[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To dziękuję.Poszedłem do siebie i zamknąłem okna.Jeden róg kołdry z mojego łóżka walał się po podłodze.Podszedłem tam i takim jednym zamaszystym ruchem zarzuciłem kołdrę na całą długość łóżka, żeby się nie walała po podłodze i wtedy, wtedy to przypomniało mi się to wczorajsze wczesnowieczorne najmilsze uczucie,, że jakaś ręka, nie moja, nakryła mnie kołdrą i pogłaskała po czole, raz i drugi raz: dwa razy.— Ja weszła o siódmej, jak wychodziła na pierzaczki, to był nakryty aż pod brodę i spał jak kamień — powiedziała Babcia Oleńka, kiedy przed wyjściem zajrzałem jeszcze raz do niej i delikatnie, trochę okrężnymi pytaniami, spróbowałem dowiedzieć się, czy zachodziła do mnie wczoraj wieczorem i czy nie zrzuciłem kołdry na podłogę przez sen i czy ona może wtedy nie przykryła mnie.— Ja weszła o siódmej, jak wychodziła na pierzaczki, to był nakryty aż po brodę i spał jak kamień — powiedziała Babcia Oleńka.Wyszedłem ze stanicy, zamknąłem za sobą furtkę na podwórze, ach furtki, furtki na podwórza, i poszedłem w prawo, na lekko południowy zachód, drogą do lasu.Szedłem szybko, ale nie za szybko, z jakimś takim dziwnym uczuciem, że ktoś na mnie patrzy, czyjeś oczy mnie prowadzą, ale nie są to oczy szpicla, lecz nie znanego mi przyjaciela, towarzysza manowców.Nie przewodnika, lecz towarzysza manowców.I trochę też opiekuna.Coś jak ariergarda.Niewymownej tkliwości to dla mnie uczucie, dla mnie, który zawsze, zawsze i wszędzie czułem się czymś zagrożony albo przynajmniej niepokojony i dlatego najbardziej żywe we mnie było zawsze i wszędzie czuwanie, ten stan wiecznie płonącego ognia, ten stan wiecznego napięcia jak u dzikiego zwierza, ta nie—spokojność, to rozbieganie oczu, to nasłuchiwanie straszliwe nocnych szmerów, to wstrzymywanie oddechu mordercze, ten strach mój ludzki i nieludzki przed czymś, wiadomo przed czym i niewiadomo przed czym, to czuwanie moje, wieczny ogień, wiecznie zapalona lampka, wiecznie płonąca w głowie żagiew, to spanie moje zawsze na plecach, nigdy na boku, żeby sobie ucha nie zatykać, to spanie moje zawsze w ubraniu, żeby być w pogotowiu, lub w pół ubraniu, nigdy w zwanej piżamie, w czymś takim ja już spać nie mogłem, nie mogłem zasnąć, o tym samym tylko można by napisać epopeję, Nową Odyseję, o tym głupstewku, o tym szczególiku, o tej bagatelce, że w zwanej piżamie ja już nie mogłem spać, więc to czuwanie moje, ta bezsenność, ta część mózgu nigdy nie śpiąca, wyćwiczona w czuwaniu, w bezsenności, ten cyklop w mojej głowie z czerwonym wiecznie płonącym jednym okiem na czole, który wszakże nie jestem pewien czy tej nocy i on nie popadł w sen przepastny, nie jestem pewien, czy wytrzymał tę duszność kilku ton mgły kapturowej, co wczoraj spadła, zwaliła się na mnie, ale może właśnie dlatego zasnął, dlatego sobie na to pozwolił, że była przy nas słynna ze swojej legendarnej dobroci… Niewidzialna Ręka.Kiedy próbowałem wywiedzieć się od Babci Oleńki, czy to ona mnie wczoraj nakryła kołdrą, to z jednej strony chciałem, żeby mi powiedziała, że to właśnie ona, a z drugiej strony dużo bardziej chciałem, dużo dużo bardziej, żeby mi powiedziała Babcia Oleńka, że to nie była ona.Któż nie tęskni za tym, żeby być dotkniętym, żeby być muśniętym przez Niewidzialną Rękę?Doszedłem do końca wsi i skręciłem w lewo na ledwie widoczną pod śniegiem ścieżkę, co wiodła gzygzakami przez pola.O istnieniu Niewidzialnej Ręki i o jej słynnej legendarnej dobroci słyszałem już od dawna.Andrzej Poznański dużo mi o niej ongiś opowiadał, a ja go słuchałem w pełnym ciekawości milczeniu.Więc mówił mi Andrzej Poznański, że raz na przykład wyszedł z domu i nie miał grosza przy duszy, głodny był, chciał coś zjeść, miał dwa wykruszone papierosy w kieszeni, zjadł jednego, to znaczy wypalił, ale to tylko spotęgowało to słynne ssanie w żołądku, więc szedł i patrzył w ziemię, szukając pieniędzy, bo wiedział, że znajdzie.Jak mógł wiedzieć, że znajdzie? — zapyta pan Lilek.Nie przerywaj pan, panie Lilek.Siedź pan cicho.Wiedział.Czy to nie jest jasne? Andrzej Poznański opowiadał dalej, że ze wzrokiem wlepionym w ziemię doszedł do parku.Kiedy zobaczył, że stoi przed bramą parkową, wszedł do parku.To jest też bardzo jasne.Jasne też, że brama parkowa była otwarta.Inaczej by nie wszedł, tylko by przelazł przez bramę lub szukał dziury w ogrodzeniu.Wygiętych prętów.Tego w ogrodzeniach parkowych nigdy nie brak.Zwłaszcza, jeżeli w pobliżu parku jest Szkoła Pielęgniarek z internatem na miejscu, jak to przeważnie bywa.Wtedy to długo po godzinie siedzą w parku gołąbki.Stróż parkowy gwiżdże na gwizdku albo bije w gong, że się zamyka bramę, ale kto go tam słucha, starego.A stary nie ma już tych młodych nóg, żeby złazić cały park i wypłoszyć z niego młodzieżówkę.Fuzji też nie ma, jak gajowy w lesie.Gdyby miał fuzję, miałby większy mir.Mógłby postrzelać w górę na postrach.A tak to co? Stary swoje, młodzieżówka swoje.Stary zamyka bramę, a tam pod pergolami młodzieżówka migdali się jak talala.Potem trzeba jednak z parku wyjść.Dziewczyny muszą być w internacie na wieczornym apelu.Albo nie muszą.W każdym razie trzeba z parku wyjść.Więc chłopcy wyginają pręty, Co za okazja dla młodzieńca wykazać się przed lubą swoją siłą.Sam wygiąłem sporo prętów u parkowych ogrodzeń w licznych miastach naszej pięknej krainy.Z tym że ja nie żeby wykazać się moją silą przed Zośką, Jadźką czy Bronką to robiłem.Po prostu siedziałem na ławce i zasnąłem.Sen mnie zmorzył.Jako że cicho było, śpiewały ptaszki, a ja byłem, jak zwykle, straszliwie, śmiertelnie zmęczony.Ale wróćmy do Andrzeja Poznańskiego.Nie traćmy go z oczu.Więc brama parkowa była otwarta, rano było i Poznański wszedł do parku bez przeszkód i legalnie.Wszedł i zaczął chodzić, zaczął przemierzać szerokie parkowe aleje i te wąskie zaułki, gdzie sadowią się zakochane lub pożądające się pary, „żądne dziewczyn chłopaki, żądne chłopaków dziewczyny”, na ławkach przyciągniętych z niewygodnych nazbyt odsłoniętych, nazbyt na widoku miejsc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •