[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uznanych za winnych herezji i sprzyjania husytom miano palić tam, gdzie zawsze na placu zakościołem Zwiętego Wojciecha, wydeptanym do goła i twardo ubitym nogami setekamatorów oglądania cudzej męki i śmierci.Rozważywszy za i przeciw, sam się sobie trochędziwiąc, Grzegorz Hejncze jednak na egzekucję poszedł.Incognito, wmieszany w grupędominikanów, wraz z którymi zajął miejsce na podwyższeniu, przeznaczonym dladuchownych i widzów wyższych stanem lub majątkiem.Wśród owych, na centralnejtrybunie, na ławie obitej karmazynowym atłasem, rozpierał się Konrad z Oleśnicy, biskupWrocławia, autor i sponsor dzisiejszego spektaklu.Towarzyszyło mu kilku duchownych -wśród nich sędziwy notariusz Jerzy Lichtenberg i Hugo Watzenrode, który niedawno zastąpiłodsuniętego Ottona Beessa na stanowisku prepozyta u Zwiętego Jana Chrzciciela.Był tam,rzecz jasna, i Jan Sneschewicz, biskupi wikariusz in spiritualibus.Był ochroniarz biskupa,Kuczera von Hunt.Nie było Birkarta Grellenorta.Przygotowania do egzekucji były już wfazie zaawansowanej, skazańców - osób osiem - pachołcy katowscy wywlekli już podrabinach na stosy i łańcuchami przytwierdzali do obłożonych pękami chrustu i bierwionamisłupów.Stosy, według ostatniej mody, były niezwykle wysokie.Gdyby nawet Grzegorz Hejncze choćby przez chwilę łudził się co do intencji biskupaKonrada, to teraz łudzić by się przestał.Ale inkwizytor nie łudził się.Od początku wiedział,że biskupia impreza jest wymierzoną przeciw niemu osobiście demonstracją.Rozpoznającniektórych skazańców na stosach, Grzegorz Hejncze utwierdzał się w mniemaniu.Znałtrzech.Jeden, altarysta od Zwiętej Elżbiety, trochę za dużo gadał o Wiklefie, Joachimie zFiore, Zwiętym Duchu i reformie Kościoła, w śledztwie jednak szybko wyparł się błędów,żałował, po formalnym revocatio et abiuratio został skazany na noszenie przez tydzień szatypokutnej z krzyżem.Drugi, malarz, współtwórca przepięknych poliptyków zdobiących ołtarzu Zwiętego Idziego, trafił przed trybunał inkwizycyjny skutkiem donosu, gdy donos okazałsię bezpodstawny, zwolniono go.Trzeci - inkwizytor ledwie go poznał, miał bowiemzmasakrowane uszy i wyrwane nozdrza - był %7łydem, kiedyś oskarżonym o bluznierstwo isprofanowanie hostii.Oskarżenie było fałszywe, więc i jego zwolniono.Wieść musiaławszelakoż dojść do biskupa i Sneschewicza, bo oto teraz wszyscy trzej stali na stosach,przywiązani łańcuchami do pali.Pojęcia nie mając o tym, że swój los zawdzięczająantagonizmom między biskupią a papieską Inkwizycją.%7łe za chwilę biskup każe zapalić imchrust pod stopami.Papieskiemu inkwizytorowi na złość.Ilu spośród pozostałych skazańcówmiało dziś umrzeć wyłącznie dla demonstracji, Hejncze nie wiedział.Nie pamiętał nikogo.%7ładnej twarzy.Ani kobiety z głową ostrzyżoną do skóry i spękanymi wargami, ani dryblasa znogami owiniętymi pokrwawionymi szmatami.Ani białowłosego starca o aparycji biblijnegoproroka, wyrywającego się pachołkom i wywrzaskującego.- Wasza wielebność.Odwrócił się.Odsunął z twarzy skraj kaptura.- Jego dostojność biskup Konrad - skłonił się młodziutki kleryk - prosi do siebie.Niechajwasza wielebność idzie za mną.Poprowadzę.Co było robić.Biskup wykonał na jego widok krótki i lekceważący raczej gest dłonią, wskazał na miejsce uswego boku.Jego wzrok bystro otaksował twarz inkwizytora, szukając na niej oznak czegośdla siebie radosnego.Nie znalazł, Grzegorz Hejncze bywał w Rzymie, nauczył się jużprzybierać najlepsze miny do najgorszych gier.