[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I odwróciÅ‚a siÄ™ twarzÄ…do Å›ciany, przylgÅ‚a do niej czoÅ‚em, uszy oburÄ…cz przysÅ‚aniajÄ…c. Niech pan zamilknie! Ja nie mogÄ™ tego sÅ‚uchać! I nie chcÄ™!.ZbliżyÅ‚ siÄ™ do niej i pochyliÅ‚ nad uchem.PoczuÅ‚a z tyÅ‚u na szyi suche muÅ›niÄ™cie baków. Oto, jak czuwajÄ… hieny pesymizmu i szakale cnoty nad ochoczoÅ›ciÄ… życia u nas.Oto jestpolskie szczęście! Te bestie pÅ‚oszyć i opÄ™dzać siÄ™ przed nimi zdoÅ‚am ja może chÅ‚odem krwii myÅ›lÄ… obronnÄ…, wyostrzonÄ… w życiu jak nóż.Ale oto dusza, która zbudzić siÄ™ ma dopiero,instynkty życia najbujniejsze może z otoczenia caÅ‚ego.A hieny i szakale przywabia najsko-94rzej ciepÅ‚o krwi co najbardziej wartkiej.I w porÄ™! Rychliwiej nizli sprawiedliwie już siÄ™ tupodcięło życie mÅ‚ode w lekkomyÅ›lnoÅ›ci czy szaleÅ„stwie jakimÅ›.(BaczÄ™ ja dobrze na sÅ‚owa iwnet zÅ‚owiÄ™ pÅ‚otkÄ™ tajemnicy mÅ‚odej!) Tedy widzÄ™ już po prostu, jak dopadajÄ… to życie sza-kale i hieny.Szakale ustÄ…piÄ…: i w pysku sÅ‚absze, i niuchem wolÄ… to, co siÄ™ już rozkÅ‚ada.Po-czekajÄ…!.Hieny zatryumfujÄ… tymczasem i obudzÄ…, obudzÄ… rychÅ‚o smÄ™t bezradny w pustociedawnej: rozszarpiÄ… pesymizmem te życia instynkty bujne, rozwlokÄ… po cmentarzach starych.Już ów dziad ponury rozpoczÄ…Å‚ tÄ™ robotÄ™! Kto pan?! krzyknęła, nie odrywajÄ…c czoÅ‚a od Å›ciany. Kto mówi?! Ja chyba już na półprzytomna.Ten szept!I zdawaÅ‚o siÄ™ jej, że sÅ‚yszy w odpowiedzi: Budzi siÄ™ dusza mÅ‚oda ku przeznaczeniu swemu: szeptem mówić należy.PoczuÅ‚a na ciemieniu jego rÄ™kÄ™ pulchnÄ…; pociÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… ku sobie tak, że gÅ‚owa oszoÅ‚omionaoparÅ‚a siÄ™ wbrew woli o jego piersi.SÅ‚yszy tym razem już wyraznie gÅ‚osem chÅ‚odnym namaszczonej życzliwoÅ›ci: Tedy żal mi tej główki mÅ‚odej. Wszystko samo siÄ™ niszczy, samo siÄ™ piele wyrwaÅ‚o siÄ™ jej z ust w przypomnieniunagÅ‚ym. Co pani?. Wszystko, co nie jest ofiarÄ…, lub.W porÄ™ pochwyciÅ‚ jÄ… wpół, zanim osunęła siÄ™ ciężko na ziemiÄ™.Bezradny, nie majÄ…c wody pod rÄ™kÄ…, próbowaÅ‚ niżyć jej gÅ‚owÄ™, by docucić tak wywoÅ‚anymuderzeniem krwi.PoderwaÅ‚ w ramiona: zwisÅ‚a mu w nich wÅ‚aÅ›nie, jak ta Å‚odyga zÅ‚amana.Przez pół tym docuconÄ…, doniósÅ‚, dociÄ…gnÄ…Å‚ za próg, gdzie na tacy Murzyna staÅ‚ dzban i czar-ka.PrzerzuciÅ‚ na jedno ramiÄ™, drugÄ… rÄ™kÄ… nalaÅ‚ wody i przytknÄ…Å‚ do ust.W ramieniu jego leżąca rozchyliÅ‚a powieki i spojrzaÅ‚a na czarkÄ™ z obÅ‚Ä™dnym przerażeniemw oczach. Woyda piÅ‚! krzyknęła myÅ›lÄ….DzwoniÅ‚a zÄ™bami w szkÅ‚o i zacięła wraz usta w kurczowym