[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie.Bądz przez chwilę cicho.Rewolwerowiec przyjrzał się kamieniom.Mutanty były oczywiście słabe i nieudało im się zwalić na tory większych głazów.Wyłącznie małe kamyki.Tylko poto, by się zatrzymali i któryś z nich musiał zejść z drezyny. Wyskakuj  powiedział rewolwerowiec. Musisz je odsunąć.Będę ciękrył. Nie  szepnął chłopiec. Proszę. Nie mogę dać ci rewolweru i nie mogę jednocześnie odsuwać kamienii strzelać.Musisz zejść na dół.Jake przewracał dziko oczyma; przez moment drżenie jego ciała dostroiło siędo konwulsji umysłu, a potem zsunął się z drezyny i prawie nie patrząc, zacząłodrzucać kamienie na lewo i prawo.Rewolwerowiec przygotował broń i czekał.Dwa mutanty, słaniając się bardziej, aniżeli idąc, wyciągnęły ciastowate rę-ce ku chłopcu.Rewolwery wykonały to, co do nich należało, rozrywając ciem-ność czerwono-białymi lancami światła.Oczy rewolwerowca przeszyły igiełkibólu.Chłopiec krzyknął i dalej odgarniał kamienie.Widmowe plamy podskoczy-ły i zatańczyły w miejscu.Widoczność spadła niemal do zera i to było najgorsze.Wszystko tonęło w mroku.Jeden z mutantów, prawie zupełnie pozbawiony poświaty, sięgnął po chłop-ca gumową dłonią hobgoblina.Zajmujące połowę jego twarzy oczy obracały sięw wilgotnych oczodołach.Jake ponownie krzyknął i odwrócił się, żeby stawić mu czoło.Rewolwerowiec strzelił, nie pozwalając sobie na chwilę zastanowienia  za-nim niemożność dokładnego zlokalizowania celu zdołała doprowadzić do drżeniajego rękę.Dwie głowy  chłopca i Powolnego Mutanta  dzieliło tylko kilkacali.To mutant był tym, który osunął się ślisko na tory.Jake odrzucał wściekle kamienie.Mutanty tłoczyły się za niewidzialną zaka-zaną linią, stale zacieśniając krąg, teraz bardzo blisko.Wciąż dołączały do nichnastępne. W porządku!  zawołał rewolwerowiec. Wskakuj.Szybko!Kiedy chłopiec zrobił krok w przód, mutanty zaatakowały.Jake wspiął sięna drezynę; rewolwerowiec podnosił już i opuszczał dzwignię.Oba rewolwerytkwiły w kaburach.Musieli uciekać.Ręce mutantów zabębniły o metalową platformę drezyny.Chłopiec ściskałobiema dłońmi pas rewolwerowca, wtulając twarz w jego plecy.Na tory wbiegła teraz cała grupa; na ich twarzach malowało się to samo bez-rozumne, beznamiętne oczekiwanie.Rewolwerowiec był naładowany adrenaliną;133 drezyna mknęła po szynach w ciemność.Walnęli z całej siły w cztery albo pięćżałosnych pałub.Odpadły niczym oderwane od kiści zgniłe banany.Dalej i dalej w bezgłośną, złowróżbną ciemność.Minęły całe wieki, nim chłopiec wystawił twarz na powiew wiatru, lękającsię, a jednak pragnąc wiedzieć.Na siatkówkach jego oczu wyryty był ślad rewol-werowych wystrzałów.Nie widać było nic prócz ciemności, nie słychać nic próczłoskotu rzeki. Nie ma ich  powiedział, bojąc się nagle, że tory skończą się i że drezynarunie i obróci się w poskręcany wrak.Jezdził kiedyś samochodem; pewnego razujego pozbawiony poczucia humoru ojciec pędził dziewięćdziesiąt mil na godzinępo New Jersey Turnpike i został zatrzymany.Ale nigdy nie jezdził tak jak teraz nie widząc, co im grozi z tyłu i z przodu, słysząc tylko poświst wiatru i szumrzeki, który podobny był do chichotu  chichotu człowieka w czerni.Ręce re-wolwerowca przypominały mechaniczne tłoki, które wymknęły się spod kontroli. Nie ma ich  powtórzył nieśmiało chłopiec i jego słowa porwał wiatr.Możesz zwolnić.Zostawiliśmy ich za sobą.Rewolwerowiec nie słyszał go.Kołysząc się, pędzili dalej w nieprzeniknionąciemność.Trzy kolejne okresy między przebudzeniem się i udaniem na spoczynek prze-byli bez żadnych incydentów.* * *Po czwartym popasie (nie mieli pojęcia, czy w połowie, czy w trzech czwar-tych drogi między przebudzeniem się i udaniem na spoczynek, wiedzieli tylko,że nie są jeszcze dość zmęczeni, by się zatrzymać) poczuli nagły wstrząs i drezy-na zakołysała się.Tory zaczęły stopniowo skręcać w lewo.Ich ciała natychmiastodchyliły się pod wpływem siły odśrodkowej w drugą stronę.Przed nimi było światło  blask tak słaby i obcy, iż wydawał się początkowozupełnie nowym żywiołem, nie ziemią, nie powietrzem, nie ogniem i nie wodą.Nie miał barwy i jego obecności można się było domyślić jedynie dzięki temu,że odzyskali swoje ręce i rysy twarzy w innym aniżeli dotyk wymiarze.Ich oczytak uwrażliwiły się na światło, że dostrzegli poblask, kiedy dzieliło ich od niegoponad pięć mil. To koniec  szepnął przez ściśnięte gardło chłopiec. To już koniec. Nie  stwierdził z dziwną pewnością rewolwerowiec. To nie koniec.I to nie był koniec.Zrobiło się jaśniej, ale to nie było dzienne światło.Gdyzbliżyli się do jego zródła, skalna ściana po lewej stronie oddaliła się i do ich134 torów dołączyły inne, tworząc skomplikowaną pajęczynę.Zwiatło kładło na nichpołyskliwe wzory.Na niektórych stały pogrążone w mroku wagony towarowei pasażerskie, dyliżanse dostosowane do jazdy po torach.Wyglądały jak widmo-we galeony, uwięzione w podziemnym Morzu Sargassowym; ich widok działałrewolwerowcowi na nerwy.Zwiatło stawało się coraz jaśniejsze i raziło ich trochę w oczy, lecz zmiananastępowała dość powoli, by mogli do niej przywyknąć.Przechodzili z ciemnoścido światła niczym nurkowie wracający powoli i stopniowo z przepastnych głębin.Zbliżali się do wielkiego hangaru, jego szczytowa ściana ginęła w mroku.Wiodło do niego około dwudziestu czterech wjazdów odcinających się żółtymikwadratami światła; gdy podjechali bliżej, urosły z rozmiarów dziecinnych okie-nek do wysokości dwudziestu stóp każdy.Wjechali do środka przez któreś ześrodkowych wrót [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •