[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ganku prokurator podniósł kaszkiet lewą ręką, \ebyprawa była wolna, ale mimo wszystko nie zdecydował się jejpodać, a Pelagii nie przyszło to do głowy. Spokojnej nocy po\egnała się.147Ujęła klamkę i nagle krzyknęła miło, bezbronnie, podziewczęcemu.Cofnęła dłoń i Berdyczowski zobaczył na serdecznym pal-cu kropelkę krwi. Gwózdz wyszedł! powiedziała z irytacją mniszka.Ju\ dawno czas zrobić nową rączkę, miedzianą.Sięgnęła po chusteczkę. Proszę pozwolić! zawołał Matwiej Bencjonowicz,wprost nie wierząc własnemu szczęściu. Chusteczką niewolno, co te\ pani! A jeśli, nie daj Bo\e, tę\ec się wda.!Mogą tam być mikroby! To trzeba wyssać, tak czytałem.w pewnym artykule.I całkiem stracił głowę pochwycił Pelagię za rękę, pod-niósł ukłuty paluszek do ust.Tak się zdumiała, \e nie próbowała się uwolnić.Popatrzy-ła tylko na troskliwego prokuratora w szczególny sposób,zupełnie jakby zobaczyła go po raz pierwszy.Domyśliła się?Ale teraz Berdyczowskiemu było wszystko jedno.Od cie-pła jej ręki, od smaku krwi zakręciło mu się w głowie ni-czym wygłodzonemu wampirowi.Matwiej Bencjonowicz ze wszystkich sił wciągnął słonąciecz.śałował tylko jednego \e nie jest to ukąszenie śmier-telnie jadowitej \mii.Pelagia oprzytomniała i wyrwała palec. Proszę wypluć! nakazała. Kto wie, jakie mogłybyć tam brudy!Delikatnie splunął w chusteczkę, choć, rzecz jasna, wolał-by wszystko połknąć.Ju\ \ałując swego porywu, wymamrotał zmieszany: Natychmiast wyciągnę ten paskudny gwózdz.Ach, zle! Domyśliła się, na pewno się domyśliła! Przy jejbystrości.Teraz koniec, zacznie stronić ode mnie i unikaćspotkań!Zdjął z hołobli latarnię, a ze skrzynki pod siedzeniem wy-jął cęgi (w ekwipa\u rzecz niezbędna, by usunąć drzazgę zkopyta, jeśli koń okuleje).Na ganek wrócił powa\ny i skupiony.Wyciągnął zdradliwygwózdz, pokazał.148 Dziwne powiedziała Pelagia. Czubek rdzawy,a główka błyszczy.Jakby dopiero co został wbity.Berdyczowski przyświecił latarnią.Zobaczył, \e czubekpołyskuje.Od krwi? Tak, od krwi tak\e.Ale gwózdz połyski-wał i wy\ej, czymś oleistym, o jaśniejszej barwie.Prokuratorowi zaparło dech, tyle \e tym razem ju\ nie zpowodu miłosnych uniesień. Szybko! Do szpitala! krzyknął na cały głos.Krrk-krrkProfesor Zasiekin, lekarz naczelny szpitala Zwiętych Mar-ty i Marii, a ponadto rosyjska znakomitość, nie zainteresowałsię ranką na palcu.Obejrzał, wzruszył ramionami i nawet nieposmarował jodyną.Za to gwózdz potraktował z najwy\sząuwagą.Zaniósł go do laboratorium, przez godzinę odprawiałtam swoje czary, po czym wrócił zakłopotany. Ciekawa mieszanka powiedział prokuratorowi i jegotowarzyszce. Aby uzyskać pełną formułę, potrzeba czasu,ale obecne są tutaj i Agaricus muscarus i Strychnos toxifera,a koncentracja pałeczki okrę\nicy jest wprost fenomenalna.Taki poncz przyszykowali, \e oj-oj-oj.Gdyby pan, kocha-neczku, nie odessał tego paskudztwa zaraz po zranieniu.Doktor wymownie pokręcił głową. Zadziwiające, \e rankajest całkowicie czysta.Widać, \e ssał pan ile sił, z przejęciem.Zuch!Matwiej Bencjonowicz poczerwieniał, bojąc się spojrzećna Pelagię.Ta zaś zapytała: Przyszykowali"? Chce pan powiedzieć, profesorze, \ektoś to specjalnie przygotował?Berdyczowski zawstydził się: boi się o głupstwa, a tu cośtakiego. Bez \adnych wątpliwości odrzekł profesor. W na-turze taki kompot nie występuje.Pracował tutaj wysokiej kla-sy specjalista.I z całą pewnością nie u nas w Zawoł\sku niema nawet takich laboratoriów.Prokuratora zmroziło, kiedy uświadomił sobie znaczenietego oświadczenia.Pelagia tak\e zmieniła się na twarzy.Mat-149wiej Bencjonowicz kochał ją w tej chwili tak, \e poczuł łasko-tanie w nosie.Gdyby mu teraz powiedziano: Oto osobnik,który zamierzał zgubić drogą ci istotę" radca stanu rzucił-by się na złoczyńcę, pochwycił go za gardło i.Tu Berdy-czowskiemu, głowie rodziny i człowiekowi łagodnemu, po-ciemniało w oczach i odebrało oddech.Nigdy nie spodziewał-by się po sobie takiej determinacji.Niezwłocznie, w samym środku nocy, w domu archijerejaodbyła się narada.Matwiej Bencjonowicz był blady i stanowczy.Na zewnątrzzachowywał spokój, tyle \e częściej ni\ zazwyczaj chwytał sięza nos. Teraz widać, \e to nie pojedynczy maniak, ale całabanda.Dlatego najwa\niejsza staje się wersja warszawskich".Porachowanie się za swojego" to dla nich sprawahonoru.Jeśli wbili sobie do głowy, \e ich wspólnika zgubiłasiostra Pelagia, to nie ustaną, dopóki jej nie zabiją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]