zacisku szczÄ™k.Rozpaczliwy,szamocÄ…cy siÄ™ upór byÅ‚ w popÅ‚ochu tych oczu i nieprzytomnych wybÅ‚yskach nienawiÅ›ci. DiabÅ‚a sakrament!.Naciskiem ciemienia podawaÅ‚ gÅ‚owÄ™ i wciskaÅ‚ zrÄ…b czarki miÄ™dzy zÄ™by.ZadzwoniÅ‚y dy-gotem drobnym po raz drugi w szkÅ‚o.Już nie nienawiść byÅ‚a w oczach, lecz stężenie lÄ™kubÅ‚agalne.WyczerpaÅ‚ ostatek cierpliwoÅ›ci.Brutalnie mocnym naciskiem policzków pod uchem roz-chyliÅ‚ szczÄ™ki zwarte i wlaÅ‚ caÅ‚Ä… zawartość czarki.Krótki krzyk jej stÅ‚umiÅ‚ beÅ‚kot w ustach.A pÅ‚omieÅ„ zgrozy na zrenicach rozwiaÅ‚ siÄ™ rychÅ‚o w zdumieniu, z jakim spoglÄ…daÅ‚y zachwilÄ™ oczy.Na kanapÄ™ zÅ‚ożona i nie widzÄ…ca go przed sobÄ…, miaÅ‚a dziwne wrażenie, żeznikÅ‚, przepadÅ‚ nagle, jakby w tych dymnych kÅ‚Ä™bach nienawiÅ›ci i wzgardy, w których gubiÅ‚asiÄ™ myÅ›l ledwie ockniÄ™ta.Gdy jedno pomyÅ›lenie podniosÅ‚o jÄ… powoli nad poduszki: Któreż to byÅ‚o przekleÅ„stwo, a które bÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stwo? pytaÅ‚a siebie, przypominajÄ…cdwa uÅ›ciski swej gÅ‚owy. I ku czemu?.A on wypaliwszy tymczasem papierosa i owÅ‚adnÄ…wszy rozdrażnieniem chwilowym, stanÄ…Å‚nad niÄ… z rÄ™kami w kieszeniach i zwieszaÅ‚ cierpko wargÄ™. Co to byÅ‚o wÅ‚aÅ›ciwie? HÄ™? JakaÅ› nerwica w dodatku po omdleniu? PrzecieraÅ‚a oczy. Ach, pan jest tu?! Tak mi dziwnie, że pana jeszcze widzÄ™. Czemuż to pani nie dawaÅ‚a mi siÄ™ ratować?95 Ratować? powtórzyÅ‚a tÄ™po, wciąż jeszcze w omroku jakimÅ›. Nie wiem.WzruszyÅ‚ramionami. Ja od razu powziÄ…Å‚em tÄ™ obawÄ™, że pani nie należy pozostawiać samej w tym rozstroju, wjaki jÄ… wprowadziÅ‚a rozmowa z dziadkiem.Dziwnym jej siÄ™ wydawaÅ‚ gÅ‚os ów w tej chwili: że taki naturalny, prosty, rozważny i choćostry w dzwiÄ™ku, to przecie peÅ‚en dobrej życzliwoÅ›ci.PrzepraszaÅ‚ za swoje uniesienia w nie-dawnej rozmowie i za jaskrawoÅ›ci sÄ…dów o ludziach spod swego dachu.UciszaÅ‚ przemawia-niem do rozsÄ…dku, spokój myÅ›lom zalecaÅ‚.W tej chwili z oburzeniem już wspominaÅ‚a dzikie urojenia swej wyobrazni. Wszakże toon myÅ›laÅ‚a teraz każąc sÅ‚użbie uprowadzić starego, przepÄ™dzaÅ‚ zarazem zmory smutku,beznadziei, Å›mierci, przeszÅ‚oÅ›ci.O szczęściu ludzi żywych on jeden wÅ›ród nich tu wszyst-kich zaprzÄ…taÅ‚ siÄ™ troskÄ… surowÄ… i pracowitÄ….