniłam zamek, odczekałam chwilę, bo coś mi mówiło, że to chyba do mnie.Usłyszawszy czyjś galop na schodach, otworzyłam drzwi.Oczywiście, Cezary Piękny.Leciał po tych schodach jak do pożaru i nawet się nie zadyszał.Wpuściłam go, rzecz jasna, zgryźliwie uprzedzając, że tym razem sama nie jestem.— Nic nie szkodzi — odparł grzecznie i od razu zwrócił się do Marty: — Ja właściwie bardziej do pani, zgadłem, że pani tu jest i skorzystałem z okazji.— Śledzą nas? — zdziwiłam się.— A skąd, za mało mamy ludzi na takie przyjemności.— Zgadł pan bardzo dobrze — powiedziała Martusia.— I co ja?Podinspektor Czaruś usiadł i bez wstępów przystąpił do sprawy.— Co pani robiła szóstego listopada ubiegłego roku?W osłupienie wpadłyśmy obie jednakowo.— Na litość boską.! — jęknęła Martusia zdławionym głosem.— Pan naprawdę wierzy, że ktoś może sobie przypomnieć, co robił prawie rok temu określonego dnia.? — spytałam z szalonym zainteresowaniem.— Ja to wiem, nie muszę wierzyć.Szczególnie, jeśli była to jakaś data pamiętna.Ślubu, złamania nogi, urodzenia dziecka.Martusia zaczęła się gwałtownie zastanawiać.— Ślub brałam dziesięć lat temu, rozwód w dwa lata później, więc zeszły rok odpada.Nigdy w życiu nie złamałam nogi ani nie urodziłam dziecka.W Las Vegas byłam przed trzema laty, więc to też nie.Co to w ogóle był za dzień, szóstego listopada zeszłego roku? Czyjeś imieniny może.?— Zaraz ci powiem — odparłam życzliwie i sięgnęłam do grubego pliku papierów, wetkniętego pionowo pomiędzy książki telefoniczne a ściankę regału.Znajdowały się tam kalendarze z kilku poprzednich lat, zachowywane przeze mnie pieczołowicie ze względu na rozmaite notatki i numery telefonów, nigdy nie przeniesione do notesu.Wielokrotnie okazywały się zgoła bezcenne.— Czekaj, poszukamy.Grudzień dziewięćdziesiąt siedem, marzec dziewięćdziesiąt osiem, za daleko.wrzesień dziewięćdziesiąt osiem, o, to już bliżej.Jest!Ten akurat kalendarz wisiał u mnie w postaci długich i wąskich kartek, z każdym dniem oddzielnie i dostateczną ilością miejsca na zapiski.Znalazłam szósty listopada.— Piątek — ogłosiłam uprzejmie.— I lepiej wiem, co robiłaś, niż ty.— A co ja robiłam?— Co do poranka, nie wtrącam się, ale mam tu zapisane, czternasta-piętnasta Marta.TV.I doskonale pamiętam, że zbiegowisko trwało do północy, z tym że opokę stanowiłyśmy my obie, a reszta się zmieniała.To było wtedy, kiedy wypadło nam załatwianie wszystkiego na kupie i trzeba było tych ludzi jakoś od siebie odseparować.Bardzo skomplikowane popołudnie, a na końcu ktoś rozwalił donicę z asparagusem i dobrze zrobił, bo najwyższy czas był, żeby go przesadzić do większej.Asparagusa pamiętam najlepiej.— A.! — ożywiła się Martusia radośnie.— To wtedy kłóciłyśmy się o scenariusz z Romansu wszechczasów! Co to znalazła się w nim Krowa niebiańska! Zgadza, się.To było szóstego listopada?— Tak mam zapisane.— No to rzeczywiście były trudne chwile, doskonale pamiętam!— Nie chcę ci wymawiać, ale trzy osoby dobiły znienacka.— Ale to później.Przedtem się wszystko zgadzało!— Bo na początku konferencja trzymała się jeszcze tematu.Podinspektor Cezary Piękny wtrącił się w nasze wspomnienia.— Już rozumiem, że panie spędziły kilka godzin wspólnie.Nie ukrywam, że interesuje mnie czas pomiędzy siedemnastą a północą.Czy mogą panie sobie przypomnieć, kto tu wtedy był?Zaczęłyśmy sobie przypominać, aczkolwiek chętnie, to jednak z wysiłkiem.Martusia wiedziała lepiej.— Ze scenariuszem skończyłyśmy po czwartej i była chwila przerwy.O wpół do piątej, jako pierwszy, przyleciał Kajtek, to wiem, bo przyniósł kasety, a zaraz potem Dominik i ten nasz ulubieniec.