- Za chwilę - warknął biskup - uradujemy tuJezusa i Matkę Boską.A ty, ojcze inkwizytorze? Cieszysz się? - Niepomiernie.Biskup warknął ponownie, wciągnął powietrze, zaklął pod nosem.Widać było, że jest zły ijasnym było, dlaczego.Będąc wystawionym na widok publiczny nie mógł się napić, apołudnie przeszło już kaducznie.- Tedy patrz, inkwizytorze.Tedy patrz.I ucz się.- Bracia! - wrzeszczał na swym stosie białowłosy starzec, targając się u pala.- Opamiętajciesię! Czemuż mordujecie proroki wasze? Czemuż plamicie ręce krwią męczenników waszych?Braaaaciaaaa! Jeden z pachołków - niby niechcący - walnął go łokciem w żołądek.Prorokzgiął się, zacharczał, przez chwilę był cicho.Niezbyt długo.- Zginiecie! - zawył ku głośnejuciesze tłumu.- Zginieeeecieeee! I przyjdzie lud pogański, jednych zabije, innych pojmie wniewolę, rozmnożą się przeciw wam żarłoczne wilki i ciemności, które was pogrążą w głębimorza.Mówi Pan: dlatego wytracę cię z góry Bożej.Pośrodku kamienia ognistego wygubięcię, przetoż cię uderzę o ziemię, a przed obliczem królów położę cię jako but skrzypiący.Motłoch ryczał i zataczał się z radości.- Pan wyleje jako deszcz na niepobożnych sidła! Schronienie kłamstwa zmiecie grad, akryjówkę zaleją wody! - Nie można było szaleńca zakneblować? - nie wytrzymał inkwizytor.- Albo inną modą uciszyć? - A po co? - uśmiechnął się szeroko Konrad z Oleśnicy.- Niechludzie posłuchają tych pierdoł.Niech się pośmieją.Lud pracuje w pocie czoła.Modli siężarliwie.Niedojada, zwłaszcza w czas postów.Należy mu się trochę rozrywki.Zmiechodpręża.Tłum był najwyrazniej tego samego zdania, każdą kolejną eksklamację proroka kwitowałysalwy śmiechu.Pierwsze rzędy gapiów aż kucały z uciechy.- Zginieeeeecieeeeee!- Nikomu - powtórnie nie wytrzymał Grzegorz Hejncze, widząc, co się święci.- Nikomu niezostanie okazane miłosierdzie? Kaci nie dostali poleceń? - Ależ dostali - biskup wreszciezaszczycił go spojrzeniem, w którym był triumf.- I ściśle trzymają się ich litery.Bo tu się,Grzesiu, nie pobłaża.Pachołkowie zdjęli drabiny, odstąpili.Kat zbliżył się z zapaloną odmaznicy pochodnią.Kolejno zapalał stosy, wśród chrustu z trzaskiem ożywał ogienek,wzbijały się smużki dymu.Skazańcy reagowali różnie.Niektórzy zaczęli się modlić.Inni wyćjak szakale.Altarysta od Elżbiety szamotał się, szarpał, ryczał, tłukł potylicą o pal.Oczymalarza poliptyków ożyły, pojaśniały, widok płomieni i swąd dymu wyrwały go z otępienia.Ostrzyżona kobieta jęła zawodzić, z nosa wyciekł jej długi glut, z ust ślina.Prorok nadalwywrzaskiwał brednie, ale głos mu się zmieniał.Stawał się piskliwszy, wyższy - tymbardziej, im wyżej wspinał się ogień.- Bracia! Kościół to nierządnica! Papież to antychryst!Tłum wył, ryczał, wiwatował.Dym gęstniał, przesłaniał widok.Płomienie pełzły po drewnie,wędrowały w górę.Ale stosy były wysokie.Specjalnie takie ułożono.%7łeby przedłużyćwidowisko.- Spójrzcie! Oto antychryst nadchodzi! Patrzcie! Nie widzicie? Azali oczy wasześlepe? On jest z pokolenia Dań! Półczwarta lata królować będzie! W Jeruzalem kościół jegobędzie! Imię jego sześć, sześć i sześć, Evanthas, Lateinos, Teitan! Twarz jego jak dzikiegozwierza! Prawe jego oko jak gwiazda powstająca o świcie, usta jego na łokieć, zęby na piędz!Bracia! Azaliż nie widzicie! Braaaa.Ogień pokonał i przełamał wreszcie bierny opórwilgotnego drewna, przedarł się z impetem, wybuchnął, zahuczał.Nad stosy wzniósł siępotworny, nieludzki wrzask.Fala gorąca przepędziła dym, przez moment, przez bardzo krótkimoment dało się w czerwonym piekle zobaczyć targające się u pali ludzkie sylwetki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]