«Instynkty życia» wypowiedziaÅ‚ z jej wÅ‚asnychczuć prawdÄ™ prostÄ….I darowaÅ‚ jej tÄ™ prawdÄ™ w oczy ufne.UÅ›miech, od godzin zapomniany,przez Izy wywabiÅ‚ na tÄ™ jego drogÄ™: od warg niecierpliwoÅ›ciÄ… rozchylonych ku oczom wczujnej ciekawoÅ›ci zawsze wpółprzymkniÄ™tym, w tÄ™ rysÄ™ drgajÄ…cÄ… na obliczu: w to znamiężycia na policzkach mÅ‚odych.RozjaÅ›niaÅ‚, rozÅ›wietlaÅ‚ duszÄ™.ZaÅ› ludzi w przyszÅ‚oÅ›ci możeniechÄ™tnych, zÅ‚a popeÅ‚nionego pamiÄ™tnych szakalami zawczasu obezwaÅ‚.A odwagÄ™, siłżywotnych dar Å›lepy, przeciw nim skierowaÅ‚: na walkÄ™ o swoje prawa do szczęścia!.Oto wciąż jeszcze stara siÄ™ uspokoić jÄ… rozwagÄ… swojÄ….Lecz ona już sÅ‚uchać uważnie prze-staÅ‚a: sam ton solidny robiÅ‚ swoje, wprowadzajÄ…c znów w ten bÅ‚ogi stupor ulegÅ‚oÅ›ci. A jed-nak pomyÅ›laÅ‚a jeszcze jedyne to usta, które mogÄ… mówić o prawdziwym życiu; jedynyczÅ‚owiek, który znajÄ…c je na wskroÅ›, dać może pouczenie szczęścia.Jedyna to też rÄ™ka, któraza to proste pragnienie wÅ‚asnego szczęścia pogÅ‚askaÅ‚a jÄ… z powagÄ… ojcowskÄ….A sÅ‚owa «głów-ka», «rÄ…czka» wymawiaÅ‚ z namaszczeniem prawie pastorskim, jak gdyby bÅ‚ogosÅ‚awiÄ…cwszystkim instynktom i zmysÅ‚om kobiety.PodjÄ…wszy siÄ™ na Å‚okciach, opuÅ›ciÅ‚a nogi, przysiadÅ‚a na kanapie i acz słów niebaczna, za-sÅ‚uchana jednak wciąż w ukajajÄ…cÄ… perorÄ™ tonu.Ujęła go ciepÅ‚o za rÄ™kÄ™, zmagajÄ…c siÄ™ przezchwilÄ™ z nieodporem czy też musem, podjęła jÄ… wreszcie do ust.PrzyjÄ…Å‚ to z flegmÄ… nieomal, jak rzecz należnÄ… lub co najmniej takÄ…, do której przywykÅ‚ byÅ‚może wobec żony w pewnych chwilach owÅ‚adania jej rozterkÄ….CaÅ‚a w pokurcz przed nim schylona, przeniosÅ‚a tÄ™ jego rÄ™kÄ™ sprzed ust do rozbolaÅ‚egoczoÅ‚a. Niewolnice roztropnych! przyniosÅ‚a pamięć uparta i te sÅ‚owa Leny.Nie wykrzesaÅ‚a znich jednak ani cienia odpornoÅ›ci, a przeciwnie: Å›wiadome już dążenie do najwiÄ™kszego uci-szenia duszy.96A jednak zÅ‚udne to byÅ‚y ukojÄ™: nurt siÄ™gaÅ‚ gÅ‚Ä™biej i daÅ‚ siÄ™ ledwie po wierzchu ukoÅ‚ysać iwygÅ‚adzić usypiajÄ…cym duszÄ™ kobiecÄ… tonem mÄ™skiej rozwagi.Bo oto ledwo drzwi siÄ™ za nim zamknęły, rozjÄ…trzona tyloma wrażeniami wyobraznia wy-rwaÅ‚a siÄ™ z gÅ‚Ä™bi i poniosÅ‚a znów drogÄ… natÅ‚oczonych obrazów w niepokój nowy.Na mosiężnej tacy ponad jej gÅ‚owÄ… grajÄ… blaski Å›wiecy i odciÄ…gajÄ… tam raz po raz spojrze-nia lÄ™kliwe.W krysztaÅ‚owy dzban zanurzyÅ‚o siÄ™ odbicie pÅ‚omyka, skrami Å›wiatÅ‚a bÅ‚yszczyczarka tuż obok.ZaÅ› nad tacÄ…, dzbanem i czarkÄ… wyziera Å‚eb kukÅ‚y czarny i biaÅ‚opoÅ‚yskliwejej Å›lepia, przyczajone w ciszÄ™ nocnÄ…: te same, pamiÄ™taÅ‚a, które onej chwili patrzaÅ‚y na jejgrzech.PrzebiegÅ‚ jÄ… wskroÅ› ten wstrzÄ…s, Å›cinajÄ…cy wargi, a powracajÄ…cy za każdÄ… chwilÄ… tamtegoprzypomnienia.W gwaÅ‚townym napÅ‚ywie wstrÄ™tu próbowaÅ‚a zerwać siÄ™ z kanapy, ale siÅ‚ niestaÅ‚o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]