[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej samej chwili obrócił głowę konającego konia w prawo.Obaj padli na ziemię i potoczyli się w przeciwne strony.Itkovian przykucnął i zerknął na szaleńczo wierzgające kończynami zwierzę.Jego tylne nogi kończyły się tuż nad pęcinami.Oba kopyta zostały gładko odcięte.Martwy wierzchowiec szybko znieruchomiał.Po obu stronach bestii, która zwracała się powoli ku Itkovianowi, leżały zwłoki ludzi i koni.Jej długie, pokryte łuską ramiona zbroczyła krew.Spomiędzy okrwawionych kłów sterczały gęste kosmyki długich brązowych włosów, zbrukanych plamami czerwieni.Potem Tarcza Kowadło zauważył lassa.Oba zwisały luźno, jedno na szyi istoty, a drugie wysoko na prawym udzie.Ziemia zadrżała, gdy demon postawił krok w stronę Itkoviana.Tarcza Kowadło uniósł miecz.Gdy bestia uniosła drugą stopę, oba sznury naprężyły się gwałtownie.Ten na szyi ciągnął w lewo, a ten na udzie w prawo.Idealnie zharmonizowane szarpnięcia w przeciwne strony wyrzuciły bestię do góry.Noga została wyrwana z biodra z suchym trzaskiem, a w tej samej chwili głowa oddzieliła się od tułowia z identycznym, przyprawiającym o mdłości dźwiękiem.Tułów i łeb spadły na ziemię z głuchym łoskotem.Bestia nie ruszała się.Była martwa.Itkovian wyprostował się.Nagle ogarnęło go drżenie.Torun wziął ze sobą trzech jeźdźców, a Farakalian postąpił tak samo.Owinęli sznury wokół kul wszystkich siodeł i nagłe szarpnięcie – z obu stron po cztery rumaki – osiągnęło to, czego nie zdołała dokonać broń.Do Itkoviana podjechali dwaj łucznicy.Jeden z nich wyciągnął do niego rękę.– Szybko, Tarczo Kowadło, strzemię jest wolne.Nie zadając pytań, Itkovian złapał dłoń jeźdźca i wspiął się za nim na konia.Potem zobaczył, co się zbliża.Cztery kolejne demony.Znajdowały się w odległości jakichś czterystu kroków, lecz pędziły ku nim z prędkością toczących się z górskiego stoku głazów.– Nie uciekniemy im.– Tak jest.– Musimy się rozdzielić – zdecydował Itkovian.Jeździec kopnął wierzchowca, zmuszając go do cwału.– Tak jest.My jesteśmy najwolniejsi.Torun i Farakalian zwiążą przeciwnika.dadzą nam czas.Koń skręcił gwałtownie.Głowa zaskoczonego Itkoviana odskoczyła do tyłu.Tarcza Kowadło zwalił się z siodła.Uderzył o ziemię tak mocno, że aż zabrakło mu tchu, a potem przetoczył się i zatrzymał pod parą nóg twardych jak żelazo.Itkovian zamrugał.Wciągnął głośno powietrze.Miał przed sobą przysadzistego, odzianego w futro trupa.Nakrycie jego głowy zdobiło poroże, a zwiędła twarz miała ciemnobrązowy kolor.Na Tarcze Kowadło spoglądały ciemne jamy oczodołów.Bogowie, co za dzień.– Twoi żołnierze się zbliżają – wychrypiała zjawa po elińsku.– Z tej walki.was zwalniamy.Łucznik wciąż jeszcze szarpał się z wystraszonym koniem.Zaklął głośno, a potem syknął, zaskoczony.Tarcza Kowadło przyjrzał się z zasępioną miną istocie.– Naprawdę?– Przeciw martwiakom – odparł trup – stanie armia martwiaków.Itkovian usłyszał dobiegające z oddali odgłosy walki.Nie krzyki, a tylko wciąż przybierający na sile szczęk broni.Przetoczył się z jękiem na bok.Pod jego czaszką narastał ból.Targały nim fale mdłości.Usiadł, zgrzytając zębami.– Dziesięciu ocalało – zdziwiła się stojąca nad nim postać.– Nieźle.jak na śmiertelników.Itkovian spojrzał na rozgrywającą się w niecce scenę.Demony otoczyła armia trupów, takich samych jak ten, który stał obok niego.Bój toczący się wokół dwóch stworów wyglądał straszliwie.Fragmenty martwiaków fruwały na wszystkie strony, lecz ich zastęp nie przerywał ataku.Wielkie kamienne miecze uderzały w demony, rąbiąc je na kawałki.Po kilku uderzeniach serca walka była skończona.Według oceny Tarczy Kowadła zginęło co najmniej sześćdziesięciu odzianych w futra wojowników.Inni nadal rąbali powalone bestie, szatkując je na coraz drobniejsze kawałeczki.Wtem na wszystkich okalających nieckę stokach pojawiły się wiry pyłu.Przybyły kolejne uzbrojone w kamienne miecze martwiaki.Ich armia stała nieruchomo w promieniach słońca.– Nie wiedzieliśmy, że K’Chain Che’Malle wrócili do tej krainy – stwierdził spowity w skóry trup.Ocalali żołnierze podeszli do swego dowódcy.Wszyscy milczeli, przyglądając się z niepokojem otaczającym ich czarom.– Kim jesteście? – zapytał bezbarwnym głosem Itkovian.– Ja jestem rzucający kości Pran Chole z T’lan Imassów Krona.Przybyliśmy na Zgromadzenie.A wydaje się, że również na wojnę.Sądzę, że jesteśmy wam potrzebni, śmiertelniku.Tarcza Kowadło spojrzał na swych dziesięciu ocalałych żołnierzy.Była wśród nich rekrutka, lecz nie zauważył jej dwóch strażników.Dwudziestu.Dwudziestu ludzi i dwadzieścia koni.Straciłem dwudziestu żołnierzy.Przyjrzał się kolejno ich obliczom i powoli skinął głową.– Tak, Pranie Chole, masz rację.Twarz rekrutki miała kolor bielonego pergaminu.Kobieta siedziała na ziemi, wpatrując się w pustkę.Zbryzgała ją krew jednego albo obu żołnierzy, którzy oddali życie w jej obronie.Itkovian zatrzymał się przy niej, nie odzywając się ani słowem.Podejrzewał, że brutalność starcia zdruzgotała capańską rekrutkę.Czynna służba miała uczyć, nie łamać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]