[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za Boga żywego nie wiem, na co jej to.Spojrzałyśmy z Lucyną na siebie.Zamysły mojej mamusi wydały nam się niepojęte.Mo-głaby zaplanować sobie ekstra ognisko, ale po co jej do tego ogniska obstrugane drewno? Jesz-124cze gdyby rozrzuciła je dookoła studni, istniałaby szansa, że złoczyńca się potknie, ale podszopę.?Na wszelki wypadek postanowiłyśmy tylko udawać, że idziemy spać, a w rzeczywisto-ści pilnować mojej mamusi, która z kolei wyraznie udawała pogrążoną w lekturze.Czytałaksiążkę w łóżku aż do chwili, kiedy zapewne uznała, że nikt już nie czuwa, po czym cichutkowstała, wyszła na podwórze i zniknęła w cieniu szopy.Obie z Lucyną podglądałyśmy ją wy-chylone z kuchennego okna, o ile oczywiście wytrzeszczanie oczu w ciemności można nazwaćpodglądaniem.Usłyszałyśmy ciche skrzypnięcie drzwi szopy, jakiś szelest, odgłos lekkiegopopukiwania drewnem o drewno i wreszcie wszystko ucichło. Co ona tam robi, rany Julek? wyszeptała zaniepokojona Lucyna. Bóg jeden raczy wiedzieć odszepnęłam. Trzeba chyba zobaczyć, bo jeszcze ją tenbandzior zabije.Pójdę dookoła stodoły i zajdę ją od tyłu. To idz, a ja tu poczekam.Tylko niech ciebie nie zabije.W rezultacie na psotę mojej mamusi narwał się Marek.Zanim w ciemnościach bardzo nędz-nie rozjaśnionych kawałkiem księżyca zdążyłam na palcach obejść kurnik, stodołę i szopę,omijając przy tym zbity kłąb ostów i pokrzyw na skraju łąki, moja mamusia wyjaśniła sprawę.Coś gruchnęło okropnie w szczytową ścianę obory.Czatujący tam właśnie na bandytę Ma-rek zdążył się uchylić w ostatniej chwili.Niewiele mu z tego przyszło, bo następne coś świsnęłomu tuż nad głową, po czym w ścianę obory walnęły dwa kolejne pociski.Marek wykonał kla-syczne padnij i zaległ pod ścianą, nie pojmując, skąd się bierze i czyim jest dziełem kanonadaod tej strony, skoro pilnowany zbir znajduje się akurat w stronie przeciwnej.Tego mógł być pe-125wien, doczekał bowiem przybycia w okolice ruinki czarnej sylwetki, która zaczęła się skradaćku studni.Marek przemknął przez podwórze z zamiarem zaczajenia się za węgłem obory, tu zaśobjawił się nowy wróg.Pociski grzmociły w ścianę, kilka ominęło oborę i z furkotem poszybo-wało w ciemność, w owej ciemności rozległ się krótki gruchot kamieni i odgłos uciekającychkroków.Energiczny ostrzał tuż nad głową nie pozwolił Markowi pogonić za nimi.Kiedy, wbrew staraniom wpadłszy w pokrzywy i w jakiś dół, przedostałam się wreszciena miejsce walki, za szopą panował już spokój.Skrzypnięcie i gwałtowne stuknięcie drzwiwskazywały, że ktoś się zabarykadował wewnątrz.Potknęłam się o coś i wpadłam na Marka. Do diabła, co ty tu robisz? syknął dziko. Poświeć poprosiłam słabym głosem pełna złych przeczuć, domyślając się już sednarzeczy.Marek pstryknął reflektorkiem.W kręgu światła ujrzałam niski brzozowy pieniek, o którysię właśnie potknęłam, wokół niego zaś porozrzucane kawałki drewna o kształcie zbliżonym dowrzeciona.Drzwi szopy skrzypnęły ponownie, uchyliły się, w blasku latarki ukazała się mojamamusia z drewnianym pagajem w ręku. No i co? spytała żywo. Wystraszył się?Marek patrzył na nią przez chwilę. Nie wiem jak on, ale ja na pewno. Powinnam była wcześniej zgadnąć powiedziałam z rozgoryczeniem. Te obstruga-ne kawałki drewna.126Dziwne to może, niemniej prawdziwe, że moja mamusia we wczesnej młodości doskonalegrała w klipę.Wiedziałam o tym, była bowiem z tego niezmiernie dumna i chwaliła się nie-jednokrotnie.Powinnam była domyślić się od razu, do czego mogą jej być potrzebne kawałkidrewna obstrugane na obu końcach.Nie utraciła jeszcze dawnych talentów. Chciałam go trafić wyznała nam. Nic by mi nie zrobił, bo bym się zamknęław szopie na skobel.Nie trafiłam go? Nie wiem odparł Marek dziwnym głosem. Możliwe, że był trochę za daleko. Jak to za daleko? Tu go widziałam, kiwał się na tej ścianie! Tu na tej ścianie akurat byłem ja.Mnie mama prawie trafiła, owszem.Lucyna syczała z kuchennego okna niczym rozszalała żmija, domagając się naszego po-wrotu do domu i wyjaśnienia sprawy.Moja mamusia, zmartwiona i skruszona, tłumaczyła się,że ręką tak daleko rzucać nie potrafi, a metodą klipy mogła razić przeciwnika, pozostając odniego w bezpiecznej odległości. Sądzę, że wystraszyłaś także krowy powiedziałam z wyrzutem. Zwinie poprawiła Lucyna. Aż tu było słychać, jak się poderwały i kwiczą.Myśla-łam, że się wszyscy razem mordujecie w chlewie. Była okazja, żeby go złapać wytknął z goryczą Marek. A teraz chała.Niech mama,na litość boską odstawi tego pagaja, a ja na wszelki wypadek jeszcze popilnuję, chociaż bardzowątpię, czy on dzisiaj wróci.Straciliśmy szansę. Ale za to nie zasypał studni powiedziała moja mamusia triumfująco i z wielką pie-czołowitością ukryła pagaja za kuchennym kredensem.127Na podwórzu radośnie i przyjacielsko zaszczekał Pistolet, który dopiero teraz wrócił z ja-kiejś swojej prywatnej wycieczki.Uchyliłam na nowo zamykane właśnie okno. Ty głupi powiedziałam do niego. Gdybyś tu był wcześniej i pilnował domu jakporządny pies, miałbyś okazję naszczekać się za wszystkie czasy.* * *W niedzielę o wschodzie słońca Jędrek z głębin studni głuchym rykiem oznajmił, że doko-pał się dna.Audytorium miał liczne, bo cała rodzina była już na nogach.Wokół dziury wznosiłysię potężne zwały kamieni, których nikomu nie chciało się dalej odnosić z uwagi na koniecz-ność rychłego zasypania jej z powrotem.To, że żadnego nie zepchnięto na Jędrka, należy przy-pisać wyjątkowej łasce opatrzności.Studnia była sucha, kilka lat wcześniej bowiem przeprowadzono meliorację gruntów i po-ziom wody obniżył się o dobre dwa metry.Marek zlazł na dół, wspólnymi siłami oczyścilidziurę do końca, po czym rozpoczęli dokładne oględziny.Sprawdzili wszystko z największąstarannością, opukali kamienne ściany z dołu do góry i z góry na dół, zajrzeli w każdą szczeli-nę i wreszcie wylezli. Tak jak myślałem, nic tam nie ma oznajmił Marek autorytatywnie. Zwyczajna,porządna studnia i koniec.Może teraz się wreszcie uspokoicie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]