— I ja próbowałam przegryźć mu gardło, a ty załatwiałaś w cztery oczy coś tam w drugim pokoju z Dominikiem i z tym, jak on się nazywa.— Janczewski.Zgadza się.Jak wróciłam tutaj, to już było pełno ludzi.Cezary Piękny przystąpił do zapisywania sobie każdego naszego słowa.Martusia wymieniła mu personalia gości, bo to ona je znała, a nie ja.Jakoś nam wyszło, że postacią, która interesuje go najbardziej, jest Dominik.Co do Dominika obie mogłyśmy przysięgać na wszystkie świętości, że od chwili przyjścia zaraz po wpół do piątej, nie opuścił mojego mieszkania aż do północy, kiedy ostatni służbowi goście zdecydowali się pomieszkać u siebie.Wyszli razem, Dominik, Martusia, mój plenipotent, jeden młody reżyser i Marta Klubowicz, która świeżo skończyła zdjęcia do Całego zdania nieboszczyka w ruskiej wersji i opowiadała, jak tam było.Dominik sprawy służbowe miał już odpracowane wcześniej, ale siedział do końca ze względu na Martusię, w owym momencie bowiem chyba ją kochał.Cezary Piękny przyjął do wiadomości nasze zeznania i spytał, kto jeszcze mógł to zbiegowisko pamiętać.— Każdy, kto miał je zapisane — zapewniłam go.— O ile nie wyrzucił kalendarza.Ale jakaś umowa wstępna została wtedy podpisana, z datą, więc może pan sprawdzić.Podpisywał mój plenipotent i ten.jak mu tam.— Tarnowicz — powiedziała Martusia.— Dziękuję paniom.— Zaraz — przerwałam mu od razu.— Niech pan chociaż powie, kto z nich wszystkich jest podejrzany i dlaczego? Przecież to telewizja! Niech mnie pan nie straszy, że ten cały Słodki Kocio i ten cholerny Trupski-Lipczak mają coś wspólnego z telewizją! Nie mają prawa mieć, ja to wymyśliłam!Podinspektor musiał się chyba trochę do nas przyzwyczajać, a może kołatał się w nim cień wdzięczności za to, że, narażając się na jakieś tam konsekwencje, ujawniłam jednak śmiertelne zejście Słodkiego Kocia, czym, bądź co bądź, zepchnęłam dochodzenie ze ślepego toru.Gdyby z uporem widzieli w nim dusiciela drugich zwłok.Albo miał nadzieję, że ciągle coś ukrywamy i w atmosferze bardziej towarzyskiej wyjdzie to na jaw.? W każdym razie westchnął ciężko i odpowiedział prawie jak człowiek.— Wręcz przeciwnie.Telewizja nam tu tylko przeszkadza i chcemy wreszcie wyeliminować ostatecznie bezpośredni udział kogoś z tego środowiska.Tyle mogę paniom powiedzieć, że szóstego listopada zaistniało wydarzenie, w którym zabójca Ptaszyńskiego bez wątpienia uczestniczył.Jeśli zatem podejrzany znajdował się gdzie indziej, jako sprawca odpada i unikamy niepotrzebnej roboty.— Dominik! — ucieszyła się Martusia.— A obie mówiłyśmy panu od razu, że on się na mordercę nie nadaje!— Należało jednak to sprawdzić.— No to, chwalić Boga, mamy go z głowy.Ty masz — zwróciłam się do Martusi.— Przestaną cię gnębić wyrzuty sumienia o to kasyno.— Już dawno mnie nie gnębią i wybij sobie z głowy, żeby gnębiły!Cezary Piękny wtrącił się, bo miał do nas jeszcze jakieś interesy.Szczególnie do Marty.— O ile wiem, pani w dniu zabójstwa była w kasynie.Czy nic tam przypadkiem nie zwróciło pani uwagi? Nikt się nie zachował jakoś nietypowo, dziwnie, może przytrafiło się coś, co pani zapamiętała?Martusia spojrzała na niego i łypnęła okiem na mnie.Zachowałam kamienną twarz, żeby jej nie zbijać z pantałyku i nie odbierać Czarusiowi nadziei.Wiadomo przecież, że uwagę roznamiętnionych graczy może zwrócić na siebie wyłącznie zjawisko potężne, pożar szalejący za plecami, strzał, który rozwala ekran automatu przed nosem albo trafia krupiera, nagłe wyłączenie prądu, stanowiące przeszkodę w grze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]